wtorek, 31 lipca 2018

"Post Scriptum" Milena Wójtowicz

Wydawnictwo Jaguar
Liczba stron: 304
Rok wydania: 2018


Piotr Strzelecki, psycholog, coach i doradca post mortem wraz z Sabiną Piechotą, specjalistką ds. BHP prowadzi firmę PS Consulting, której docelowymi klientami są osoby nienormatywne: wampiry, wiły, wilkołaki, obłoczniki. Piotr i Sabina też są nie do końca ludźmi... i radzą sobie z tym każde na swój sposób. Ona nadmiernym spożyciem wyrobów cukierniczych, on medytacją i wdychaniem lawendy.

Przypadkiem oboje zostają wplątani w intrygę kryminalną: ktoś nastaje na życie (lub też egzystencję duchową) brzeskich nienormatywnych.  Mimo oporów ze strony Sabiny, z inicjatywy Piotra podejmują śledztwo - a raczej próbują je podjąć. Świadomi własnego braku kompetencji w pracy detektywistycznej, szukają pomocy u opolskiego policjanta, który raz w miesiącu zwykł wyć do księżyca. Tymczasem tajemniczy morderca sięga po osikowy kołek... i sprawy przybierają bardzo niekorzystny obrót dla pary detektywów-amatorów.



Milena Wójtowicz to jedna z moich ulubionych pisarek tworzących urban fantasy. Bardzo się ucieszyłam, kiedy dotarła do mnie informacja, że po kilkuletniej przerwie wróciła ona do pisarstwa, co więcej wydała nową powieść noszącą tytuł „Post Scriptum”, a w sprzedaży ukazało się również wznowienie pierwszego tomu jej serii fantasy „Wrota”, której przed laty nie udało mi się zdobyć. Nie musiałam nawet zapoznawać się z opisem najnowszej publikacji Wojtowicz, rzuciłam się na „Post Scriptum” niczym wygłodniały pelikan na rybę z wiarą, że autorka stworzyła tytuł na miarę „Podatku” lub „Załatwiaczki”. Czy Wojtowicz sprostała moim wymaganiom? Odpowiedź jest prosta – TAK.

„Post Scriptum” to piekielnie zabawne, genialne urban fantasy, w którym Wójtowicz połączyła współczesną rzeczywistość, popkulturę i wątki słowiańskie. Autorka miała świetny pomysł na fabułę,  wykreowała naprawdę fajnych i niebanalnych głównych bohaterów, a akcję podlała sporą dawką przedniego, często ironicznego humoru. Powieść przeczytałam błyskawicznie, śmiejąc się do rozpuku od pierwszych stron.

Poznajcie Sabinę Piechotę i Piotra Strzeleckiego – uzależnioną od słodyczy behapówkę i przypominającego młodego Małaszyńskiego, znękanego psychologa z obłędem w oczach – prowadzących przedsiębiorstwo doradczo-konsultingowo-szkoleniowo-behapowsko-coachingowe świadczące usługi istotom nienormatywnym. Wtajemniczeni są usługami duetu zachwyceni, niewtajemniczeni patrzą na nich z wielką dozą podejrzliwości – zwłaszcza, kiedy jedno z nich notorycznie niszczy tablice w salach szkoleniowych, a drugie nocami przesiaduje na cmentarzu na krzesełku turystycznym. Kiedy ktoś dokonuje aktu wandalizmu na nagrobku klienta Piotra, a w firmie, w której Sabina jest inspektorką BHP dochodzi do podejrzanego wypadku, w którym udział bierze nienormatywny, bohaterom nagle zapala się czerwone światełko. Czyżby ktoś naoglądał się za dużo „Supernatural” i postanowił zostać domorosłym łowcą istot magicznych?

Sabina i Piotr postanawiają bliżej zbadać całą sprawę, a że profesjonalnymi detektywami nie są, decydują się skorzystać z pomocy kompetentnego stróża prawa o wielce wymownym nazwisku Wilczek oraz mniej kompetentnej pomocy swych przyjaciół. Oj, będzie się działo!

Jeśli lubicie lekkie i zabawne urban fantasy z wątkami kryminalnymi, gorąco namawiam Was do sięgnięcia po „Post Scriptum”. Milena Wójtowicz jest wspaniałą pisarką, która śmiało może konkurować z takimi popularnymi autorkami jak Patricka Briggs czy Charlaine Harris. Naprawdę warto sięgnąć po jej twórczość.

piątek, 27 lipca 2018

"Perła" Carolina De Robertis

Wydawnictwo Albatros
Liczba stron: 336
Rok wydania: 2018


Perla Correa jest jedynaczką wychowaną przez oziębłą matkę i purytańskiego ojca – oficera marynarki wojennej. W kraju, w którym rany po czasach dyktatury junty wojskowej są wciąż świeże, jego zawód jest tematem tabu. Dziewczyna odkrywa, że w przeszłości ojciec stał po niewłaściwej stronie, mimo to kocha go bezwarunkowo.

