sobota, 31 grudnia 2011

"Coco" Cristina Sánchez-Andrade

Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 302
Rok wydania: 2008

Powieść obyczajowa. Pełna wzlotów i upadków historia słynnej projektantki mody: ambitnej i utalentowanej kobiety, nauczonej przez życie, że można polegać tylko na sobie. Jest Nowy Rok 1971. W luksusowym apartamencie hotelu Ritz, stara i samotna Coco wspomina swoje losy. Od biednego dzieciństwa i internatu, z której pewnego dnia uciekła w wielki świat, gdzie adorowali ją najprzystojniejsi mężczyźni epoki. Kapitalny portret jednej z pierwszych biznes-woman na tle szalonego Paryża I połowy XX wieku.

Coco Chanel to ikona mody. Kobieta, która wyznaczyła nowy styl rezygnując z przepychu stroju na rzecz jego prostoty i wygody. Twórczyni jednej z najlepiej rozpoznawanych marek ubrań. Kobieta, która swym nazwiskiem sygnowała jedne z najdroższych perfum na rynku Chanel No. 5. Twórczyni „małej czarnej” sukienki, która do dziś przez wiele kobiet uważana jest za obowiązkową pozycję w szafie, która może stanowić bazę zarówno stroju wieczorowego jaki i ubioru odpowiedniego na spotkanie biznesowe. Świat mody niewątpliwie wiele zawdzięcza Coco Chanel. Pod sławnym nazwiskiem ukrywała się jednak zwykła kobieta, która miała swoje słabostki i całe mnóstwo wad.

Cristina Sánchez-Andrade w swej powieści biograficznej „Coco”, próbuje przybliżyć czytelnikowi tą prawdziwą twarz Gabrielle Bonheur Chanel, która daleka jest od ideału. Czytając powieść należy pamiętać, że nie jest ona biografią, a opowieścią opartą na pewnych faktach z życia projektantki, uzupełnioną o interpretacje i dopowiedzenia autorki. „Coco” nie możemy traktować więc jako stuprocentowo, pewnego źródła informacji o życiorysie sławnej kreatorki mody.

W swym utworze Cristina Sánchez-Andrade stara się przed wszystkim nakreślić portret psychologiczny Coco Chanel. Pisarka portretuje ją jako niezwykle charyzmatyczną i egocentryczną kobietę, która w sekundzie potrafi wpaść w furię, i która w szale wściekłości zapomina o otaczających ją ludziach. Jeżeli coś idzie nie po myśli projektantki, ta urządza iście dramatyczne przedstawienia nie zważając na obserwatorów, na skandal, który wywołuje, urządza sceny i spektakle, kilkakrotnie dopuszcza się rękoczynów.

Coco jest kobietą o olbrzymiej ambicji i niezwykle silnej osobowości, jednak pod twardą skorupą zdecydowania ukrywa się osoba samotna, która popada w paranoję i ma wczesne objawy choroby psychicznej. Madame C… wstydzi się swego pochodzenia, dlatego ciągle tworzy nowe historyjki dotyczące swego dzieciństwa. Wymyślone opowieści stają się częścią legendy, którą tworzy o sobie projektantka.

Pisarka wykreowała niezwykle złożoną postać, która budzi w czytelniku współczucie ale i niechęć. Coco ukazana przez autorkę to kobieta wulgarna, brutalna i siejąca strach wśród swoich pracowników. Z drugiej strony to postać piekielnie wręcz ambitna, dążąca do perfekcji.

Książkę czytało mi się ciężko. Trzecioosobowa narracja jest raczej powolna i nie wciąga. Bohaterkę ciężko polubić i czytelnik raczej nie miałby ochoty zaprzyjaźnić się z Coco przedstawioną w powieści. W porównaniu z książką, o wiele lepiej wypada film w reżyserii Anne Fontaine z Audrey Tautou w roli głównej. Powieść mnie rozczarowała.

sobota, 24 grudnia 2011

Wesołych Świąt!

Tradycyjnie jak co roku sypią się życzenia wokół.
Większość życzy świąt obfitych i prezentów znakomitych, a ja życzę, moi mili, byście święta te spędzili tak jak każdy sobie marzy,
że mu kiedyś się przydarzy.
Może cicho bez hałasu wyjeżdżając gdzieś do lasu,
może w gronie swoich bliskich jedząc karpia z wspólnej miski,
może gdzieś tam w ciepłym kraju czując się jak Adam w raju,
może lepiąc gdzieś bałwana, jeśli śnieg popada z rana.
Może tak jak to lubicie licząc dziury na suficie,
sami zresztą chyba wiecie, gdzie najlepiej się czujecie.
Takie dla Was mamy życzenia w dniu Bożego Narodzenia.

 

Wszystkiego najlepszego!

piątek, 23 grudnia 2011

"Gra luster" Nora Roberts

Wydawnictwo: Harlequin
Ilość stron: 223
Rok wydania: 2011

Lindsay Dunne zrealizowała swe marzenie – została tancerką. Nie wiedziała, że droga do sławy będzie tak ciernista, lecz uważała, że mimo wszystko ten karkołomny wysiłek się opłacił. Radość tańczenia na scenie, niemilknące oklaski – na to warto było czekać. Gdy w końcu musiała zrezygnować ze świateł ramp, zrozumiała, że do szczęścia brakuje jej tylko miłości. Nie miała pojęcia, że jej zdobycie wymagać będzie równie wielkich poświęceń...
Balet to jeden z najpiękniejszych i zarazem najtrudniejszych tańców, który wymaga od tancerza wielu wyrzeczeń, morderczych treningów, ścisłej diety – innymi słowy niemal niewolniczego rygoru. Patrząc na lekkość ruchów wiotkich primabalerin i ich partnerów wydaje się, że nie sprawiają one tańczącym najmniejszego wysiłku, co stanowi całkowite złudzenie. Balet to taniec, który wymaga niezwykłej wytrzymałości fizycznej i giętkości ciała. Nawet jednodniowa przerwa w ćwiczeniach potrafi się niezwykle zemścić okropnymi zakwasami i bólem na nowo rozciąganego ciała. Nora Roberts w swej książce „Gra luster” nieco przybliża czytelnikowi wspaniały, a jednocześnie niezwykle rygorystyczny świat baletu.

Lindsay Dunne, była kiedyś jedną z najwspanialszych młodych primabalerin. Na skutek pewnych wydarzeń została jednak zmuszona do porzucenia kariery i powrotu z Nowego Jorku do rodzinnego Connecticut. Lindsay, dla której taniec zawsze był czymś wyjątkowym zakłada w rodzinnym mieście szkołę tańca i realizuje się jako nauczycielka. Matka kobiety nie bardzo może pogodzić się z decyzją córki, w której pokładała nadzieję na spełnienie swych własnych młodzieńczych marzeń o zostaniu primabaleriną.

Seth Bannion ceniony architekt przeprowadza się do Connecticut, by zapewnić swej osieroconej niedawno bratanicy spokój i czas na dojście do siebie po tragicznym wydarzeniu jakim była utrata obojga rodziców. Mężczyzna kupuje Dom na Klifie, tajemnicze miejsce, które od najmłodszych lat fascynowało swą magią Lindsay.

Nora Roberts, podobnie jak wiele innych autorek romansów, w „Grze luster” ponownie udowadnia prawdziwość powiedzenia „Kto się czubi, ten się lubi”. Lindsay i Seth poznają się w dość niezwykłych i niezbyt sympatycznych okolicznościach. Podczas ulewy Bannion omal nie potrąca biegnącej by schronić się przed deszczem baleriny, która ostatecznie ląduje w samym środku kałuży. Dla obojga bohaterów pierwsze spotkanie jest raczej nieprzyjemnym zdarzeniem, podczas którego wzajemnie oskarżają się o spowodowanie wypadku. Jak w romansach bywa, wzajemna niechęć dość szybko przekształca się w fascynację, a następnie w gorące uczucie.

Wzajemne relacje bohaterów nie należą do łatwych. Lindsay nieraz targają wątpliwości i pytania o słuszność swych uczuć. Ta marzycielka, czasami zatracająca się we własnych myślach, nie potrafi i nie chce być kolejną „przygodą” sławnego architekta, o związkach którego krąży mnóstwo plotek. Seth z kolei  bardzo często nie rozumie postępowania i motywów, które kierują nauczycielką tańca. Momentami wydawało mi się, że bohater nie do końca wierzy w prawdziwość uczuć kobiety, nie potrafi do końca jej zaufać.

„Gra luster” to typowy, schematyczny romans, ale nie świadczy to negatywie o książce. Pisarka stworzyła historię, która doświadczyła mi rozrywki, zaskakiwała humorem i we wspaniały sposób przybliżyła nieco „egzotyczny” świat baletu. Poza ciekawą historią miłosną, autorka w swym utworze zarysowała też nieco poważniejszą problematykę. Nora Roberts pokazuje jak niszczycielskie dla wzajemnych relacji potrafi być pragnienie rodzica, by jego dziecko spełniło nieziszczone w młodości marzenia. Lindsay kocha taniec, ale nie odczuwa potrzeby błyszczenia w świetle reflektorów. Kobieta realizuje się jako instruktorka tańca, podczas kiedy jej matka nieustannie przypomina córce, że powinna na nowo powrócić na scenę. Rzutuje to na relację matki z córką, które staję się napięte i zarazem przyczyniają się do narastaniu dystansu między kobietami.

