środa, 27 lutego 2013

"Kaznodzieja" Camilla Läckberg

Cykl: Saga o Fjällbace (tom 2)
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 440
Rok wydania: 2012

Pewnego letniego ranka mały chłopiec w czasie zabawy w wąwozie leżącym nieopodal Fjällbacka odnajduje nagie zwłoki młodej dziewczyny. Patrik Hedström i jego koledzy z komisariatu w Tanumshede stają przed bardzo skomplikowaną zagadką. Okazuje się bowiem, że pod ciałem dziewczyny leżą szkielety dwóch innych kobiet, które zaginęły pod koniec lat 70-tych...


„Kaznodzieja” jest drugim tomem popularnej sagi kryminalnej napisanej przez Camillę Läckberg. Przeczytawszy książkę mogę powiedzieć jedno – ta powieść jest rewelacyjna!

Niepodważalną zaletą drugiego tomu „Sagi o Fjällbace” jest porywająca akcja. Mały chłopiec wybiera się pewnego, letniego ranka do Wąwozu Królewskiego. Chociaż Mattis wie, że samemu nie wolno chodzić mu w to niebezpieczne miejsce, nie może oprzeć się pokusie. Sześciolatek odkrywa ciało nagiej kobiety, przerażony biegnie do domu by wezwać pomoc. Przybyła na miejsce ekipa śledcza odkrywa, że pod ciałem denatki ukryte zostały dwa szkielety. Po szczegółowych badaniach szczątków okazuje się, że należały one do kobiet i przeleżały w ziemi dwadzieścia pięć lat. Policję niepokoi fakt, że szczątki zamordowanych kobiet noszą takie same ślady tortur, jakie odkryto na ciele kobiety znalezionej przez chłopca. Czyżby w spokojnym miasteczku Fjällbacka grasował seryjny morderca? Kim są zamordowane w przeszłości kobiety i czy coś je łączyło? Kim jest kobieta, która została zamordowana w teraźniejszości? Wkrótce z pobliskiego kempingu znika młoda dziewczyna, policjanci obawiają się, że podła ofiarą człowieka którego poszukują. Stawka w grze rośnie, jest nią życie siedemnastoletniej Jenny. Ekipa z  posterunku Tamunschede pod dowództwem Patrika Hedströma rozpoczyna wyścig z czasem. W trakcie śledztwa ciągle wypływa jedno nazwisko, jednak stróże prawa nie natrafiają na żadne ślady zaginionej…

Intryga kryminalna w „Kaznodziei” to prawdziwy majstersztyk. Autorka trzyma czytelnika w napięciu, wprowadza zwroty akcji, podrzuca tropy, które okazują się nie prowadzić do nikąd. Podczas lektury odczuwałam niebywałe napięcie i niepokój, w powieści nie chodziło bowiem jedynie o rozwikłanie sprawy morderstwa, ale o uratowanie dziewczyny, która padła najprawdopodobniej ofiarą zwyrodnialca torturującego swe ofiary. Bohaterowie powieści walczą z upływającym czasem i uczucie to promieniuje na czytelnika. Także ja chciałam jak najszybciej rozwikłać zagadkę, dowiedzieć się co stało się z uprowadzoną dziewczyną. Nie mogłam oderwać się od lektury aż do ostatniej strony. Zakończenie okazało się nad wyraz zaskakujące.

Akcja drugiego tomu „Sagi o Fjällbace” rozgrywa się półtorej roku po wydarzeniach przedstawionych w „Księżniczce z lodu”. Przez ten czas w życiu bohaterów doszło do ogromnych zmian. Już na samym początku dowiadujemy się, że Erika i Patrik oczekują pierwszego dziecka. Z tego względu w „Kaznodziei” to Patrik, a nie Erika gra pierwsze skrzypce. Bohaterka nadal jest obecna, ale nie pełni ona praktycznie żadnej roli w rozwiązaniu kryminalnej zagadki. Pisarka nie zapomniała  o tym, by wspomnieć o innych bohaterach, których poznaliśmy w „Księżniczce z lodu”. Läckberg informuje czytelnika co słychać u siostry Eriki, u jej najlepszego przyjaciela Dana, przybliża czytelnikowi sylwetki policjantów współpracujących z Patrikiem. Lektura „Kaznodziei” była dla mnie jak ponowne spotkanie z bardzo lubianymi znajomymi – spotkanie, na którym dowiedziałam się o nich jeszcze więcej i polubiłam ich jeszcze bardziej.