Wizyta nieproszonego gościa zmusi ją nie tylko do konfrontacji z niewygodną prawdą i mroczną przeszłością ojca, ale również do zadania sobie pytania: kim właściwie jestem?


Jak mogłabym nie  pokochać powieści, która rozpoczyna się tak pięknymi słowami?


Umysł nie potrafi objąć niektórych rzeczy samodzielnie. Więc słuchaj, jeśli umiesz, całym swym jestestwem. Historia ta napiera i domaga się opowiedzenia, tu i teraz, kiedy jesteś tak blisko, a przeszłość dyszy ci w kark.


„Perła” Caroliny De Robertis jest literackim klejnotem,  w którym perfekcyjnym połączeniem powieści psychologicznej i historycznej utrzymanej w uwielbianej przez mnie konwencji realizmu magicznego. Zakochałam się w stylu pisarki, w jej bogatym, poetyckim języku, w tym, jak pięknie i delikatnie potrafi mówić o trudnych i bolesnych rzeczach. Dałam się całkowicie uwieść wspaniale napisanej, lirycznej opowieści wykreowanej przez amerykańską autorkę o urugwajskich korzeniach.

Akcja powieści rozgrywa się w Argentynie w roku 2001. Większość współcześnie rozgrywających się wydarzeń ma miejsce w położonym na przedmieściach Buenos Aires domu rodziny Correa, gdzie mieszka główna bohaterka – studentka czwartego roku psychologii, tytułowa Perla. Pewnej nocy młoda kobieta słyszy niepokojące odgłosy dobiegające z salonu. Bohaterka znajduje na podłodze nagiego, wymęczonego mężczyznę, z którego sączy się woda. W pierwszej chwili Perlę ogarnia przerażenie i chęć walki, jednak dość szybko przekształcają się one we współczucie.  Kobieta dość szybko akceptuje obecność niezwykłego, cichego gościa, który okazuje się być duchem przeszłości – jednym z tych, którzy za czasów dyktatury Jorge Videla zniknęli tzw. desaparecidos. Pojawienie się mężczyzny wywołuje falę pytań o rolę rodziny bohaterki w koszmarnych wydarzeniach, które rozegrały się w latach 70 i na początku lat 80 w Argentynie. Kilka spędzonych z nim dni na zawsze zmieni życie Perli, pozwalając jej rozliczyć się z przepełnioną fałszem przeszłością.

Wykreowana przez Caroline De Robertis opowieść to wzruszająca do głębi historia o poszukiwaniu tożsamości oraz o bolesnych rozliczeniach z przeszłością. Wypełniona licznymi retrospekcjami powieść jest historią o kobiecie, która chce wyrwać się z kręgu kłamstw i sekretów, by określić swoją tożsamość. To również przerażająca i pełna bólu historia mężczyzny, który wrócił do Buenos Aires, by odzyskać wspomnienia mogące ukoić jego zagubioną duszę.

Opowieść o Perle i jej niesamowitym gościu skradła mi serce. Dopisuję tę powieść do listy moich ulubionych tytułów.


Za umożliwienie przeczytania powieści dziękuję serdecznie wydawnictwu Albatros

środa, 25 lipca 2018

"Pułapka uczuć" Coleen Hoover

Seria: Slammed (tom 1)
Wydawnictwo YA
Liczba stron: 288
Rok wydania: 2018

Layken skończyła niedawno osiemnaście lat. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej niespodziewanie straciła ojca. Wraz z kochającą matką i młodszym bratem postanawiają zostawić za sobą przeszłość w Teksasie, by rozpocząć nowe życie w Michigan. 

Sprzedają dom, pakują rodzinne pamiątki i wyruszają na północ. Każde z nich z innymi obawami i planami na dalszą przyszłość. Zarówno Lake, jak i Kel nie chcą porzucać szkoły, przyjaciół, wspomnień związanych z ulubionymi miejscami. Boją się tego, co ich czeka prawie dwa tysiące kilometrów od domu. Prawdziwego domu. 

 Julia też się martwi. Mimo to stara się dodać otuchy swoim dzieciom i wesprzeć ich w najtrudniejszych chwilach. Po przyjeździe na miejsce okazuje się, że już pierwszy kontakt z sąsiedztwem z naprzeciwka zwiastuje poważne zmiany w rodzinnych relacjach. A to dopiero początek niezwykle emocjonalnej, momentami przezabawnej historii losów dwóch rodzin Cohen i Cooperów, w której nikt nie zdaje sobie sprawy, jak ich członkowie staną się sobie bliscy w obliczu śmiertelnej choroby i codziennych problemów.



Odnoszę wrażenie, że Coleen Hoover to obecnie jedna z najpopularniejszych autorek Young Adult wydawanych w naszym kraju. Wielu czytelników poleca jej powieści, rozpływając się w zachwytach nad wykreowanymi przez pisarkę, wzruszającymi fabułami. Morze pozytywnych opinii zachęciło mnie do sięgnięcia po jej książki i przekonania się na czym polega fenomen tej autorki. Na pierwszy ogień poszła „Pułapka uczuć”, pierwszy tom serii Slammed opowiadający o miłości i problemach dwójki młodych ludzi – osiemnastoletniej Layken i dwudziestojednoletniego Willa.