Romanse Nory Roberts powszechnie uważane są za gorsze, w porównaniu do innych powieść tej autorki: powieści przygodowych, sensacyjnych, obyczajowych. Mnie ich lektura dostarcza rozrywki i porusza romantyczną strunę duszy. I choć warsztatowo oraz tematycznie w innych gatunkach pisarka może wykazuje o wiele większą biegłość stylu i pomysłowością na stworzenie fabuł, to właśnie od romansów swą pisarską przygodę Nora Roberts rozpoczęła. Także ja, poznawanie twórczości pani Roberts rozpoczęłam od tych mniej cenionych w jej dorobku powieści i opowiadań, i nie żałuję, bo są to  idealne pozycje, kiedy nie ma czasu na lekturę obszernych powieści.

sobota, 17 grudnia 2011

"Czerwień rubinu" Kerstin Gier - audiobook

Cykl: Trylogia czasu (tom 1)
Wydawca: Egmont
Łączny czas nagrania: 8 godzin 18 minut
Lektor: Małgorzata Lewińska


Pierwszy tom Trylogii czasu - w mistrzowskim wykonaniu Małgorzaty Lewińskiej. Podróże w czasie, tajemnicze bractwo, niebezpieczeństwa, miłość... ten audiobook  trudno będzie wyłączyć.



„Czerwień rubinu” to pierwszy tom „Trylogii czasu” napisanej przez Kerstin Gier. Rozliczne recenzje tej powieści zapowiadały mi lekturę oryginalnej, pełnej napięcia, nieprzewidywalnej historii młodej podróżniczki w czasie. Książka miała zachwycić mnie  barwnymi i ciekawymi opisami przeszłości, zauroczyć i zaczarować. Czy jednak tak się stało? Dzięki portalowi nakapanie.pl nie tylko zyskałam okazję do spotkania z tą „wspaniałą” lekturą, ale i otrzymałam możliwość przesłuchania pierwszego w mym życiu audioobooka.

 Powieść pani Gier należy do gatunku paranormal romance i  porusza mało wyeksploatowany (w tym gatunku literackim) wątek podróży w czasie. Wbrew powszechnym opiniom tematyka wędrówek w czasie jest dość popularna i pojawia się w rozlicznych książkach i  filmach. Na tle innych paranormali „Czerwień rubinu” wprowadza pewne urozmaicenie, ale książce daleko do miana oryginalnej. Pisarka wykorzystuje utarty już schemat: młoda, przeciętna, z pozoru normalna dziewczyna zyskuje nagle niesamowite umiejętności (możliwość podróży w czasie), z którymi musi się zmierzyć. Obok bohaterki bardzo szybko pojawia się przystojny, arogancki chłopak. Młodzi ludzie początkowo sobie niechętni szybko nawiązują nić porozumienia, a z czasem zaczynają odczuwać do siebie coś więcej.  

Pomimo schematycznej i przewidywalnej fabuły „Czerwień rubinu” ma w sobie coś, co sprawia, że książka wciąga czytelnika, który jest ciekaw dalszych losów jej bohaterów. Nie jest to jakaś wybitna powieść wybijająca się wśród innych paranormali, jak można wywnioskować z rozlicznych nieco na wyrost pisanych „laurek”. Powieść Kerstin Gier jest niewątpliwie interesująca, jednak w kategoriach dobrego czytadła, a nie „nowego objawienia” literatury spod znaku paranormal romance.

Jak wspomniałam wcześniej „Czerwień rubinu” to pierwsza książka, którą miałam okazję poznać w wersji audio. Wysłuchanie tej powieści dostarczyło mi całkiem nowych, pozytywnych wrażeń.  Już od bardzo dawna byłam ciekawa jak w praktyce wygląda odsłuchiwanie takiego audiobooka. Jako wzrokowiec obawiałam się jednak, że odbiór powieści przy pomocy zmysłu słuchu okaże się dla mnie niezbyt komfortowy. Wbrew oczekiwaniom nie  miałam żadnego problemu ze wsłuchiwaniem się w nagranie, nie pojawił się też żaden problem ze spadkiem koncentracji. Niespodziewanie dla  siebie samej byłam niezwykle skupiona na tekście czytanym przez Małgorzatę Lewińską. Aktorka, która jest mi znana głównie jako odtwórczyni roli Patrycji Cwał-Wiśniewskiej z serialu „Sąsiedzi” doskonale sobie poradziła jako lektorka. Mój wielki podziw zyskał sposób w jaki pani Małgorzata interpretowała postać ciotecznej babki głównej bohaterki oraz postać madame Rossini - dla mnie prawdziwy majstersztyk.

Jedynym minusem jaki dostrzegam w książce wydanej w formie audiobooka jest ilość czasu jaki trzeba poświęcić na jego odsłuchanie. Nagranie „Czerwieni rubinu” trwa 8 godzin i 18 minut, odbiorca musi dostosować się do tępa narzuconego przez lektorkę. W niektórych momentach siedziałam jak na szpilkach chcąc pójść dalej, przyspieszyć by szybciej dowiedzieć się co spotkało bohaterów.

Odsłuchanie „Czerwieni rubinu” było dla mnie  niezwykle ciekawym doświadczeniem i przekonało mnie(zagorzałą miłośniczkę wersji papierowej książek), że audiobooki też posiadają swój urok. Sama powieść, choć w mojej opinii schematyczna, pozostawiła we mnie ogromną ochotę na więcej i jeżeli tylko będę miała okazję sięgnę po drugi tom „Trylogii czasu” – „Błękit szafiru”.


Recenzja pierwotnie opublikowana   na portalu:

piątek, 16 grudnia 2011

"Kurier" Robert Muchamore

Cykl: CHERUB (tom 2)
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 280
Rok wydania: 2007

Kiedy cherubini wyruszają na akcję, nikt nie podejrzewa, że te słodkie dzieciaki to świetnie wyszkoleni zawodowi szpiedzy, pomagający w rozbijaniu organizacji przestępczych, które od lat grają na nosie policji i tajnemu wywiadowi.

James Adams otrzymuje zadanie specjalne w operacji wymierzonej przeciwko najpotężniejszemu handlarzowi kokainy w Europie. Jeżeli chce odnieść sukces, będzie musiał zrobić dobry użytek z umiejętności, jakich nabył na specjalistycznych szkoleniach. Powód, dla którego CHERUB odnosi sukcesy, jest prosty: dorośli nie podejrzewają, że mogą szpiegować ich dzieci. Oficjalnie nieletni agenci nie istnieją.

„Kurier” to drugi tom serii o młodocianych agentach ściśle tajnej organizacji CHERUB. Książka nie odbiega poziomem od swej poprzedniczki „Rekruta”. Przed nastoletnimi agentami tym razem zostanie postawione zadanie rozpracowania narkotykowej szajki.

James Adams, po tym jak stracił matkę, został zwerbowany przez tajemniczą organizację CHERUB. Chłopiec, który kończy właśnie dwanaście lat przeszedł niezwykle wyczerpujące fizycznie i psychicznie szkolenie na agenta, zdążył też z sukcesem odbyć swoją pierwszą misję. Za wyjątkową skuteczność James został wyróżniony granatową koszulką – symbolem świadczącym o niezwykłej efektywności agenta podczas wykonywania zadania, którym było rozpracowanie grupy terrorystycznej. W tomie drugim James i trójka jego  znajomych  będzie infiltrowała szefa kartelu narkotykowego.

Zadaniem nastoletnich szpiegów będzie zaprzyjaźnienie się z czwórką dzieci Keitha Moore’a, bossa narkotykowego. Na pierwszy rzut oka, Keith wydaje się bohaterowi bardzo sympatycznym facetem, świetnym ojcem. Jak jednak często bywa pozory mogą mylić.

Z pozoru normalny i sympatyczny mężczyzna dorobił się ogromnego majątku na sprzedaży narkotyków, które niszczą życie uzależnionych od nich ludzi. Do rozprowadzania towaru wykorzystuje dzieci, które z czasem popadają z konflikt z prawem i bardzo często same ulegają zgubnemu nałogowi. Jamesowi udaje się zaprzyjaźnić z najstarszym synem szefa kartelu – Juniorem. Dzięki swej sile i umiejętności walki bardzo szybko zyskuje on w oczach przyjaciół chłopaka, którzy pracują jako kurierzy dowożący towar do klientów - nastoletniemu agentowi udaje się zostać jednym z nich. Jak poradzi sobie James i jego towarzysze w misji, w której znajdą się tak blisko odurzającego środka, który jest na wyciągnięciem ręki? Czy zwycięży rozsądek i poczucie obowiązku, a może bohaterowie sięgną po ten zakazany owoc? Z tej misji nie wszyscy powrócą do siedziby CHERUBA, a jeden z bohaterów zostanie zmuszony do podjęcia walki o własne życie.

Oprócz sensacyjnej i wciągającej przygody nastoletnich cherubów, w tym tomie czytelnik będzie miał okazję zerknąć na szkolenie podstawowe młodszej siostry Jamesa- Laury. Uchylając nieco rąbka tajemnicy mogę zdradzić wam, że Laura jest równie impulsywną postacią jak jej brat - doprowadzi ją to do kłopotów, a jednocześnie zapewni ogromny szacunek wszystkich agentów CHERUBA.  Jeśli chcecie dowiedzieć się co takiego zrobiła Laura, odsyłam was do  lektury „Kuriera”.