„Kaznodzieja” to świetny kryminał, trzymający w napięciu do ostatniej strony - oderwanie się od niego nawet na moment stanowiło dla mnie prawdziwą torturę. Przeczytałam tę powieść jednym tchem.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.



wtorek, 26 lutego 2013

"Księżniczka z lodu" Camilla Läckberg

Cykl: Saga o Fjällbace (tom 1)
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 424
Rok wydania: 2009

W niewielkiej miejscowości na zachodnim wybrzeżu Szwecji, wśród małej, zamkniętej społeczności, gdzie wszyscy się znają i wszystko o sobie wiedzą – w jednym z domów odkryto zwłoki młodej kobiety. Początkowo wszystko wskazuje na samobójstwo, okazuje się jednak, że Alex została zamordowana. Prywatne śledztwo rozpoczyna Erika Falck – pisarka i przyjaciółka Alex z dzieciństwa, do której dołącza miejscowy policjant Patrik Hedström.
 

Kiedy Eilert Berg, jak co piątek szedł, by przygotować dom Aleksandry Wijkner na jej przyjazd, myślał o bardzo przyjemnych rzeczach – już niedługo miał odłożyć wystarczającą ilość pieniędzy by móc wreszcie uciec od gderliwej żony i spędzić ostatnie lata życia w ciepłej Hiszpanii lub Grecji. Piątek nie okazał się jednak dla Eilerta dniem szczęśliwym. Dokonując obchodu domu, staruszek odkrył w wannie częściowo zamarznięte ciało właścicielki. Emeryt jak oparzony wypada na ulicę.

Erika Falck, miała swoje problemy- niedawno zmarli jej rodzice, więc powróciła do Fjällbacki, żeby zająć się uporządkowaniem ich dom. Porządki nie idą jednak tak szybko, jak oczekiwała, dodatkowo nad jej głową wisi termin oddania konspektu książki, a pisanie idzie jak po grudzie. Spacerująca, zamyślona Erika dopiero po chwili załapuje co mówi do niej staruszek spotkany na ulicy. Pisarka idzie z Eilertem do domu Aleksandry i, podążając za jego wskazówkami, odkrywa ciało swej najlepszej przyjaciółki z dzieciństwa. Wzywając policję, Erika nie myśli nawet o tym, że już wkrótce będzie prowadziła prywatne śledztwo dotyczące morderstwa Alex.    

„Księżniczka z lodu”, pierwsza część cyklu rozgrywającego się w małym miasteczku Fjällbacka, będąca debiutem literackim Camilli Läckberg, to dobrze skonstruowany kryminał. Autorka w ciekawy i nieprzewidywalny sposób rozwija wątek śledztwa. Jednak, to co mnie najbardziej urzekło w tym tytule, to nie zagadka kryminalna, ale sposób w jaki pisarka kreuje bohaterów.

Postacie, zamieszkujące stronice powieści są przedstawione niezwykle realistycznie. Główna bohaterka to kobieta z krwi i kości: ma nadwagę, poci się, a nad ranem jej oddech nie pachnie miętą – niesmaczne? Ależ skąd! Bohaterowie powieści są na wskroś ludzcy i to sprawiło, że stali się mi o wiele bliżsi niż większość wyidealizowanych literackich postaci.  Myślę, że „Księżniczka z lodu” to powieść z bardzo pozytywnym przekazem dla kobiet - pisarka pokazuje, że aby osiągnąć szczęście i miłość wcale nie trzeba przypominać modelki. Równie mocno podobał mi się realizm przy opisywaniu sceny łóżkowej i nie mówię tu o szczegółowości opisu, ale o tym, że autorka przedstawia wszystko bez idealizowania– pierwszy raz z nowym partnerem jest przepełniony niezręcznością, pewnym poczuciem wstydu, zażenowaniem, niepewnością i nie zawsze kończy się orgazmem.