„Pułapka uczuć” jest krótką i prostą historią. Powieść czyta się szybko i płynnie, lektura dostarcza sporo przyjemności. Słodka, niemal bajkowa opowieść o zakazanej miłości od pierwszego wejrzenia została wzbogacona poważniejszymi wątkami, co jest charakterystyczne dla gatunku Young Adult. Hoover poruszyła w powieści problematykę żałoby oraz rodzinnych więzi. Bohaterowie w obliczu tragedii, które stały się ich udziałem muszą szybko dojrzeć, by sprostać wyzwaniom stawianym im przez dorosłe życie, w które muszą wkroczyć niemal bez etapu przejściowego.

Gdybym była młodsza zapewne do szaleństwa pokochałabym „Pułapkę uczuć”, jednak chyba już wyrosłam z takiego typu historii i jestem bardziej powściągliwa w ich ocenie. Opowieść o Layken i Willu nie jest zła, jednak irytował mnie pewne aspekty fabularne - obecny w powieści wątek instalove oraz zachowanie bohaterów nie zawsze korespondujące z tym, co mówili i do czego dążyli.

Polecam tę powieść głownie młodym miłośnikom Young Adult – podejrzewam, że szczerze pokochają oni opowieść o Layken i Willu, a podczas lektury wypłaczą jeziorko łez. Starsi czytelnicy też mogą czerpać przyjemność z lektury „Pułapki uczuć”, choć z dużym prawdopodobieństwem ich emocje będą bardziej stonowane.

Seria Slammed:

1. Pułapka uczuć
2. Nieprzekraczalna granica
3. Ta dziewczyna


niedziela, 22 lipca 2018

"Dziecko w czasie" Ian McEwan

Wydawnictwo Albatros
Liczba stron: 272
Rok wydania: 2018

Jedna chwila nieuwagi w supermarkecie i trzyletnia Kate zostaje porwana, niemal na oczach swojego ojca, Stephena Lewisa, poczytnego autora książek dla dzieci. Zdarzenie to wywiera druzgocący wpływ na jego życie. Małżeństwo z Julie rozpada się. Jaka przyszłość czeka karierę pisarską Stephena? Czy dziewczynka zostanie kiedykolwiek odnaleziona? Tragiczne wydarzenia stają się dla bohatera pretekstem do podróży w głąb siebie, do świata pragnień i wspomnień.



Moje pierwsze spotkanie z prozą Iana McEwana nie należało do łatwych i przyjemnych, towarzyszyło mi podczas niego wiele sprzecznych emocji. „Dziecko w czasie” okazało się trudną w odbiorze powieścią, która ma niewiele wspólnego z beletrystyką popularną. To wymagający i ambitny utwór, który nie opiera się na hollywoodzkiej fabule i znanych współcześnie chwytach literackich mających głównie wzbudzić w czytelnikach współczucie. Sięgając po tę powieść koniecznie należy pamiętać, że została ona po raz pierwszy opublikowana w roku 1987, i czytając  ten utwór rzeczywiście do się to odczuć. Rzeczywistość pisarza i wykreowanych przez niego bohaterów, nie jest tą samą rzeczywistością, którą obserwujemy na co dzień. Liczcie się z tym, że sięgając po „Dziecko w czasie” zderzycie się z innym typem emocjonalności, innym postrzeganiem rzeczywistości i innym punktem ciężkości fabularnej niż we współcześnie powstającej prozie.

„Dziecko w czasie” to historia Stephena Lewisa – poczytnego autora literatury dziecięcej, który stracił trzyletnią córkę Kate. Dziewczynka została porwana niemal na  jego oczach z supermarketu, w którym robił zakupy. Zniknięcie ukochanego dziecka niszczy małżeństwo bohatera, kładzie się cieniem na jego życiu i pracy. Po dwóch latach od tragedii Stephen nadal pogrążony jest w marazmie. Mężczyzna funkcjonuje na autopilocie. Punktem zaczepienia w obojętnej Stephenowi rzeczywistości staje się praca w komisji do Spraw Opieki nad Dziećmi, do której dostał się dzięki protekcji starego przyjaciela Charlesa Darke’a, jednak jest to dla niego tylko wyzbyty znaczenia wypełniacz czasu – ja natomiast wątek pracy w komisji bohatera odebrałam niestety jako nudnawy wypełniacz fabularny.

McEwan poruszył chwytliwą tematykę, która powinna wzbudzać gorące czytelnicze emocje, jednak pisarz snuje swą opowieść w bardzo powściągliwy sposób, a historia rozpaczy ojca często rozmywa się wśród nudnych politycznych wstawek lub nieco bardziej ciekawych  z mojego punktu widzenia filozoficzno-fizycznych dygresji dotyczących natury czasu. Dla mnie główny bohater to modelowym przykład stereotypowego, wstrzemięźliwego Anglika, który nawet w obliczy dramatycznych wydarzeń nie odkrywa przed światem swych emocji. McEwan opisuje uczucia bohatera, ale w większości przypadków ich nie pokazuje, przez co trudno było mi polubić tę postać. To narrator opowiada nam, co czuje Stephen – opis dominuje nad dialogiem, co niekoniecznie m odpowiadało.