Drugi tom cyklu CHERUB jest świetną, sensacyjną powieścią, w której nie brak napięcia i brawurowych akcji. Książka wciąga praktycznie od pierwszej strony i nie pozwala się oderwać aż do końca. Nieco wątpliwości może budzić zachowanie postaci: James to niemal typowy James Bond, tylko że w młodszej wersji – każda nowa misja równa się znalezieniu następnej dziewczyny, której bohater na koniec łamie serce. Jak dla mnie, pomysł trochę dziwny. Niezwykle trudno jest mi wyobrazić sobie dwunastoletniego pożeracza damskich serc, który zapewne nie przeszedł jeszcze mutacji głosu! Kto wie, może nastolatkowi czytającemu książkę taka kreacja bohatera się podoba i wydaje się naturalna?  Nieco bardziej zaawansowanemu w wieku czytelnikowi pozostaje przymknąć oko na książkowy wiek bohatera i popuścić wodze fantazji.

„Kurier” pozostawił we mnie wielką ochotę na więcej. Już niedługo planuję sięgnąć po kolejny tom serii, którą zdążyłam polubić po przeczytaniu zaledwie dwóch tomów.

niedziela, 11 grudnia 2011

"Rekrut" Robert Muchamore

Cykl: CHERUB (tom1)
Wydawnictwo: Egmont
Ilość stron: 320
Rok wydania 2007


Terrorystka nie otwiera drzwi obcym w obawie przed tajnymi funkcjonariuszami policji i agentami służb bezpieczeństwa. Jednak jej dzieci przyprowadzają swoich kolegów i biegają z nimi po całym domu. Kobieta nie ma pojęcia, że jedno z dzieci założyło podsłuch w każdym pokoju, skopiowało zawartość dysku komputera i sfotografowało notes z adresami. To dziecko pracuje dla CHERUBA. Agenci CHERUBA mają od dziesięciu do siedemnastu lat. Ich zadaniem jest prześlizgiwanie się pod radarem uwagi dorosłych i zdobywanie informacji, dzięki którym przestępcy i terroryści posyłani są za kratki. Oficjalnie dziecięcy agenci nie istnieją.

 
„Rekrut” to pierwszy tom, liczącego 13 pozycji, cyklu powieści dla młodzieży CHERUB. Seria ta przeznaczona głównie dla młodszych czytelników, powstała właściwie dzięki bratankowi Roberta Muchamore’ a. W 1999 odwiedzając w Australii swą siostrę, pisarz usłyszał od jej syna, że nie ma ciekawych książek, które ten mógłby czytać. Wtedy to zrodziła się w autorze myśl, że może w literaturze dziecięcej znajduje się jakaś nisza. Muchamore zaczął zastanawiać się co on sam chętnie przeczytałby w wieku 12-13 lat, w wieku, w którym jest się za starym na książki skierowane dla dzieci, ale ciągle za młodym na czytanie literatury przeznaczonej dla dorosłych. W takich właśnie okolicznościach w 2001 roku Robert Muchamore rozpoczął pracę nad pierwszą powieścią swego cyklu – „Rekrutem”.

Na początku 2001 roku pisarz ukończył pracę nad książką, która pierwotnie nosiła tytuł Cherub 1.0. Powieść po raz pierwszy ukazała się w kwietniu 2004 roku i nie zyskała szerszego rozgłosu. Seria zaczęła nabierać popularności dopiero w 2005 roku wraz z wydaniem jej trzeciego tomu „Maximum ride” (polski tytuł „Ucieczka”). Dzisiaj cykl CHERUB osiągnął międzynarodowy sukces. Książki serii zostały przetłumaczone na ponad dwadzieścia języków i sprzedały się w milionach kopii.

Pomimo, że „Rekrut” jest powieścią skierowaną do młodych czytelników, bez reszty dałam się wciągnąć światowi stworzonemu przez Roberta Mochmore’a. Z rosnącą  fascynacją, pożerając kolejne strony, całkowicie oddałam się lekturze książki, która przypominała mi niezwykle udane połączenie serialu „La Femme Nikita” i filmów „James Bond”  oraz „Cody Banks”.

James to jedenastoletni chłopiec, który ma niezwykłą skłonność do wpadania w kłopoty, a jak wszyscy wiemy, kłopoty lubią chodzić parami. Już na pierwszych stronach powieści za sprawą bohatera poważnemu wypadkowi ulega jedna z jego szkolnych koleżanek, która obraziła matkę chłopca. W ferworze wściekłości James popycha swą nauczycielkę, która również doświadcza fizycznego urazu. Zdenerwowany chłopak wybiega ze szkoły i wraca do domu, gdzie okazuje się, że jego matka i były ojczym urządzili sobie imprezę, by nie przeszkadzać dorosłym zostaje wysłany przez rodzicielkę, by odebrać młodszą siostrę Laurę ze szkoły. James po raz kolejny wpada w kłopoty – zostaje pobity przez brata dziewczyny, którą zaatakował w szkole. Wydaje się, że limit nieszczęść został już wyczerpany, a jednak rodzeństwo czeka jeszcze straszniejsze wydarzenie. W domu okazuje się, że ich matka nie żyje, James i Laura zostają rozdzieleni. Chłopak trafia do domu dziecka, a jego siostra do swego biologicznego ojca Rona, który robi wszystko, by utrudnić im spotykanie się.

Wykazującym niezwykłe umiejętności z zakresu matematyki Jamesem zaczyna interesować się tajemnicza organizacja CHERUB. Po kolejnym wybryku chłopaka jakim jest próba kradzieży piwa, James trafia do ich siedziby i otrzymuje szansę na naprawienie swego życia, to szansa na wyjście na prostą. Życie w tajnym ośrodku Cheruba nie jest jednak łatwizną i James o buntowniczej naturze będzie musiał poddać się ostremu rygorowi i niemal zabójczemu szkoleniu, które ma go przygotować do roli agenta.

„Rekrut” to wciągająca i fascynująca powieść, którą czytałam z wypiekami na twarzy. Robert Muchamoore miał bardzo ciekawy pomysł na fabułę i choć jego książki pisane są dla nastolatków, to na pewno znajdą odbiorców także wśród starszego czytelnika. W bardzo wielu momentach zachowanie postaci niezbyt przystawało do ich wieku, wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że James nie jest jedenastolatkiem, a znacznie starszym chłopcem, i może właśnie to sprawiło, że czytana przeze mnie książka pomimo, że jej  bohater jest tak młody,  przypadła mi do gustu. Bo choć James miał jedenaście lat, tak naprawdę w mojej wyobraźni przybierał postać nieco starszego chłopaka, nastolatka i dzięki temu bohater stawał się mi bliższy, łatwiej było mi go polubić.  Polecam „Rekruta” każdemu, niezależnie od wieku, bo naprawdę ciekawe książki nic sobie nie robią z założeń o docelowej grupie wiekowej czytelnika. Dobre książki potrafią złowić serca, zarówno tych młodych jak i starszych ludzi, a jedną z nich niewątpliwie jest „Rekrut”.

sobota, 26 listopada 2011

"Tajemnicza historia w Styles" Agatha Christie

Wydawnictwo: Iskry
Ilość stron: 214
Rok wydania: 1992


Po odniesionych na wojnie ranach kapitan Hastings przechodzi rekonwalescencję. Z braku lepszego pomysłu, chętnie przystaje na propozycję spędzenia urlopu zdrowotnego w posiadłości należącej do rodziny swego przyjaciela i wraz z nim jedzie do Styles. Już na miejscu dowiaduje się o bulwersującym rodzinę Cavendishów małżeństwie właścicielki Styles, Emilii Inglethorp, z młodszym od niej o dwadzieścia lat dziwakiem. Wkrótce potem jest świadkiem nagłego opuszczenia domu przez wieloletnią służącą i adresatem jej prośby, by „strzegł biednej Emilii”. Ogarniają go złe przeczucia…


Miliardy sprzedanych egzemplarzy książek, które zostały przetłumaczona na co najmniej 103 języki obce, 66 powieści detektywistycznych, liczne krótkie opowiadania, sztuki teatralne – tak wygląda dorobek Królowej Kryminałów, pisarki, która według „Księgi rekordów Guinessa” jest najlepiej sprzedającą się autorką wszech czasów.

Mowa oczywiście o Agacie Christie, pisarce, która w swych powieściach wykreowała dwójkę wielkich detektywów: Herkulesa Poirot oraz pannę Jane Marple, którzy obok Scherlocka Holmesa, Arthura Cofana Doyla, zaliczają się do grupy najbardziej znanych literackich detektywów.

Debiutem pisarskim, a zarazem pierwszą książka, w której pojawia się postać Herkulesa Poirot jest „Tajemnicza historia w Styles”, która po raz pierwszy została wydana w roku 1920. Narratorem powieści autorka uczyniła kapitana Arthura Hastingsa, weterana wojennego, który od swego znajomego Johna Cavendisha uzyskuje propozycję spędzenia urlopu w posiadłości należącej do jego rodziny – Styles  Court. Po przybyciu na miejsce okazuje się, że atmosfera, która panuje w rezydencji jest daleka od idealnej. Wśród domowników panuje napięta atmosfera. Macocha Johna ponownie wyszła za mąż za mężczyznę o dwadzieścia lat młodszego od siebie. Siedemdziesięcioletnia Emilia jest zauroczona swym mężem Alfredem Ingelthorpem, w którym jedynie jej bliscy dostrzegają niebezpiecznego łowcę majątków. Wkrótce w Styles Court zostaje popełniona zbrodnia - Emilia zostaje otruta. Rozwiązanie zagadki nie jest znów takie oczywiste jak mogłoby się wydawać. Hastings o pomoc w rozszyfrowaniu tajemnicy morderstwa prosi mieszkającego dzięki uprzejmości pani Ingelthorp na terenie posiadłości, belgijskiego detektywa, który jest zarazem jego przyjacielem - Herkulesa Poirot.