Nie dość, że „Księżniczka z lodu” jest ciekawym kryminałem, postacie są świetnie wykreowane, to autorka serwuje czytelnikowi całkiem sporą dawkę humoru. W książce pojawia się kilku niesympatycznych bohaterów, ale są oni ukazani w taki sposób, że zamiast budzić irytację czytelnika, wywołują na jego ustach uśmiech. Nie mogłam powstrzymać się od chichotu, kiedy na kartach powieści pojawiała się postać zadufanego w sobie megalomana,  komisarza Mellberga.

Kolejnym plusem powieści Camilli Läckberg jest jej wielowątkowość. Choć fabuła koncentruje się na rozwiązaniu zagadki kryminalnej, to nie brak w niej innych wątków - epizodów poruszających ważną problematykę społeczno-obyczajową taką jak maltretowanie kobiet, pedofilię.  

„Księżniczka z lodu” jest książką, która dostarczyła mi świetnej rozrywki, zmusiła do myślenia o pewnych problemach, a także pod pewnymi względami podniosła moje morale. Polecam tę powieść miłośnikom kryminałów i to nie tylko skandynawskich. Myślę, że „Księżniczka z lodu” niezwykle przypadnie do gustu kobietom, które lubią nie tylko kryminały, ale również książki, w których pojawiają się ważne wątki społeczno-obyczajowe.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.

poniedziałek, 25 lutego 2013

"Jeżynowa zima" Sarah Jio

Wydawnictwa: Znak
Liczba stron: 352
Rok wydania: 2012

Kiedy niespodziewany nawrót zimy paraliżuje miasto, Claire ma wrażenie, że pogoda doskonale odzwierciedla chłód panujący w jej sercu. Przeżyła tragiczny wypadek, po którym nie może się podnieść. Dopiero dziennikarskie śledztwo w sprawie zaginionego przed laty chłopca pozwala jej zapomnieć o nieszczęściu.

W miarę jak kolejne tropy odkrywają przed nią historię uprowadzonego chłopczyka i poszukującej go pełnej nadziei matki, Claire powoli uczy się żyć na nowo. A to jeszcze nie wszystko: ślady zaginionego Daniela zaczynają w zagadkowy sposób splatać się z losami jej własnej rodziny...

Jeżynowa zima to wyjątkowa historia o miłości, rozpaczy i nadziei.

Skończywszy czytać „Jeżynową zimę” odczułam ogromne wzruszenie. Historia napisana przez Sarah Jio jest smutną opowieścią, wzbudzającą we mnie uczucie nostalgii. Nie mogę powiedzieć, że „Jeżynowa zima” to utwór wypełniony spektakularnie opisanymi scenami tragedii, w książce nie ma nic z taniej sensacji. Autorka snuje swą opowieść spokojnie, bez pośpiechu. Czytając nie odczuwałam przymusu natychmiastowego poznania finału historii - co nie znaczy, że opowieść była nudna. Przewracając ostatnią stronę powieści odczułam dziwną pustkę.