Próba jednoznacznej oceny „Dziecka w czasie” jest problematyczna i wzbudza we mnie wewnętrzny konflikt. Muszę przyznać, że lektura była momentami ciężka i okrutnie nużąca, niektóre fragmenty strasznie mnie nudziły. Nie mogę jednak słabo ocenić tej powieści, ponieważ zdaję sobie sprawę, że jest to wartościowy i wybitny utwór literacki, który skłania do wielu interesujących refleksji – zwłaszcza nad naturą dzieciństwa i wspominaną wcześniej naturą czasu.

Jeżeli nie wiecie, czy jest to tytuł dla Was, zastawcie się czego oczekujecie od tej historii. Czy poszukujecie rozrywkowej powieści spod znaku literatury popularnej?  W takim wypadku omijajcie „Dziecko w czasie” szerokim łukiem. Czy szukacie wybitnej powieści, która pobudzi Was intelektualnie? Wtedy śmiało sięgajcie po ten tytuł.


Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Albatros
 

czwartek, 19 lipca 2018

"Nocny film" Marisha Pessl

Wydawnictwo Albatros
Liczba stron: 766
Rok wydania: 2017


Powieść tak mroczna, jak myśli młodej kobiety, która nocą rzuca się do opuszczonego szybu windy towarowej.
Historia, w której nie ma ani jednego kłamstwa, ale nie ma też jednej prawdy.

Książka, która nie kończy się między okładkami, ale kryje treści, do których dotrą tylko wytrwali.

Intensywna, pochłaniająca, doskonała

Historia dziennikarza śledczego ogarniętego obsesją na punkcie zagadkowego zabójstwa córki filmowego geniusza żyjącego od lat w nieznanym odosobnieniu.
 
W wilgotną październikową noc w opuszczonym magazynie na dolnym Manhattanie zostaje odnalezione ciało pięknej młodej Ashley Cordovy. Choć jej śmierć zostaje z miejsca uznana za samobójstwo, doświadczony detektyw śledczy Scott McGrath podejrzewa inną przyczynę zgonu. Badając dziwne okoliczności śmierci dziewczyny i próbując dowiedzieć się czegoś o jej życiu, McGrath staje twarzą w twarz z dziedzictwem jej ojca – Stanislasa Cordovy, legendarnego otoczonego aurą tajemnicy, reżysera kultowych horrorów, którego nikt nie widział od ponad trzydziestu lat. Choć o filmach Cordovy napisano wiele, jego samego zawsze skrywał cień. W opinii dziennikarza kolejna śmierć w tej przeklętej rodzinie nie jest przypadkiem. Wiedziony ciekawością, potrzebą poznania prawdy, ale także zemsty McGrath pogrąża się coraz bardziej w niesamowitym, hipnotyzującym świecie wykreowanym przez diabolicznego reżysera. Ostatnim razem, gdy był blisko zdemaskowania Cordovy, utracił rodzinę i pracę. Teraz ryzykuje znacznie więcej…

Uwielbiam takie thrillery jak „Nocny film” Marishy Pessl – pełne tajemnic i niedopowiedzeń, których fabuła nasycona jest psychodeliczną atmosferą rodem z sennych koszmarów. Przepadam za mrocznymi opowieściami, w których niczego nie można być do końca pewnym, gdyż granica pomiędzy prawdą a kłamstwem jest cienka niczym kartka papieru.

Stanislas Cordova to charyzmatyczny i tajemniczy reżyser filmów grozy, który lata temu zniknął z przestrzeni publicznej, co wywołało burzę domysłów i spekulacji. Kiedy w szybie windy opuszczonego magazynu zostają odkryte zwłoki jego dwudziestoczteroletniej córki Ashley, postać reżysera ponownie staje się przedmiotem zainteresowania dziennikarzy. Dziwna śmierć młodej kobiety szczególnie porusza Scotta McGratha – dziennikarza śledczego, którego kariera runęła w gruzach, kiedy zaczął bliżej interesować się Cordovą. Bohaterowi trudno uwierzyć, że mająca całe życie przed sobą, szalenie utalentowana pianistka popełniła samobójstwo. Mężczyzna wznawia porzucone przed laty dochodzenie, nie spodziewając się jak destruktywny wpływ na jego życie będzie miała mroczna historia Ashley i jej ojca.

Fabuła „Nocnego filmu” koncentruje się na wątku śledztwa prowadzonego przez Scotta oraz Norę i Hoppera - dwójkę jego przypadkowych współpracowników, którzy kiedyś spotkali Ashley Cordovę. Śledztwa trudnego, gdyż niejednokrotnie zmusza ono bohaterów do opuszczenia strefy komfortu i kwestionowania otaczającej ich rzeczywistości. Im bliżej odkrycia prawdy, tym większy staje się otaczający ich mrok, a rzeczywistość niepokojąco zaczyna przypominać jeden z mrożących krew w żyłach filmów Cordovy.