Chociaż w kryminałach niezbyt gustuję, a „Tajemniczą historię w Styles” przeczytałam tylko dlatego, by na własne oczy przekonać się jak wygląda twórczość pisarki, o której tak wiele słyszałam, muszę przyznać, że książka choć nie powaliła mnie na kolana okazała się pozycją ciekawą. Powieść nie wiedzieć czemu  skojarzyła mi się z popularnym serialem CSI (zestawienie nieco absurdalne, a jednak ciągle mi się nasuwało). Główny bohater powieści na podstawie zebranych informacji i dowodów doprowadza do rozwiązania skomplikowanej zagadki morderstwa. Poirot, który nie ma do swej dyspozycji zaawansowanej technik, laboratoriów ani wyszkolonego zespołu wysokiej klasy specjalistów, i dla którego odciski palców stanowią najnowocześniejszą zdobycz kryminologii w spektakularny sposób rozwiązuje tajemnicę otrucia pani Ingelthrop. Detektyw przy pomocy swego przenikliwego umysłu i analizy faktów bez trudu rozwiązuje zagadkę, której nie sprostali nawet stróże prawa. Co prawda pozostaje pytanie na ile analiza przeprowadzona przez Belga byłaby możliwa, bo ja za nic nie dostrzegałam powiązań pomiędzy pewnymi faktami.

Postać detektywa megalomana o obsesji na punkcie czystości i porządku zyskała sobie moją sympatię, w przeciwieństwie do Hastingsa. Na tle głównego bohatera jego pomocnik a zarazem narrator wypada niepomyślnie. Wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że kapitan pragnąc dorównać swemu mistrzowi ośmiesza się, nie ukrywam, że ta postać w pewnych momentach nieco mnie irytowała.

Choć po lekturze „Tajemniczej historii w Styles” oddaną fanką pani Agathy Christie nie zostałam, to nie wykluczam, że w przyszłości sięgnę po kolejne książki traktujące o przygodach egocentrycznego małego Belga.

piątek, 18 listopada 2011

"Dziecioodporna" Emily Giffin

Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte
Ilość stron: 387
Rok wydania: 2009

Prowokująca historia małżeńska.
Claudia i Ben nie chcą mieć dzieci, wolą robić karierę, podróżować,
korzystać z życia. Do czasu...
Pewnego dnia Ben oświadcza, że pragnie dziecka. Claudia nie zamierza
zostać matką.
Jak potoczą się ich losy? Czy ich małżeństwo wytrzyma tę próbę?

Kiedy zasiadałam dzisiaj do recenzji nie miałam najmniejszego zamiaru pisać o „Dziecioodpornej” Emily Giffin. W planach była inna książka i inna autorka. Jednak kiedy otworzyłam Worda naszła mnie niepohamowana potrzeba opisania wrażeń po lekturze „właśnie tej i tylko tej” powieści, którą skończyłam czytać kilka tygodni temu. Najwyraźniej moja opinia właśnie teraz postanowiła ujawnić się w postaci fizycznej, bo choć książka wzbudziła we mnie konkretne odczucia, to do tej pory za nic nie mogłam ich oddać za pomocą konkretnych słów. No, ale przejdźmy do rzeczy…

Jeszcze dwa lata temu zachwycałam się dwoma książkami Emily Giffin „Coś pożyczonego” i „Coś niebieskiego”. Skuszona poprzednim udanym spotkaniem z twórczością tej pisarki i intrygującym tytułem sięgnęłam po „Dziecioodporną”. Niestety czekało mnie  rozczarowanie, bo powieść za nic nie chciała spełnić moich wyobrażeń, które zrodziły się z lektury opisu i wielce sugestywnego tytułu.

Książka porusza dość ciekawy temat. W kulturze ciągle dominuje pogląd, że największym marzeniem i pragnieniem kobiety jest założenie rodziny i posiadanie dziecka, Emilly Giffin w „Dziecioodpornej” zrywa częściowo z tym stereotypem. Claudia trzydziestopięcioletnialetnia kobieta sukcesu ma wszystko: ukochanego męża, który podziela jej poglądy odnośnie posiadania potomstwa, satysfakcjonującą pracę, w której odnosi sukcesy. Wszystko zaczyna się burzyć, kiedy bliska przyjaciółka Claudii zachodzi w ciążę. Ben, mąż Claudii nagle zmienia zdanie co do posiadania dzieci. W małżeństwie pojawia się rysa, kobieta bowiem nie ma zamiaru zrezygnować ze swego idealnego, wolnego od dzieci życia.

Fabuła utworu nie skupia się tylko na losach Bena i Claudii, równie istotną rolę w opowieści pełnią historie dwóch sióstr głównej bohaterki oraz historia jej przyjaciółki. Problematyka, którą porusza Emily Giffin krąży wokół tematu dzieci i związków damsko-męskich. Jedna siostra Claudii od wielu lat nie może zajść w ciążę, druga żyje w małżeństwie pełnym kłamstw i zdrady. Przyjaciółka Claudii trwa w związku z żonatym mężczyzną, który obiecuje jej, że niebawem się rozwiedzie. Jak widać wątki poruszane w powieści należą raczej do wtórnych i przedstawionych na tysiące sposobów w przeróżnych serialach, filmach, książkach.

Bohaterki wszystkich książek Emily Giffin to kobiety sukcesu: prawniczki, przedstawicielki PR, redaktorki, fotograficzki, których wiek oscyluje w granicach trzydziestu kilku lat. Pisarka zapewne opisuje środowisko, które sama zna, w końcu pracowała jako prawniczka, a później zaczęła pisać powieści. Świat, który opisuje autorka, nie jest jednak światem Polek i w żaden sposób nie umiałam utożsamić się z bohaterkami i nie chodzi nawet o różnicę wieku czy stan cywilny. Największym problemem było to, że bohaterki powieści Emily Giffin żyją wychowane w innej kulturze i innym środowisku, wyznają inne wartości. Claudia nie ma żadnych oporów, by iść do łóżka z innym mężczyzną pomimo, że nadal kocha Bena, ale ile dni, czy też miesięcy można nie uprawiać seksu? Dla mnie  postępowanie bohaterki jest całkowicie niezrozumiale. Do tego dochodzi cała masa teatralnych gestów, które są wykonywane przez bohaterów, a które dla mnie są po prostu śmieszne.

Powieść przesycona jest nazwami marek ubrań, modnych klubów, do których chodzą jej bohaterki, nazwami popularnych dzielnic, w których mieszkają – przez te szczegóły, które zalewały czytelnika niemal z każdej strony odebrałam ten utwór jako jedną wielką reklamę. 

„Dziecioodporna” to książka skierowana raczej do Amerykanek niż Polek i bardzo wyraźnie to widać.

piątek, 4 listopada 2011

"Niecierpliwość serca" Stefan Zweig

Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Ilość stron: 305
Rok wydania: 1988

Pierwsze niemieckie wydanie powieści "Niecierpliwość serca" ukazało się w 1938 roku. Autor powraca w niej do Austrii sprzed 1914 roku i przedstawia dzieje nieszczęśliwej miłości ułomnej dziewczyny z bogatego domu do młodego porucznika kawalerii, którego uczucie do bohaterki jest zaledwie ową "niecierpliwością serca", prowadzącą do tragicznych następstw. Fabuła tej książki dwukrotnie posłużyła jako scenariusz filmowy. Pierwszej ekranizacji dokonano w Anglii w 1946 roku, a w roku 1978 we Francji przeniesiono ją na ekran telewizyjny w formie dwuczęściowego filmu, który cieszył się dużym powodzeniem w wielu krajach, również w Polsce.
„Niecierpliwość serca” Stefana Zweiga po raz pierwszy została wydana w Niemczech w 1938 roku. W Polsce utwór ukazał się w roku 1963 dzięki Państwowemu Instytutowi Wydawniczemu. Do tej pory  pojawiło się sześć wznowień tej powieści, najnowsze wydanie Muzy pochodzi z 2002 roku. Jak na utwór, który nie jest współczesnym romansem paranormalnym, nie ma statusu arcydzieła literatury i liczy sobie 73 lata, „Niecierpliwość serca” radzi sobie całkiem nieźle. W czym tkwi tajemnica tej „staruszki”, która w świecie, w którym zapomina się o książkach wydanych w zeszłym roku, przetrwała?

Rok 1938 na skutek pewnego zbiegu okoliczności spotykają się pisarz i odznaczony Orderem Marii Teresy rotmistrz Antoni „Tolek” Hafmiller, który opowiada mu historię swej przeszłości. Pisarz oddaje głos swemu rozmówcy, który z pozycji narratora  przedstawia dzieje swej niezbyt chlubnej młodości.