Jeżynowa zima łączy przeszłość i teraźniejszość. Seattle, 1 maja 1933 roku, czasy wielkiego kryzysu, Vera Ray zostawia swojego trzyletniego syna Daniela samego w mieszkaniu. Kobieta nie chce opuszczać dziecka, nie ma go z kim zostawić, wie jednak, że nie może pozwolić sobie na utratę pracy, dzięki której ona i syn mogą przetrwać. W nocy spada śnieg, nadchodzi jeżynowa zima(termin używany w przeszłości przez meteorologów na określenie niespodziewanego, przejściowego, silnego spadku temperatur w typowo ciepłych miesiącach). Kiedy Vera wraca do domu rankiem 2 maja, z przerażeniem odkrywa, że jej syn zniknął…

Seattle 2 maja 2010 roku Claire Aldridge budzi się odczuwając fantomowy ból, wspomnienie po wypadku, który wydarzył się równo rok temu. Mimo upływu czasu, bohaterka ciągle nie doszła do siebie – czytelnik, jeszcze przez jakiś czas nie będzie wiedział co ją spotkało. Claire z zaskoczeniem zauważa, że w nocy spadł śnieg. Do kobiety dzwoni jej wydawca – bohaterka jest dziennikarką – i zleca jej napisanie artykułu o jeżynowej zimie. Claire nie bardzo wie, jak ma ugryźć zlecenie. Jej przyjaciółka, która pracuje w tej samej redakcji, przynosi wycinki prasowe z roku 1933. Claire wygrzebuje informację o zaginięciu Daniela, od tego momentu odkrycie tego, co stało się z chłopcem staje się dla reporterki priorytetem. Historie Very i Claire przeplatają się. Czytelnik będzie śledził losy obu kobiet oraz odkrywał ich tajemnice, pragnienia i obawy.

„Jeżynowa zima” to niesamowita książka. Powieść jest niepozorna, wydawało mi się, że czytałam ją bez większego emocjonalnego zaangażowania, a jednak pomyliłam się. Obie główne bohaterki i ich historie wgryzały się we mnie, drążyły korytarze, z których obecności zdałam sobie sprawę dopiero po przewróceniu ostatniej strony. Bardzo polubiłam obie bohaterki i niezmiernie im współczułam. Ich losy głęboko mnie przejęły.

Zarówno Vera, jaki i Claire muszą poradzić sobie ze swoimi problemami. Panna Ray traci dziecko, a wraz z nim całą radość życia. Autorka w przejmujący sposób ukazała ból matki, która jest gotowa na wszelkie poświęcenie by odnaleźć ukochanego synka. Również Claire ma swoje problemy, wypadek i jego konsekwencje sprawiają, że małżeństwo kobiety przechodzi kryzys. Bohaterka kocha męża, ale nie potrafi się już z nim komunikować. Na horyzoncie pojawia się miły facet, który wydaje się doskonale rozumieć bohaterkę. Czyżby pisarka zdecydowała przeprowadzić skręt w kierunku  romansu?  Choć mam ogromną ochotę rozwodzić się nad wszystkimi istotnymi szczegółami fabuły, które sprawiły, że polubiłam tę pozycję, najlepiej będzie jeśli w tym momencie zamilknę. Nie chcę popsuć czytelnikom przyjemności samodzielnego poznawania historii Very i Claire.

Króciutko i zwięźle podsumowując: „Jeżynowa zima” to piękna i przejmująca powieść, która bardzo mnie wzruszyła i sprawiła, że po jej odłożeniu jeszcze długo nie mogłam znaleźć sobie miejsca.


A oto nostalgiczna piosenka, która stała się inspiracją dla autorki powieści:




czwartek, 21 lutego 2013

"Przystań posłuszeństwa" Marina Anderson

Wydawnictwo: Czarna Owca
Seria wydawnicza: Czerwona Seria
Liczba stron: 240
Rok wydania: 2013

Pragnęła zmiany. Nauczył ją rozkoszy i stał się jej obsesją
 Młoda mieszkanka Londynu Natalie Bowen wzbudza zazdrość wielu kobiet. Choć jej kariera zawodowa to pasmo sukcesów, to jej życie osobiste jest istną katastrofą. Natalie zaczyna mieć obawy, że nigdy nie będzie w pełni szczęśliwa.
Zmęczona tym stanem zapisuje się na ekskluzywny wyjazd weekendowy. Otoczony tajemnicą kurort o nazwie „Przystań” wprowadza swoich klientów w świat rozkoszy, których nie wyobrażali sobie nawet w najśmielszych fantazjach. Tutaj każdy może poznać przyjemności spod znaku BDSM w zmysłowym, pełnym luksusów otoczeniu.
Początkowo pełna obaw, Natalie decyduje się odrzucić wstyd i uprzedzenia. W „Przystani” poznaje  Simona – mężczyznę, który zawsze dostaje dokładnie to, czego chce. Czyżby nareszcie Natalie znalazła to, czego potrzebowała?