Uważam, że pisarka zbudowała w swojej książce genialny, przesycony mrokiem i narastającym poczuciem zagrożenia klimat. Podobał mi się zastosowany w powieści zabieg „wklejenia” dodatkowych materiałów (notatek Scotta, zdjęć, zrzutów stron internetowych i wycinków prasowych), dzięki któremu czułam się jakbym sama brała udział w prowadzonym przez bohaterów dochodzeniu. Słabym punktem tej dopracowanej w najmniejszym szczególe opowieści wydaje się być jedynie otwarte zakończenie, które wywołało we mnie z poczucie ogromnego niedosytu – Cordova do końca pozostanie nie odkrytą tajemnicą bohaterów książki i czytelników,  którzy po „Nocny film” sięgnęli.


Ulubione fragmenty:

- On jest zatruty – wymamrotał dziennikarz. -  Ten temat. Niektóre takie są […] – To lintwurm. – Zmróżył podkrążone oczy, szukając w mojej twarzy zrozumienia. -  Tasiemiec, który połknął własny ogon. Bez sensu za nim gonić, bo on nie ma końca. Wreszcie oplecie się człowiekowi wokół serca i wyciśnie całą krew. – Uniósł zaciśniętą pięść. – Dit suig jou droog. Są takie tematy, od których trzeba uciekać, póki jeszcze ma się nogi. str.48

Sekrety, nawet u zatwardziałych kryminalistów, to tylko bańki powietrza pod szczątkami na dnie oceanu. Czasem potrzeba trzęsienia ziemi, a czasem płetwonurka, który rozgrzebie muł, ale wszystkie mają naturalną skłonność, żeby płynąć wprost na powierzchnię – żeby się wydostać. str.134

- McGrath ja tu mam nożowników. Rany postrzałowe. Mam bogatego chłopaka, który wpakował matce nóż w szyję, sześciomiesięczne niemowlę martwe, bo tak nim potrząsano, i faceta wykastrowanego w InterContinentalu przy Times Square. Jasne trafia się okultyzm. U nas trafia się wszystko. Może teraz na każdym rogu jest Starbucks, a przy każdym uchu iPhone, ale nic się nie martw, ludzie wciąż są pojebani. str.275

Jakaż ona była nieuchwytna, jakże zmieniała postać, zdawała się utworzona z równie wielu sprzecznych istot, co ten tatuaż. Głowa smoka, ciało jelenia. Inklinacje wiedźmy. Była latarką Orlanda w ciemności za naszymi plecami, punkcikiem światła wśród ulewnego deszczu, ścigającym Hoppera, ścigającym mnie. Była latarnią o tajemniczym pochodzeniu i celu. Nie sposób stwierdzić, czy zbliżała się ku mnie, czy oddalała. Czym właściwie różni się to, co cię prześladuje, od tego, co cię dokądś prowadzi? str. 449-450

Czy się ośmielę? str. 450

wtorek, 17 lipca 2018

"Początek. Kroniki tej jedynej" Nora Roberts

Seria: Kroniki tej jedynej (tom 1)
Wydawnictwo: Edipresse Książki
Liczba stron: 448
Rok wydania: 2018

 Z jedną kroplą krwi stary świat znika na zawsze. A w jego miejsce powstaje coś nadzwyczajnego...

W zimny sylwestrowy wieczór na szkockiej wsi zaczęła się śmiertelna pandemia - nazwano ją Zagładą. W wirusie oraz sposobie, w jaki się rozprzestrzenia jest coś zagadkowego. Gdy miliardy padają jego ofiarą i umierają, część z tych, którzy nie zachorowali, odkrywa w sobie dziwne, nieoczekiwane zdolności.

Lana, nowojorska szefowa kuchni, potrafi przenosić przedmioty i ludzi siłą woli. Fred umie przyzwać światło w ciemności. Jonah, ratownik medyczny, widzi strzępy przyszłości ludzi, których dotyka. Katie rodzi bliźnięta i podejrzewa, że wraz z nowym życiem sprowadziła na świat magiczne istoty.

Jednak Zagłada różnie wpływa na ludzi. Prócz światła, pojawi się także mroczna i przerażająca magia. Gdy resztki władz zgarniają odpornych oraz Niesamowitych na badania, Lana, Katie i inni uciekają z Nowego Jorku w poszukiwaniu bezpiecznej przystani. Stary świat się skończył, rozpoczął się Rok Pierwszy. 



Znam wiele pisarskich obliczy Nory Roberts. Wiem, że to całkiem niezła autorka romansów. Wiem, że naprawdę genialnie wychodzą jej romantyczno-obyczajowe thrillery i kryminały natomiast romanse zaprawione wątkami fantastycznymi w jej wydawaniu są raczej średnie. Wiem, że Nora Roberts pokusiła się o napisanie kilku romansów historycznych. Czytam powieści tej autorki od lat, poznałam jej styl, mocne i słabe strony jej prozy, wydawało mi się, że znam jej twórczość na wylot, wiem czego się po niej spodziewać, a jednak udało się jej jeszcze mnie zaskoczyć – i to jak! Nora Roberts w powieści z pogranicza postapo i romansu – tego jeszcze nie było!