Listopad 1913 roku, szwadron, w którym Tolek pełni funkcję porucznika przenosi się do małego miasteczka niedaleko węgierskiej granicy. W połowie maja 1914 dwudziestopięcioletni Antoni z polecenia znajomego aptekarza dostaje zaproszenie do domu najbogatszego człowieka w okolicy- Lajosa von Kakesfalva. Na zorganizowanym przez magnata przyjęciu młody oficer popełnia niefortunne faux pas, prosi do tańca niepełnosprawną córkę von Kakesfalva Edytę  doprowadzając ją tym do łez. Zmieszany swym nietaktem Hofmiller w pośpiechu opuszcza przyjęcie za późno uświadomiwszy sobie, że takim działaniem dodatkowo pogrąża siebie nie tylko w oczach gospodarzy, ale także kolegów, którzy z plotek niewątpliwie dowiedzą się o jego towarzyskim nietakcie. By zetrzeć złe wrażenie następnego dnia młodziak wysyła Edycie w ramach przeprosin kwiaty, które zostają przyjęte.

Niedoświadczony życiowo, od najmłodszych lat wychowywany przez wojsko, wrażliwy i nieśmiały Antoni, kierowany uczuciem litości i współczucia coraz częściej i chętniej odwiedza chorą Edytę. Mężczyzna, który nigdy właściwie nie zaznał bliższego kontaktu z płcią piękną czuje się odurzony tym, że jest komuś potrzebny. Uczucie litości, które go przepełnia sprawia, że do tej pory bezcelowe życie nabiera niebywałej wartości. Tolek staje się centrum życia Edyty i jej ojca. Oficer nie wie jak wielką odpowiedzialność wziął na swe ramiona, a kiedy pierwsze upojenie mija pojawia się tytułowa niecierpliwość serca…

Powieść Stefana Zweiga to wspaniałe studium ludzkiej psychiki. Litość to uczucie, które kojarzy się negatywnie, a mimo to pisarz potrafił nadać mu innego pozytywnego wymiaru. Poprzez uczucie litości bohater powieści staje się lepszym człowiekiem, odnajduje w sobie pokłady dobra. Jednak wszystko ma ostatecznie jakieś granice, a bohater zbyt późno dostrzega, że owe granice przekroczył. Niedoświadczony oficer zatraca się w swym współczuciu, a to już niestety w połączeniu z płochliwością młodego serca doprowadzi do katastrofy. Edyta uzależnia się od Hofmillera, a Hofmiller uzależnia się od rodziny Kakesfalvów przyjmując rolę wybawiciela niosącego nadzieję . Żadna ze stron nie umie się już wyrwać z toksycznego układu wzajemnych współzależności.

Książka pomimo, że nie pierwszej młodości ciągle oferuje czytelnikowi atrakcyjną, uniwersalną treść. Drobnym elementem, który może zniechęcić potencjalnych odbiorców jest obecności w tekście wyrazów, które wyszły z użycia np. blaga, pieczeniarz, ich znaczeni bez problemu można jednak odczytać z kontekstu, w którym się pojawiają. Dla mnie obecność tych „archaizmów” była dodatkowym plusem, stanowią one bowiem ciekawy przykład na to jak rozwija się nasz język. Mam cichą nadzieję, że ta powieść jeszcze długo nie znajdzie się na liście książek zapomnianych.

niedziela, 30 października 2011

"Supersmutna i prawdziwa historia miłosna" Gary Shteyngart

Wydawnictwo: Świat Książki
Ilość stron: 462
Rok wydania 2011

Powieść obyczajowa, rozgrywająca się około roku 2030. Ludzie porozumiewają się już tylko za pomocą komunikatorów, liczą się jedynie nowinki i wszystko, co pozwala zachować młodość, a czterdziestolatki uważane są za dinozaury. W takim świecie tradycjonalista Gary, lat trzydzieści dziewięć, zakochuje się w młodej Eunice: "produkcie" współczesności. Czy, by zdobyć jej serce, będzie umiał się zmienić? Kapitalna satyra na dzisiejszy sposób życia i wzruszająca historia o miłości z akcją w plajtującej Ameryce.

Stany Zjednoczone stoją nad skrajem gospodarczej przepaści, Chiny ze swym ekonomicznym bogactwem stają się najbardziej pożądanymi partnerami biznesowymi. Obywatele azjatyccy pełniący rolę konsumentów są cenieni na wagę złota. Ludzi charakteryzuje swoboda obyczajowa, króluje ekshibicjonizm. Społeczeństwo zatraca się w pragnieniu posiadania pieniędzy, piękna i popularności. Tak w skrócie wygląda przyszłość wykreowana przez Garego Shteyngarta w „Supersmutnej i prawdziwej  historii miłosnej”. W takim świecie przyszło żyć Lennemu Abramov.

Lenny zbliża się do przekroczenia magicznej dla mężczyzny granicy -  ukończenia 40 lat. W świecie, w którym wszyscy dążą do wiecznej młodości Lenny jest staruszkiem. Sytuację mężczyzny dodatkowo pogarsza fakt, że także mentalnie jest człowiekiem starej daty: czyta książki (niecyfrowe artefakty medialne), ma problem z rozumieniem i posługiwaniem się językiem pełnym akronimów i wulgaryzmów, wolno i  z trudem  opanowuje umiejętność obsługiwania najnowszej wersji Äpärätu (urządzenia pełniącego funkcję komputera), a co najgorsze, wierzy w prawdziwą miłość.

Eunice Park dwudziestoczteroletnia Koreanka jest wytworem swych czasów. Charakteryzuje ją swoboda seksualna, wulgarny język, dążenie do osiągnięcia fizycznej doskonałości. Młoda dziewczyna jest bardziej mieszkanką świata wirtualnego niż rzeczywistego, jak zresztą większość społeczeństwa, które każdy swój krok opisuje na portalach społecznościowych. Właśnie taką kobietę uczuciem obdarzył Lenny. Jak podpowiada czytelnikowi tytuł powieści, historia miłosna dwojga tak skrajnie różnych ludzi nie będzie ani prosta, ani szczęśliwa.

W powieść Garego Shteyngarta z pozoru wydaje się, że dominuje wątek romansowy, jednak można odnaleźć w niej elementy charakterystyczne dla gatunku science fiction, do jej określenia z powodzeniem pasuje także terminu antyutopia. „Supersmutna i prawdziwa historia miłosna”. Choć akcja książki osadzona jest w przyszłości, stanowi przede wszystkim przenikliwą analizę naszych czasów. Fenomen Facebooka, wulgaryzacja i skrótowość języka, dążenie nastolatek do osiągnięcia idealnej figury, ich śmiałe i roznegliżowane zdjęcia, pragnienie zachowania młodego wyglądu - to wszystko stanowi element otaczającego nas świata i znajduje odbicie w powieściowym uniwersum.  Pisarz wykazał się niezwykłym zmysłem obserwacji i z umiejętnością wykorzystał go do stworzenia obrazu niepokojącej przyszłości.

Obraz przyszłości zaproponowany przez Shteyngarta porusza i silnie oddziałuje na czytelnika, niepokoi. W niedalekiej przyszłości może się okazać, że książkowa kreacja przekształci się w rzeczywistość.

Jeśli odczuwacie głód dobrej literatury, szukacie powieści, która poruszałaby ważną tematykę skłaniającą do refleksji „Supersmutna i prawdziwa historia miłosna” jest pozycją właśnie dla Was. Mnie lektura tej książki dostarczyła prawdziwej intelektualnej uczty.

piątek, 14 października 2011

"Weranda pełna słońca" Juliette Fay

Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte
Ilość stron: 422
Rok wydania: 2011

Życie Janie, matki dwójki małych dzieci, rozpada się na drobne kawałki, gdy jej mąż ginie w wypadku. Nieszczęście uruchamia jednak łańcuch niezwykłych zdarzeń. Wokół zrozpaczonej kobiety gromadzą się ludzie, którzy chcą jej pomóc. Janie powoli odkrywa, jak cieszyć się codziennością. Czy odnajdzie w sobie siłę, aby znów uwierzyć w miłość? Poruszająca i mądra opowieść, w której - jak w życiu - przeplatają się radość i smutek, zwątpienie i nadzieja. Nigdy nie jest zbyt późno, aby zacząć wszystko od nowa.

Śmierć bliskich jest jednym z najgorszych doświadczeń jakie mogą spotykać człowieka. Kiedy odchodzą ludzie, których kochamy pojawia się niewyobrażalny ból, który trudno pokonać. Serce człowieka, który stracił ukochaną osobę jest jedną, ogromną, jątrzącą się raną, która zaczyna krwawić w najmniej przewidywalnych momentach, bowiem najmniejsza drobnostka może być impulsem wywołującym wspomnienia o kimś, kogo już nie ma i kto nigdy do nas nie wróci. Człowiek pomimo swego cierpienia musi jednak żyć dalej, musi na powrót nauczyć się funkcjonować w świecie,  ponownie odkryć radość i piękno życia. I właśnie o tym – o śmierci, żałobie i ponownym powrocie do życia  opowiada powieść Juliette Fay „Weranda pełna słońca”.