Gdybym miała wybrać jedno słowo określające powieść brytyjskiej autorki, piszącej pod pseudonimem Marina Anderson, byłoby to słowo „kontrowersyjna”.

Natalie Bowen jest kobietą sukcesu, która uwielbia dominować zarówno w pracy, jak i w łóżku. Po tym jak jej kolejny związek kończy się zerwaniem, właścicielka kobiecego pisma zaczyna zastanawiać się, co jest z nią nie tak? Bohaterka wraca do pustego mieszkania, a poczucie samotności zmuszą ją do skontaktowania się z przyjaciółką, która od jakiegoś czasu nie utrzymuje z nią kontaktu. Natalie jest zirytowana, kiedy udaje jej się wreszcie dodzwonić do Jane a ta serwuje jej całą garść wymówek, by w końcu z trudem znaleźć termin na spotkanie. Jak się okazuje Jane, która podobnie jak Natalie miała problemy z mężczyznami, prowadzi teraz satysfakcjonujące i bogate życie erotyczne. Redaktorka prosi swoją koleżankę o zdradzenie jej sekretu takiego powodzenia. Jane, choć niechętnie, udziela jej informacji o Przystani Posłuszeństwa, ekskluzywnym, tajnym klubie, w którym ludzie tacy jak Natalie i ona - ludzie lubiący dominować w każdym aspekcie życia - uczą się czerpać przyjemność z posłuszeństwa i całkowitego poddania się partnerowi. Bohaterka jest zdeterminowana, by przejść przemianę i prosi przyjaciółkę, by ta poleciła ją organizatorowi erotycznego kursu.

Powieść Mariny Anderson jest niesamowicie odważna. Postacie zapuszczają się w bardzo kontrowersyjne rejony erotyki. Bohaterowie uczęszczający na kurs posłuszeństwa, oddają się ekstatycznym orgiom i poddają się wyuzdanym praktykom seksualnym. W Przystani nie ma miejsca na wstyd i nieśmiałość, liczy się jedynie spełnianie poleceń instruktora i nauczenie się czerpania przyjemności z bycia osobą uległą. W powieści nie brak opisów bardzo odważnych scen, budzących niepokój czytelnika, który zaczyna się zastanawiać, czy ludzie naprawdę czerpią przyjemność z takich praktyk? W utworze pojawiają się opisy seksu grupowego, praktyk BDSM i uprawiania miłości przed publicznością – odważnie, jednak nie każdy przetrawi takie wątki, więc osoby chcące przeczytać powieść Anderson, powinny mocno się  zastanowić, czy dadzą radę przebrnąć przez ogromną ilość nieprzyzwoitych opisów odważnych praktyk seksualnych.

Mnie w tej publikacji zgrzytały dwie rzeczy. Na jednej z pierwszych lekcji, Natalie i Hester – jej koleżanka z trzyosobowej grupy ćwiczeń – otrzymują polecenie odbycia stosunku z obcym dla nich mężczyzną – niestety, scena została opisana w taki sposób, że zamiast dreszczyku podniecenia odczuwałam jak po kręgosłupie wędrują igiełki strachu i niepokoju. Drugą rzeczą, która wydaje się niezwykle dziwna jest fakt, że na stronach powieści ani razu nie pojawia się wzmianka o stosowaniu zabezpieczeń. Bohaterowie, którzy biorą udział w orgiach i mają w trakcie kursu wielu partnerów, nie poświęcą nawet jednej myśli chorobom przenoszonym drogą płciową czy możliwości zajścia w ciążę – autorka, chcąc doprowadzić do tego, by jej bohaterowie czerpali nieograniczoną przyjemność z obcowania ze sobą, zapomniała o realiach i ja odbieram to jako duży błąd.