„Początek” to w mojej opinii świetna powieść postapokaliptyczna z pogranicza literatury fantastycznej i kobiecej, to również pierwszy tom doskonale zapowiadającej się serii „Kroniki tej jedynej”.  Roberts zgrabnie połączyła ze sobą wątek medyczny z magicznym, tworząc trzymającą w napięciu opowieść o upadku świata i zbliżającej się konfrontacji sił dobra i ciemności.

Ludzkość pada ofiarą tajemniczej pandemii, która swój początek ma na szkockiej wsi. Wirus błyskawicznie się rozprzestrzenia, zabijając ogromną liczbę ludności całego globu. Tymczasem część ocalałych odkrywa w sobie magiczne zdolności, co dodatkowo zaostrza i tak napiętą sytuację, gdyż wielu zwykłych ludzi uważa, że to właśnie obdarzeni tajemniczymi mocami w sposób bezpośredni lub pośredni doprowadzili do zagłady. 

Roberts przeprowadza czytelnika przez wszystkie stadia upadku ludzkości. Najpierw zabiera nas na wieś, gdzie jesteśmy świadkami pierwszego zakażenia. Obserwujemy rozprzestrzenianie się choroby i pogarszającej się sytuacji na świecie. Śledzimy poczynania bohaterów, którzy odkrywają w sobie niezwykłe zdolności. Towarzyszymy kilkunastu postaciom, których losy będą istotne dla rozwoju głównego wątku fabularnego całej serii. Obserwujemy, jak ludzie reagują na dramatyczną sytuację, w której się znaleźli.

Jak zwykle bywa w obliczu kryzysu, wśród ocalałych bardzo szybko formują się trzy typy ludzi/grup społecznych – niemal totalitarny rząd kontrolujący przepływ informacji, dla którego dobro społeczeństwa jest ważniejsze niż dobro jednostki; ludzie, którym puściły wszelkie hamulce moralne oraz grupy bezinteresownych, cichych bohaterów, którzy próbują na nowo zbudować świat, pomagając przy tym innym ocalałym. W powieści obok zwykłych ludzi pojawiają się również wspomniani już wcześniej Niesamowici, którzy reprezentują mistyczne siły walczącego ze sobą dobra i zła.

Fabuła pierwszego tomu „Kronik tej jedynej” od pierwszej do ostatniej strony trzymała mnie w napięciu. Pisarka nie zdominowała opowieści wątkiem romantycznym, co dość często zdarzało się jej w książkach z elementami fantastyki. Bardzo podobało mi się połączenie realistycznego wątku pandemii z wątkiem magicznych w tym tytule. Jestem pod ogromnym wrażeniem samego pomysłu na fabułę, choć zdaję sobie sprawę, że wielu twórców wykorzystywało już podobne wątki na długo przed Norą Roberts i nie wprowadza ona niczego nowego do tematu.

Nie wiem, czy miłośnicy literatury postapo będą pod wrażeniem „Początku”, ja jednak jestem lekturą szalenie usatysfakcjonowana. Nie spodziewałam się, że spod pióra Nory Roberts może wyjść tak dobra powieść z gatunku fantastyki.  



piątek, 6 lipca 2018

"Kirke" Madeline Miller

Wydawnictwo Albatros
Liczba stron: 414
Liczba stron: 2018

W domu Heliosa, boga słońca i najpotężniejszego z tytanów, rodzi się córka. Kirke jest dziwnym dzieckiem – nie tak potężnym jak ojciec ani tak bezwzględnym jak matka... Dziewczyna próbuje odnaleźć się w świecie śmiertelników, lecz odkrywa w sobie czarnoksięską moc, dzięki której może zagrozić samym bogom… Z tego powodu zostaje wygnana. Nie zamierza jednak przestać kształcić się w czarach. Jej ścieżki skrzyżują się z Minotaurem, Dedalem, jego synem Ikarem, morderczą Medeą i, oczywiście, z przebiegłym Odyseuszem.
 
Samotna kobieta zawsze narażona jest na niebezpieczeństwo, a Kirke nieświadomie budzi gniew zarówno w ludziach, jak i w mieszkańcach Olimpu. Aby ochronić to, co kocha, będzie musiała zebrać wszystkie siły i zdecydować, czy należy do bogów, z których się urodziła, czy do śmiertelników, których pokochała.



Madeline Miller to amerykańska pisarka, która specjalizuje się w mitologicznych retellingach. Usłyszałam o niej przy okazji wydania w naszym kraju jej drugiej powieści („Kirke”), która na polskim rynku dzięki Wydawnictwu Albatros ukazała się niecałe trzy miesiące po światowej premierze. Rozgłos i uznanie przyniosła autorce już publikacja jej literackiego debiutu „Achilles. W pułapce przeznaczenia” (ang. The Song of Achilles) – nie czytałam tej książki, ale jeśli choć odrobinę swoim stylem przypomina „Kirke”, to będę musiała koniecznie po nią sięgnąć. Tymczasem jestem pod dużym wrażeniem najnowszej książki Miller. Bosko wydana, ciesząca oczy każdej okładkowej sroki powieść ma według mnie równie piękne i zachwycające wnętrze.