Janie, główna bohaterka powieści przeżywa właśnie jeden z najgorszych i  najcięższych momentów swego życia. Niedawno straciła ukochanego męża, człowieka z którym miała spędzić resztę życia, wspólnie wychować dwójkę dzieci. Wszystkie plany na przyszłość legły jednak w gruzach za sprawą okrutnego przypadku. Gdyby nie dzieci kobieta zapewne stoczyłaby się w najczarniejsze odmęty depresji, z których nie wyciągnęłaby jej ani oddana rodzina, ani wspaniali przyjaciele, którzy stale nad nią czuwają. Janie nie wierzy, że bliscy są w stanie ją zrozumieć, ludzi którzy próbują jej pomóc traktuje z rezerwą i lekceważeniem, nieraz wyładowuje na nich swoją złość. Jednak pewnego dnia coś się zmienia…

Najpierw na progu domu Janie staje Tug Malinowski człowiek, który ma dla niej ostatni prezent od męża – werandę. Później na skutek różnych wydarzeń kobieta zaprzyjaźnia się z księdzem Jakiem, który wspierał ją po tragedii na prośbę ciotki Janie – Jude. Małymi krokami Janie zaczyna powracać do normalnego życia. W swej podróży nieraz przeżyje załamanie i nieraz przeżyje nawroty bólu. Przyjaciele i rodzina są jednak zawsze gotowi by stanąć u jej boku, być dla niej podporą i pomocą w trudnych chwilach.

Powieść Juliette Fay porusza niezwykle bolesny temat jakim jest utrata bliskich i późniejszy okres żałoby. Świat, który został wykreowany przez pisarkę jest brutalnie prawdziwy, brak tu uproszczeń czy dążenia do cukierkowego happy endu.

Powieść  piekielnie mnie wzruszyła, podczas lektury nieraz ocierałam łzy. Co najważniejsze od tej książki nie umiałam odejść, nie potrafiłam jej zostawić na potem - a to zdarza się ostatnio coraz rzadziej, coraz mniej książek wywiera na mnie tak wielki wpływ. Kiedy odłożyłam „Werandę pełną słońca” późnym wieczorem z zamiarem pójścia spać… nie mogłam.  Bezsennie wierciłam się w łóżku i w końcu złapałam powieść i siedziałam z nią do wczesnych godzin rannych. Nawet teraz kiedy myślę o tej książce łza kręci się w oku.

sobota, 1 października 2011

"Panna z dobrego domu" Candace Camp

Wydawnictwo: Mira
Ilość stron: 448
Rok wydania: 2011

piątek, 30 września 2011

"Całując grzech" Keri Arthur

Tytuł: Całując grzech
Autor: Keri Arthur
Cykl: Zew nocy (tom 2)
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Ilość stron: 432
Rok wydania: 2011

Kiedy Riley budzi się naga i cała we krwi w nieznanym miejscu, jedyne co wie, to że musi uciekać. Nie pamięta ostatniego tygodnia, nie ma pojęcia gdzie jest i co się z nią działo, ani najważniejsze...kto jej to zrobił. Aby przeżyć uwalnia przetrzymywanego w laboratorium Kade'a - który, o zgrozo!, jest jednym z najseksowniejszych zmiennokształtnym jakiego widziała.

Po raz drugi, wbrew sobie, zostaje wplątana w niebezpieczne śledztwo Departamentu Innych Ras, ponieważ w jej żyłach płynie sekret, dzięki któremu Riley jest wyjątkowo cenna ...Otoczona przez zaborczych i zazdrosnych kochanków z których każdy ma wobec niej jakieś zamiary, nie w każdym jednak przypadku miłosne oraz wrogów, których ciężko odróżnić od przyjaciół, Riley wie, że nie uniknie kłopotów.

„Całując grzech” to druga część liczącej dziewięć tomów serii „Zew nocy”. Po niezbyt zachęcającym okrojonym rodzimym wydaniu części pierwszej do lektury drugiego tomu serii o przygodach Riley Jenson podchodziłam z daleko idącą ostrożnością, która okazała się jednak całkowicie niepotrzebna. Tom drugi okazał się bowiem zawierać wszystko to, co powinien i co znajdowało się w oryginale. Co prawda wystąpiły drobne okrojenia zamykające się w obrębie jednego zdania, którego brak w żaden sposób nie wpływał na odbiór książki, w przeciwieństwie do tomu pierwszego, gdzie usunięte został całe  akapity, dialogi, a nawet „usunięta” została postać pewnej bohaterki.

Drugi tom serii „Zew nocy” rozpoczyna się niezwykle spektakularnie od razu przykuwając uwagę czytelnika. Riley budzi się naga, pokryta krwią w nieznanym sobie miejscu w dodatku nie pamiętając ostatnich ośmiu dni. Obok niej leżą zwłoki mężczyzny, którego najprawdopodobniej zabiła. Bohaterka nie ma czasu zastanowić się co się wydarzyło, co doprowadziło ją do miejsca, w którym się znajduje bowiem nawiedza ją niejasne przeczucie, że ktoś na nią poluje. Z mroku nocy wynurzają się nieznane jej potwory przypominające niedźwiedzie. Kobieta niemal cudem ratuje swoje życie, jednak jeśli chce je zachować musi jak najszybciej uciec z tajemniczego miejsca przypominającego bazę wojskową. W ucieczce pomaga jej koniokształtny Kade, który razem z podobnymi sobie więziony był w stajniach na terenie bazy.

Natura Riley nie pozwala przejść jej nad zaistniałymi wydarzeniami do porządku dziennego. Łączniczka w Departamencie Innych Ras ponownie podejmie się wykonania zadania, do którego nie została przeszkolona, a którego rozwiązanie stawia sobie za punkt honoru. Nikt nie będzie bezkarnie wykorzystywał Riley Jenson!

Akcja książki „Całując grzech” jest niezwykle wartka. Autorka rewelacyjnie budowała napięcie i ciągle je podtrzymywała. Widowiskowe, niezwykle plastycznie opisane sceny walki sprawiały, że momentami wstrzymywałam dech gorączkowo czytając kolejne strony, byle dalej, byle dowiedzieć się jak to się skończy.

Nie tylko widowiskowe sceny walki są atutem powieści. Pisarka równie wielką uwagę przyłożyła do tworzenia wątków romansowych. Bohaterka będzie musiała zmierzyć się ze „starymi” kochankami: zaborczym Quinem i wykorzystującym ją Mishą. Los postawi na jej drodze także czułego Kade’a i alfę Kellena, który być może odegra ważna rolę w jej przyszłości. Temperatura w drugim tomie „Zewu nocy” ciągle wzrasta i „Całując grzech” to nadal książka, która moim zdaniem jest przeznaczona głównie dla czytelnika dorosłego.

Pomimo, że ogólna koncepcja wokół której zbudowana jest akcja powieści nie należy do moich ulubionych (spiski, sekretne laboratoria zajmujące się klonowaniem i stojące za nimi tajemnicze instytucje raczej mnie odpychają, niż zachęcają do sięgnięcia po daną książkę),  powieść Keri Arthur okazała się na tyle pasjonująca, że z niecierpliwością oczekuję pojawienia się kolejnego  tomu serii „Zew nocy”. Mam też nadzieję, że wydawnictwo nie wywinie kolejnego numeru z „okrojeniami”, bo „zaufanie łatwo stracić, trudniej odzyskać”, a po publikacji drugiego tomu niewątpliwie część mojego zaufania odzyskało.



Książka  przekazana do recenzji przez portal nakanapie.pl. Serdecznie dziękuję :-) 

niedziela, 25 września 2011

"Zbuntowane anioły" Libba Bray

Cykl: Magiczny krąg (tom 2)
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Ilość stron: 488
Rok wydania: 2010

Gemma Doyle opuszcza Akademię Spence i wyjeżdża na ferie świąteczne do Londynu, gdzie wesoło spędza czas z przyjaciółkami, chodzi na bale w sukniach z głębokimi dekoltami i flirtuje z przystojnym Simonem Middletonem. Wśród wszystkich tych rozrywek coraz częściej miewa przerażające wizje. Pojawiają się w nich trzy dziewczyny w bieli, którym przydarzyło się coś strasznego, a zagadkę ich losu może rozwiązać tylko wizyta w międzyświecie. Pokusa jest silna, ale nie wszystko w międzyświecie – i wokół niego – układa się dobrze...


Książki wchodzące w skład trylogii „Magiczny krąg” z powodzeniem można porównać do rozwijającego się kwiatu. Z tomu na tom historia staje się ciekawsza i upaja czytelnika do tego stopnia, że zapomina o bożym świecie. Ta saga jest niezwykle dopracowana i bardzo wyraźnie widać, że autorka doskonale wiedziała jak chce poprowadzić swoją historię i dokąd zmierzają jej bohaterowie. W każdym kolejnym tomie Libba Bray uchyla przed czytelnikiem kolejne fascynujące tajemnice, które skrywa stworzony przez nią świat i bohaterowie.

Gemma, Felicity i Ann przeżyły tragedię, życie jednak toczy się dalej. Czas w Akademii Spence upływa dziewczętom na przygotowywaniu się do świąt, które spędzą z bliskimi. Dla Gemmy i Felicity ferie to obietnica pierwszych wizyt w towarzystwie - jeszcze nie debiut, ale już ważny krok dla ich przyszłości w londyńskim kręgu socjety. Dla Ann czas świąt nie zapowiada się tak atrakcyjnie. Biedna dziewczyna musi zostać w Spence razem ze służbą, ale od czego ma się przyjaciółki?