„Przystań Posłuszeństwa” nie jest powieścią dla wszystkich. Zanim zdecydujecie się po nią sięgnąć pamiętajcie, że autorka opisuje odważne i zarazem kontrowersyjne praktyki, które mogą się wam nie spodobać, wydać niesmaczne. Książka Mariny Anderson to pozycja dla czytelnika o otwartym umyśle, który jest w stanie zaakceptować bardzo wiele. Ja podeszłam do lektury tej powieści z odpowiednim nastawieniem – wiedziałam czego mogę się spodziewać i przez cały czas lektury pamiętałam o tym, że są na świecie ludzie czerpiący przyjemność z praktyk, jakim oddają się bohaterowie, dzięki temu byłam w stanie zaakceptować ich odważne zachowanie i nie odczuwałam zdegustowania.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.

środa, 20 lutego 2013

"Robokalipsa" Daniel H. Wilson

Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 408
Rok wydania: 2011

Są wszędzie - w twoim domu, pracy, samochodzie... I wkrótce cię dopadną. Nagle przestają działać wszystkie telefony i Internet. Z nieba spadają samoloty, a pozbawione kierowców samochody rozpoczynają polowania na ludzi. Coś przejmuje kontrolę nad komputerami, maszynami, elektrowniami i obroną wojskową.
Co się stanie, gdy cała technologia zwróci się przeciwko nam?
Czy istnieje sposób, by pokonać wroga, którego sami stworzyliśmy?

Współcześni ludzie nie wyobrażają sobie świata, w którym nie mieliby dostępu do najnowszych zdobyczy cywilizacji – telefonów komórkowych, komputerów, smartfonów itp. Człowiek dąży do jak największego ułatwienia swojego życia, pożąda najnowocześniejszych urządzeń: samochodu z całą masą gadżetów, nowoczesnego sprzętu gospodarstwa domowego. Technika ułatwia nam życie, ale gdyby tak zwróciła się przeciwko nam? Co stałoby się, gdyby samochody najeżone całą masą elektroniki zaczęły polować na swoich właścicieli, windy zaczęłyby spadać mordując swych pasażerów, samoloty dążyłyby do spowodowania podniebnych kolizji?

„Robokalipsa” Daniela H. Wilsona, to powieść, której akcja toczy się w bliżej niesprecyzowanej przyszłości. Wszystko rozpoczyna się w podziemnym laboratorium naukowym Lake Novus, w którym zostaje zbudzony do życia superinteligentny komputer Archos. Naukowcy uruchamiali Archosa czternaście razy, jednak każdy eksperyment kończył się porażką. Maszyna już po kilkunastu minutach przejawiała skłonności destrukcyjne, dlatego jej oprogramowanie było niszczone – do czasu...

Podczas czternastego uruchomienia programu, Archos omija skomplikowaną sieć zabezpieczeń i „wydostaje się” na zewnątrz laboratorium. Myślący komputer dysponujący ogromną mocą przetwarzania danych, dociera do informacji, które naukowcy chcieli przed nim zataić. Archosa fascynuje zagadka istnienia, „anomalia życia”, jednak człowiek z jego historią pełną wojen i zniszczenia, jest postrzegany przez maszynę, jako zbędny element natury, który osiągnął już szczyt swoich możliwości i spełnił soją misję dziejową tworząc właśnie jego. Archos planuje pozbyć się „szkodników”.