Opowieść wykreowana przez amerykańską pisarkę, to zapis historii życia tytułowej Kirke – zwykłej-niezwykłej córki boga słońca Heliosa i nimfy morskiej Perseidy. Kirke w niczym nie przypomina bogów. Pozbawiona magicznych mocy, bliższa śmiertelnikom niż otaczającym ją bóstwom na co dzień spotyka się z odrzuceniem i pogardą samolubnych istot ceniących siłę. Bohaterka nie jest wystarczająco boska i bezwzględna, by zdobyć szacunek czy sympatię swej rodziny. Z drugiej strony pochodzenie uniemożliwia osamotnionej kobiecie nawiązanie bliższych relacji ze zwykłymi ludźmi, którzy niesłusznie dostrzegają w niej potężną, nieśmiertelną córę Słońca w mgnieniu oka mogącą zniszczyć ich życie. Bohaterka doskonale zdaje sobie sprawę ze swego społecznego niedopasowania, choć dopiero z czasem zaczyna ono stanowić dla niej poważny problem i przyczynia się do buntu przeciw boskim prawom.

Kiedy na wyspę, na której znajduje się pałac jej ojca, przybywa młody żeglarz Glaukos, Kirke odnajduje bratnią duszę – a przynajmniej takie odnosi wrażenie. Uczucie do śmiertelnika budzi w niej czarownicę, ale przyczynia się również do jej upadku i skazania na samotność wygnania. Bohaterka, która śmiała wystąpić przeciw boskiemu majestatowi, zostaje na mocy wyroku Zeusa uwięziona na wyspie Ajaja. Więzienie paradoksalnie staje się miejscem, w którym Kirke po raz pierwszy może rozwinąć skrzydła, szkolić swe niezwykłe zdolności i stać się panią samej siebie.

Madeleine Miller napisała powieść, na kartach której ożywają postacie i historie znane z greckich mitów. Zdawkowane opowieści o bogach i herosach w „Kirke” zamieniają się w historie przesycone emocjami, ludzkimi słabostkami i pragnieniami. Autorka pięknie wykorzystała w swej powieści mitologiczne wątki, pięknie poprowadziła opowieść o Kirke – boskiej czarodziejce, która przede wszystkim była kobietą zmuszoną walczyć o siebie i swoje szczęście.

Jestem autentycznie oczarowana tą spokojną, ale niosącą olbrzymi ładunek emocjonalny historią. 



Za możliwość przeczytania tej pięknej historii dziękuję serdecznie wydawnictwu Albatros


środa, 4 lipca 2018

"Kłamca" Nora Roberts

Wydawnictwo: Edipresse Książki
Liczba stron: 560
Rok wydania: 2017

Gdy mąż Shelby Pomeroy ginie w tajemniczym wypadku, kobieta jest zrozpaczona. Wkrótce jednak poznaje straszliwą prawdę – Richard był oszustem i zdrajcą, a ich wspólne życie – jednym wielkim kłamstwem. Po jego śmierci Shelby wraz z córką wraca do domu w Tennessee i tam na nowo cieszy się wolnością. Pojawia się też promyk nadziei w postaci przystojnego stolarza Griffina Lotta.

Jednak nie wszystkich cieszy, że Shelby wróciła do miasteczka – wokół niej zaczynają ginąć ludzie. Trop prowadzi do Richarda i… jego wspólników. Co się stało z Richardem? Czy rzeczywiście nie żyje? Shelby uświadamia sobie, że wciąż nie może uchronić siebie i córki przed jego kłamstwami. Jak długo jeszcze nie mogą czuć się bezpieczne…


Kiedy nadchodzi lato, coraz częściej zaczynam sięgać po lekkie i niezobowiązujące powieści. Słońce, wysoka temperatura i wakacyjny klimat zachęcają do lektury przepełnionych uczuciami, słodkich i nieskomplikowanych historii. W letnim okresie najchętniej sięgam zwłaszcza po romantyczne utwory lubianych i sprawdzonych przeze mnie pisarzy i pisarek, a do takich niewątpliwie należy Nora Roberts, której twórczość uwielbiam.

„Kłamca” to jedna z nowszych powieści amerykańskiej autorki znajdujących się w mojej domowej biblioteczce. Książka przyciąga uwagę już swoim wyglądem – ciepła kolorystyka okładki pięknie współgra z mieniącym się złotem, holograficzny tytułem i nazwiskiem pisarki. Ładne wydanie nie jest oczywiście najistotniejsze, ale według mnie stanowi dodatkowy atut tej powieści. Przejdźmy jednak do konkretów.