Felicity wpada na pomysł jak pomóc Ann. Pomysł, który umożliwi dziewczętom wspólne spędzenie ferii oraz pozwoli im razem przeżywać atrakcje zarezerwowane dla kobiet należących do towarzystwa. Potrzebna jest tylko odrobina magii, tej samej, którą w międzyświecie uwolniła Gemma, ale czy magia jest bezpieczna?

Działanie panny Doyle miało nieprzewidziane konsekwencje. Magia, która stała się ogólnodostępna staje się zagrożeniem nie tylko dla istot zamieszkujących międzyświat. Pragnienie posiadania mocy wznieca w ludziach mroczne pragnienia. O władzę i kontrolę nad międzyświatem walczą Rakshana i Zakon, także Kirke nie spoczywa w swych usiłowaniach dostania się do międzyświata. Przed Gemmą i jej koleżankami ciężkie wyzwanie – muszą odnaleźć pradawną Świątynię, pierwotne źródło magii i ponownie związać z nią magiczną siłę.

Zarówno fantastyczny świat magicznego międzyświata jak i rzeczywistość wiktoriańskiego Londynu wykreowane przez pisarkę niezwykle mnie urzekły. Czytelnik wraz z bohaterkami odkrywa czarodziejską krainę, która jak się okazuje nie ogranicza się do cudownego ogrodu, a składa się z wielu krain zamieszkałych przez najróżniejsze postacie takie jak: leśny lód, Gorgona, Makowi Wojownicy, syreny, pariasi. Bohaterkom nie raz przyjdzie wybrnąć z trudnych i niebezpiecznych sytuacji, które scementują ich przyjaźń, a czytelnikowi ukażą dziewczęta w zupełnie innym świetle.

Niezwykle spodobał mi się w sposób w jaki Libba Bray stopniowo i z wielką przemyślnością odkrywa kolejne fakty z życia bohaterek ukazując dzięki temu czytelnikowi co doprowadziło do tego, że dana postać charakteryzuje się danymi cechami. Za maskami przykładnych córek, dziewczęta nieraz skrywają mroczne sekrety. Idealne z pozoru rodziny ukrywają straszliwe zbrodnie, do których boją się przyznać, a nawet dopuścić do swej świadomości. Pisarka niezwykle mnie wzruszyła historią Felicity. Jeżeli chcecie dowiedzieć przez co przeszła ta z pozoru szorstka w obejściu, momentami okrutna dla innych dziewczyna, która łamie wszelkie konwenanse sięgnijcie po „Zbuntowane anioły”. Libba Bray wykonała kawał naprawdę dobrej roboty tworząc w swych powieściach tak złożony świat, w którym często pod śliczną powierzchownością i publicznym przestrzeganiem społecznych konwenansów skrywa się zakłamanie i moralna zgnilizna.

Trylogia „Magiczny krąg” naprawdę mnie zachwyciła.

sobota, 24 września 2011

"Mroczny sekret" Libba Bray

Cykl: Magiczny krąg (tom 1)
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Ilość stron: 358
Rok wydania: 2009

Szesnastoletnia Gemma Doyle nie przypomina swoich rówieśniczek  – panien o nienagannych manierach, które odzywają się tylko zapytane, znają swoje miejsce w szeregu. Gemma, osóbka uparta i przekorna, trafia do londyńskiej Akademii Spence po tragedii, która spotyka jej rodzinę w Indiach. Dziewczyna jest samotna, dręczy ją poczucie winy i nękają wizje przyszłości, które mają tę paskudną cechę, że zawsze się spełniają. Nie jest jednak zupełnie sama… Jej śladem podąża tajemniczy młodzieniec, który utrzymuje, że ma ją chronić przed mrocznymi siłami.W Spence Gemma zawiera przyjaźń z najbardziej wpływowymi dziewczętami, odkrywa w sobie nadprzyrodzone zdolności, a także dowiaduje się o dawnych powiązaniach swojej matki z mrocznym stowarzyszeniem nazywanym Zakonem. Tutaj czeka na nią przeznaczenie… jeśli tylko będzie potrafiła w nie uwierzyć.

No moich półkach zalegają różnego rodzaju książkowe serie, cykle i trylogie. Niekiedy na nowy tom danej serii czytelnicy muszą czekać rok a nawet dłużej. Na ten stan rzeczy składają się przeróżne czynniki: tempo tłumaczenia, popularność danego cyklu, bądź też tempo pisania nowego tomu przez autora w wypadku, kiedy dana seria jest wydawana na bieżąco. Długi okres oczekiwania na nowy tom często sprawia, że wiele wątków ucieka z pamięci, zapominamy o niektórych postaciach i często jako czytelnicy jesteśmy zmuszeni wracać do poprzednich tomów, aby w pełni cieszyć się bieżącą lekturą. Z tych powodów od jakiegoś czasu zamiast „rzucać się” na nowości wchodzące w skład dłuższych cykli wydawniczych staram się zaczekać na opublikowanie ostatniego tomu i dopiero wtedy sięgam po książki należące do danej serii. Oszczędzam sobie w ten sposób gorączkowego oczekiwania na nowe tomy i o wiele łatwiej jest mi wyrazić opinię o poszczególnych pozycjach zbioru oraz o poziomie całej serii.

„Mroczny sekret” to pierwszy tom trylogii napisanej przez Libbę Bray. Na tle dwóch pozostałych  książek należących do „Magicznego kręgu” utwór wypada najsłabiej. Pierwszoosobowa narracja prowadzona w czasie teraźniejszym sprawia, że początkowe strony powieści czyta się niezwykle ciężko. Do tego typu narracji bardzo trudno mi się przyzwyczaić i zajmuje mi to sporo czasu - w wypadku „Mrocznego sekretu” potrzebowałam ponad stu stron, by przywyknąć do toku wypowiedzi i zacząć czerpać przyjemność z lektury.

Gemma Doyle z pozoru jest zwykłą szesnastoletnią, buntującą się panną marzącą o swoim sezonie, bywaniu na wytwornych balach i brylowaniu w odpowiednim towarzystwie. Pragnienia te są jednak poza jej zasięgiem dopóki mieszka wraz z rodzicami w Indiach. Kolejna próba przekonania matki by wysłała Gemmę do Anglii kończy się straszliwą kłótnią  na środku bazaru i ucieczką  dziewczyny, która nawet nie spodziewa się, że jej pragnienie niebawem się spełni jednak okupi je wielką stratą i cierpieniem, a jej życie zmieni się na zawsze.

Dwa miesiące po strasznej tragedii Gemma trafia do szkoły dla młodych panien. Akademia Spence ma przygotować swe podopieczne do ról wzorowych, uległych żon. Jak łatwo przewidzieć nie wszystkim uczennicom podoba się rola potulnych owieczek. Pod maską posłuszeństwa skrywana jest zawiść i okrucieństwo. Każda z dziewcząt zacięcie walczy o swoją pozycję wśród koleżanek i o sympatię nauczycieli. Gemma będzie musiała sprostać nowym wyzwaniom jakie niesie ze sobą przeprowadzka do Anglii ,a także poradzić sobie z  dziwnymi i tajemniczymi wizjami, które nawiedzają ją od dnia szesnastych urodzin.

„Mroczny sekret” Libby Bray okazał się ciekawą książką, która w interesujący sposób ukazuje życie młodych kobiet u schyłku XIX wieku. Dodatkową atrakcją powieści jest zawarty w niej wątek fantastyczny, który autorka w kolejnych tomach trylogii zgrabnie  i ciekawie rozwija.

Z przyjemnością odkrywałam sekrety świata stworzonego przez panią Bray,  poddawałam się specyficznemu nastrojowi epoki. Powieść szczególnie zyskała w moich oczach ,kiedy czytałam ją razem z pozostałymi tomami „Magicznego kręgu”. W wypadku dłuższej przerwy pomiędzy poznawaniem kolejnych części trylogii „Mroczny sekret” wypada nieciekawie, polecam więc przeczytanie całej serii ciągiem – tom po tomie.

niedziela, 11 września 2011

"Wschodzący księżyc" Keri Arthur

Cykl: Zew nocy (tom 1)
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Erica
Ilość stron: 440
Rok wydania: 2011

Riley Jenson, na co dzień zatrudniona w biurze Departamentu Innych Ras w Melbourne, skrywa niezwykłą tajemnicę. Jest rzadko spotykanym połączeniem wilkołaka i wampira, ale jej wilcza natura dominuje. Nie chce być Strażnikiem, jak jej brat bliźniak, Rhoan, który musi zabijać, aby ochraniać ludzi. Jednak nie zawsze okoliczności sprzyjają naszym planom, czasem życie decyduje za nas... Zbliża się pełnia, która wilczą część Riley bierze w posiadanie i doprowadza do burzy zmysłów. Gdy Rhoan znika w trakcie misji, a tajemniczy, nagi i niezmiernie pociągający wampir staje na progu jej mieszkania, Riley wie, że zbliżają się kłopoty. Aby odszukać brata, angażuje się w sprawę tajemniczej śmierci Strażników Departamentu. Jakby tego było mało, pojawia się niebezpieczny szaleniec ogarnięty obsesyjną myślą stworzenia doskonałej istoty powstałej z połączenia kilku genów nieludzi...

"Wschodzący księżyc" jest pierwszą z serii dziewięciu książek o Riley Janson. Daj porwać się księżycowej gorączce i wejdź do świata, gdzie wilcza namiętność budzi do życia nawet nieumarłych...