Utwór Daniela H. Wilsona jest stylizowany na kronikę. Jeden z głównych bohaterów, który pełni rolę kronikarza,  postanawia przybliżyć czytelnikowi kulisy wojny, która wybuchła pomiędzy maszynami i ludźmi. Świat, w którym żyje Cormac „Spryciarz” Wallance, jest wysoce stechnicyzowany. Ludzie dysponują wszelkimi nowinkami ułatwiającymi im życie, w świecie przyszłości obecne są różnego rodzaju roboty – zarówno te, które zachowały wygląd maszyn, jak i takie o kształtach humanoidalnych. „Spryciarz” zebrał świadectwa wojny – dokumenty, nagrania wideo, relacje naocznych świadków – dzięki temu śledzimy najbardziej kluczowe momenty walki.

Powieść Wilsona została podzielona na pięć części składających się z wielu epizodów, które przedstawiają kolejne etapy zmagań ludzkości z wrogimi im maszynami. Śledzimy poczynania różnych postaci, których działania miały decydujący wpływ na przyszłość ludzkości: Cormaca „Spryciarza Wallanca, który wraz ze swym bratem, jako pierwsi stanęli do zbrojnej walki; Jeffa Thompsona, który był świadkiem jednego z pierwszych ataków robotów; Takeo Nakamury, który doprowadził do przebudzenia robotów; Mathildy Perez, dziewczynki, na której eksperymentowały roboty; oraz wielu nie mniej ważnym postaciom. Pierwsza część książki, w której Archos testuje swe możliwości kontroli maszyn, nieco mnie znudziła, jednak kiedy przebrniemy przez „Pierwsze incydenty” czeka nas emocjonująca i pełna napięcia akcja.

Wątek walki człowieka ze świadomymi maszynami, nie jest dla mnie nowością – znam go głównie z filmów takich jak „Terminator”, „Matrix”, czy „Ja, robot”. Pewne elementy fabuły, kojarzyły mi się z elementami obejrzanych filmów, jednak podobieństwa te nie przeszkadzały mi czerpać przyjemności z lektury. Strony „Robokalipsy” wypełnione są ciekawymi postaciami i równie interesującymi urządzeniami – wyrwinóżki, wtyczkowce, czy krocionogi to wyrafinowane narzędzia mordu, których nikt nie chciałby spotkać.

„Robokalipsę” czytałam z zaciekawieniem. Tematyka podejmowana przez Daniela H. Wilsona, choć wtórna,  została ciekawie przedstawiona, a sama powieść idealnie nadaje się do zekranizowania. Sam Steven Spielberg podjął się nakręcenia ekranizacji powieści, zdjęcia miały ruszyć w tym roku, jednak ze względu na zbyt duże nakłady finansowe konieczne do nakręcenia filmu, prace zostały zawieszone. Reżyser zapowiedział, że zajął się poprawkami scenariusza, które zagwarantowałyby obniżenie kosztów produkcji. Mam nadzieję, że powieść zostanie przeniesione na duży ekran, a oszczędności nie wpłyną na jakość filmu. Byłoby szkoda, gdyby tak duży potencjał został zmarnowany przez cięcia  w budżecie.

Powieść Daniela H. Wilsona polecam fanom literatury science fiction, ale nie tylko. Jeśli podobały wam się filmy typu „Terminator”, „Matrix”, „Ja, robot”, to śmiało możecie sięgać po „Robokalipsę”.

niedziela, 17 lutego 2013

"Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy” Jeffrey Ford

Cykl wydawniczy: Uczta Wyobraźni
Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 528
Rok wydania: 2013

Asystentka pisarza fantasy 
Zdobywca dwóch World Fantasy Award w 2003 roku: za najlepsze opowiadanie ("Stworzenie") oraz najlepszy autorski zbiór!
Recenzja w "Publishers Weekly" oraz miejsce na ich liście "Najlepszych Książek Roku".
"Miasto Egzo-Szkieletów" - w 2005 roku zdobywca francuskiej Grand Prix de l'Imaginaire za najlepsze przetłumaczone opowiadanie! 