Historia wykreowana przez Norę Roberts to słodko-gorzki romans z kryminalnym twistem, opowiadający historię młodej wdowy Shelby Pomeroy, która po śmierci męża przekonuje się, że jej „idealne” życie było fikcją opartą na kłamstwach. Akcja rozpoczyna się w momencie, w który niedawno owdowiała bohaterka próbuje poradzić sobie z gigantycznymi długami i bałaganem pozostawionym jej przez żyjącego ponad stan męża-oszusta. Niejedna kobieta załamałaby się, będąc na miejscu Shelby. Bohaterka nie może jednak pozwolić sobie choćby na chwilę słabości, gdyż musi opiekować się swoją pięcioletnią córeczką. Dwudziestoczterolatka bez skrupułów sprzedaje wszystko, co ma jakąś wartość, by choć częściowo spłacić pozostawione jej w spadku długi. Resztę dobytku ładuje do samochody i razem z córką wraca do rodziny, z którą nie utrzymywała bliższego kontaktu, od kiedy została żoną Richarda.

Otoczona rodziną i bliskimi Shelby zaczyna układać sobie życie w Randezvous Ridge, gdzie spotyka przystojnego i troskliwego Griffina Lotta. Kiedy wszystko wydaje się wracać do normy, w miasteczku zaczynają pojawiać się niepokojący ludzie, a na światło dzienne wypływają nowe kłamstwa Richarda. Okazuje się, że mąż Shelby był o wiele groźniejszą postacią niż kobiecie się wydawało…  

„Kłamca” to powieść, w której znalazły się typowe dla prozy Nory Roberts wątki – mamy tu silną postać kobiecą, romans i elementy powieści sensacyjnej tudzież kryminalnej. Akcja wciąga i dostarcza sporej dawki rozrywki – właśnie tego szukałam, sięgając po ten tytuł.

niedziela, 1 lipca 2018

"Opowiadania bizarne" Olga Tokarczuk

Wydanictwo literackie
Liczba stron: 256
Rok wydania: 2018

Pochodzące z języka francuskiego słowo „bizarre” znaczy: dziwny, zmienny, ale też śmieszny i niezwykły. Taka właśnie – zadziwiająca i wymykająca się wszelkim kategoriom – jest najnowsza książka Olgi Tokarczuk.
 
Dziesięć opowiadań. Każde z nich toczy się w innej przestrzeni. Wołyń w epoce potopu szwedzkiego, współczesna Szwajcaria, odległa Azja i miejsca wyimaginowane.
 
Czym jest poczucie dziwności i skąd ono pochodzi?  Czy dziwność jest cechą świata, czy może jest w nas?
 
Zmienny rytm opowiadań sprawia, że czytelnik ani przez chwilę nie może być pewny tego, co wydarzy się na kolejnej stronie. Olga Tokarczuk wytrąca nas ze strefy komfortu, wskazując, że świat staje się coraz bardziej niepojęty.
 
Obecne w opowiadaniach elementy groteski, czarnego humoru, fantastyki i grozy unaoczniają, że w naszej rzeczywistości nic nie jest takim, jakim się wydaje.

„Opowiadania bizarne” autorstwa Olgi Tokarczuk to zbiór dziesięciu osobliwych, dziwacznych i mocno niepokojących opowieści, które wywołały we mnie burzę sprzecznych emocji. Podobała mi się wypełniona surrealizmem fabuła opowiadań, ich oniryczność. Podczas lektury niejednokrotnie odnosiłam wrażenie, że pisarka przenosi mnie w sam środek dziwacznego, nierzadko koszmarnego snu. Bardzo lubię czytać utwory utrzymane w takiej zwariowanej konwencji, jednak w tych nowelach czegoś mi brakowało.

Początkowa fascynacja i zaciekawienie pod koniec lektury konkretnych historii bardzo często przekształcały się w rozczarowanie. W wielu opowieściach brakowało mi puenty lub bardziej rozbudowanego, konkretnego zakończenia. Niektóre teksty – „Przetwory”, „Szwy”, „Serce” – były dla mnie totalnie niezrozumiałe i nie potrafiłam wyciągnąć z nich nic dla siebie. Szczególnie ich fabuła przywodziła mi na myśl zapis pozbawionych głębszego sensu snów.

Podczas lektury niejednokrotnie miałam poczucie, że historie są niedokończone, urwane w połowie, że stanowią wstęp do dłuższej opowieści. Czułam spory niedosyt po przeczytaniu „Zielonych dzieci”, „Transfugium”. „Wzgórza Wszystkich Świętych” czy „Kalendarza ludzkich świąt – były to bardzo tajemnicze i wciągające opowieści z elementami realizmu magicznego, fantastyki i science-fiction. Czytałam te nowelki z ogromnym zaciekawieniem i żałuję, że nie były one dłuższe.

Olga Tokarczuk stworzyła ciekawy i niebanalny zbiór opowiadań, który w moich oczach nie jest jednak pozbawiony wad. Z jednej strony zafascynowały mnie bizarne fabuły, z drugiej rozczarowały ich zakończenia, a część opowiadań okazała się dla mnie jednak zbyt dziwaczna i nie potrafiłam odkryć ukrytego w nich przesłania.