Literatura spod znaku Paranormal bije rekordy popularności a autorzy prześcigają się by ich powieści wybijały się na tle innych pozycji tego gatunku. Niewątpliwie „Wschodzący księżyc” ma w sobie to coś, co wyróżnia ten tytuł z grona innych powieści obecnie zalewających nasz rynek wydawniczy. Niestety wydawnictwo, czy też tłumaczka, dopuściło się czegoś, co zaliczam do „grzechów kardynalnych” i czego absolutnie nie toleruję, a co znacząco wpłynęło na moją ostateczną opinię o książce i zaowocowało tym, że straciłam zaufanie do wydawnictwa.   

Już na samym początku „Wschodzącego księżyca” z winy tłumacza, czy też z powodu polityki wydawnictwa, czytelnik napotyka okrojenie tłumaczenia - tym samym zostaje pozbawiony podstawowej i bardzo ważnej informacji o pewnym elemencie świata przedstawionego.

Problem tkwi na stronie 7 i wiąże się z fragmentem zdania: „[…] często znikał, wykonując misję o których nawet nie mógł pisnąć słówka”. Po porównaniu tłumaczenia z oryginałem na jaw wychodzi, że z książki została usunięta niezwykle istotna informacja. W zacytowanym miejscu powinien znaleźć się opis czym jest „Departament ds. innych ras”: „Pracował dla Departamentu ds. innych ras – który był oddziałem rządowym, czymś pomiędzy wojskiem a policją. Większość ludzi myślała, że departament był jednostką policyjną specjalizującą się w chwytaniu przestępców nie będących ludźmi i ,pod wieloma względami, mieli rację. Ale departament zarówno w Australii jak i w innych krajach zajmował się także badaniami nad wszystkimi aspektami związanymi z innymi rasami, a jego strażnicy mieli  prawo pełnić rolę sędziów, przysięgłych i katów” (tłumaczenie moje).

Nie porównywałam reszty książki z oryginałem, ale opuszczenie tak znaczącej informacji, która na pewno pozwoliłaby czytelnikowi lepiej zrozumieć świat przedstawiony w książce budzi podejrzenie, że opuszczone mogło zostać o wiele więcej. Czuję się jakbym dostała wybrakowany towar. W książce rzeczywiście brakowało mi wyjaśnienia czym jest Departament - w związku z tym czułam zagubienie a moja ciekawość pozostała niezaspokojona. Takie pomijanie podstawowych treści budzi w czytelniku pytanie: „Co jeszcze zostało usunięte?”

Powieść odznacza się niebanalną acz trącącą kiczem fabułą. Rile Janson pół- wilkołak, pół- wampir (z przewagą tego pierwszego). Pracuje jako łącznik w Departamencie Innych Ras. Jako wilkołak kobieta, gdy tylko zbliż się pełnia ulega swym zwierzęcym instynktom, które każą jej oddawać się niepohamowanej namiętności. W społeczności wilkołaków przyjęte jest posiadanie wielu partnerów, nie obce są spotkania z nieznajomymi. Większość powieści stanowią opisy kolejnych spotkań Riley z kochankami. Odniosłam wrażenie, że akcja stanowiła tylko tło dla opisów schadzek trawionych księżycową gorączką wilkołaków.

 „Wschodzący księżyc” to zdecydowanie powieść dla dorosłych, w której dominuje gorąca zmysłowość i zwierzęca potrzeba spełnienia. I to właśnie ta zmysłowość i dzikość przyciąga do powieści.

Dopóki nie miałam świadomości, że powieść została w jakiś sposób okrojona, książka wydawała mi się ciekawa, zwłaszcza, że łamała obecną tendencją do „uczłowieczania” wszelkich nieludzkich istot. Wilkołaki, w wydaniu Keri Arthur, ulegają swym zwierzęcym instynktom a wampiry to aroganckie, unikające kąpieli maszyny do zabijania. Gdybym nie poczuła podczas lektury, że czegoś mi brakuje nigdy nie porównałabym tłumaczenia z oryginałem i może byłabym szczęśliwsza: „Czego oczy nie widzą tego sercu nie żal”.

Seria „Zew nocy” dostanie ode mnie drugą szansę, a właściwie drugą szansę dostanie ode mnie Wydawnictwo i tłumaczka. Niebawem powinien dotrzeć do mnie drugi tom cyklu „Całując grzech” i wtedy okaże się czy zaufanie zostanie odbudowane i czy jeszcze kiedykolwiek sięgnę po książki Instytutu Wydawniczego Erica.

czwartek, 8 września 2011

"Zabójczy błękit" Jörg Kastner

Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Ilość stron: 358
Rok wydania: 2006

Główny bohater i narrator, młody artysta o nazwisku Cornelis Suythof, zafascynowany dziełami Rembrandta van Rijna, dorabia pracą w więzieniu, bo z malowania nie może się utrzymać. Pewnego dnia popełnia tam samobójstwo wielokrotny morderca, wcześniej szanowany kupiec. W jego celi Cornelius i jego przyjaciel Ossel znajdują tajemniczy portret rodziny namalowany w intensywnych odcieniach koloru niebieskiego. Ossel zabiera obraz do domu, a wkrótce sam trafia do więzienia, oskarżony o zabicie kochanki.



„Zabójczy błękit” to jedna z tych książek, które udało ni się kupić okazyjnie. Książka, obok której nie umiałam przejść obojętnie w księgarni, zwłaszcza że właśnie szykowałam się na prawie godzinne oczekiwanie na autobus a w mojej torebce zabrakło standardowego zabijacza czasu jakim jest ciekawa lektura.

Powieść Jörga Kastnera to połączenie powieści  historycznej, kryminału z elementami fantastycznymi i thrillera. Autor przenosi czytelnika do siedemnastowiecznego Amsterdamu, miasta, w którym kwitnie malarstwo, po ulicach którego przechadza się mistrz Rembrandt van Rijn a kupcy pomnażają swoje majątki dzięki udziałom w Holenderskiej Kampanii Wschodnioindyjskiej.

7 sierpnia1669 roku opinią publiczną Amsterdamu wstrząsa wiadomość o okrutnej zbrodni jakiej dopuścił się mistrz farbiarstwa Gijsbert Melchers. Mężczyzna, który z niezwykłą brutalnością zabił całą swoją rodzinę został zamknięty w więzieniu dla mężczyzn – Rasphuisie. Jeszcze tego samego dnia popełnia samobójstwo. Do celi jako piersi zostają wezwani nadzorca wiezienia Ossel i jego serdeczny przyjaciel będący strażnikiem Cornelis Suynhof. Okazuje się, że w celi znajduje się przedmiot, którego nie powinno tam być – portret całej rodziny Melchersa utrzymany w niesamowitej kolorystyce błękitu stylem wykonania przypominający dzieła Rembrandta. Ossel, który za sowitą łapówkę dostarczył płótno więźniowi chcąc uniknąć kłopotów wynosi obraz zanim do celi dociera naczelnik. Nadzorca umieszcza płótno w swym mieszkaniu.

Tej samej nocy dochodzi do kolejnej tragedii. Ossel z niewyjaśnionych przyczyn katuje swoją kochankę. Suynhof nie może uwierzyć w winę przyjaciela, który nie potrafi w żaden sposób wytłumaczyć dlaczego dokonał morderstwa, ostatnie słowa jakie kieruje nadzorca do Corneliusa brzmią: „Obraz... to był obraz... ten błękit...”. W młodym strażniku kiełkuje podejrzenie, że błękitne płótno nosi w sobie morderczą moc. Nie mając szans no uratowanie Ossela, postanawia przynajmniej oczyścić jego imię. Cornelis rozpocznie niebezpieczne śledztwo i nie raz otrze się o śmierć poszukując tajemniczego obrazu i jego twórcy.

Akcja powieści rozgrywa się przez okres siedmiu miesięcy. Sposób prowadzenia śledztwa przez Suythofa przypominał mi rozgrywkę gry przygodowej. Bohater odwiedza kolejne lokalizacje, rozmawia z innymi postaciami uzyskując od nich informację bądź pomoc, zdobywa nowe umiejętności. Z pozoru niepowiązane ze sobą informacje układają się w spójny scenariusz. Rozwiązanie zagadki błękitnego obrazu okazuje się niezwykle ciekawe i szczerze zaskakuje. Ze strony, na stronę książka coraz bardziej wciąga.

W całej powieści jedynie postać głównego bohatera nieco mnie rozczarowała. Cornelis to niewątpliwie kobieciarz, który bardzo lekko traktuje uczucia. Okazywał on zainteresowanie co najmniej trzem damom i miał bliższe kontakty z jedną kokotą. Równowaga została jednak zachowana, gdyż całkowicie urzekła mnie inna postać, mianowicie inspektor Kaoten, który niczym anioł stróż pojawiał się zawsze wtedy, kiedy jego pomoc jest niezbędna.

Po dość niefortunnym spotkaniu z kryminałem w wydaniu Joanny Chmielewskiej, który mnie rozczarował, w wyborze swoich lektur omijałam ten gatunek szerokim łukiem. „Zabójczy błękit” przekonał mnie, że jednak warto sięgnąć po ten typ literatury. Powieść Jörga Kostera to doskonała książka, w której zarówno kobiety jak i mężczyźni znajdą coś dla siebie.