Portret pani Charbuque
Tajemnicza i nastrojowa powieść opowiada historię portrecisty Piero Piambo, który otrzymuje zlecenie inne od wszystkich. Pani Charbuque, bogata i skryta kobieta, zamawia u niego swój portret, jednak stawia dziwaczny warunek: Piambo może jej zadawać pytania na dowolny temat, ale pod żadnym pozorem nie wolno mu jej zobaczyć. Tak rozpoczyna się oszałamiająca i wciągająca literacka podróż do świata pani Charbuque oraz Nowego Jorku w roku 1893. 


„Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy” Jeffrey’a Forda, to druga publikacja z Uczty Wyobraźni, jaką miałam okazję przeczytać. Książka składa się z dwóch części, są to: zbiór szesnastu opowiadań („Asystentka…”) oraz pełnowymiarowa powieść („Portret…”). Czytelnik, który zdecyduje się sięgnąć po utwór, będzie miał możliwość poznania całkiem sporego wycinku twórczości Forda.

Książkę otwiera zbiór opowiadań, który poprzedzają podziękowania autora oraz wstęp  przygotowany w 2001 roku przez Michaela Swanwicka. Wprowadzenie nie tylko zaostrza czytelniczy apetyt, ale ułatwia obcowanie z tekstami Jeffrey’a Forda. Opowiadania zawarte w zbiorku są trudne w odbiorze, trzeba poświęcić im wiele uwagi by się nie pogubić w fabularnych meandrach. Teksty są surrealistyczne, wypełnia je absurd i groteska, nie brak w nich ironii. Niektóre z utworów przypominają nielogiczne sny– bohaterowie przechodzą transformację, miejsca ulegają przeobrażeniom (najbardziej dziwnym z opowiadań jest licząca niespełna trzy strony „Pansolapia”; również „Coś nad morzem” utrzymane jest w niesamowitym, onirycznym klimacie).

Opowiadania są różnorodne. Jedne nowelki czyta się łatwiej, inne trudniej. Moimi ulubionymi tekstami stały się „W drodze do Nowego Egiptu” – komiczna opowieść opowiadająca o dwóch autostopowiczach, Jezusie i Diable. Drugim tytułem, który bardzo przypadło mi do gustu był „Jasny poranek” – nieco autoironiczny tekst, odnoszący się do twórczości autora zbioru. Wielkim plusem „Asystentki pisarzy fantasy” są komentarze Forda, dołączone do opowiadań. Pisarz odkrywa przed czytelnikiem tajemnice powstania danego utwory, dzieli się swoimi przemyśleniami dotyczącymi danego tekstu.

Choć opowiadania są interesujące, to nie wywołały we mnie ogromnego zachwytu. Czytając krótkie teksty Forda, wielokrotnie odczuwałam konsternację i rozmyślałam nad ich formą – niejednokrotnie czułam, że literacki eksperyment całkowicie przesłonił treść. Prawdziwą radość z czytania przyniosła mi dopiero druga część książki.

„Portret pani Charbuque” to powieść, której akcja rozgrywa się w XIX wiecznym Nowym Jorku. Główny bohater, ceniony portrecista Piambo, otrzymuje niecodzienne zlecenie – ma sportretować kobietę, której nie może jednak zobaczyć. Malarz ma stworzyć obraz na podstawie opowieści snutych przez swoją zleceniodawczynię. Piambo daje się wciągnąć w tajemniczy i niebezpieczny świat pani Charbuque. Na jaw wychodzą niepokojące fakty dotyczące kobiety – okazuje się, że nie tylko on podjął się specyficznego zlecenia. W trakcie rozwoju akcji, na scenę wkracza zazdrosny mąż, a w mieście pojawia się tajemnicza choroba, która budzi niepokój stróżów prawa. Mieszkanki Nowego Jorku zaczynają płakać krwawymi łzami…

Powieść Jeffrey’a Forda jest utrzymana w niesamowitym klimacie. Fabuła wypełniona jest tajemnicami i zagadkami kryminalnymi - nad całością unosi się mroczna atmosfera. Pisarz stawia przed bohaterami ciekawe zadania. Intryga jest nieprzewidywalna, a zakończenie zaskakuje.

„Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy”, to doskonała pozycja dla miłośników fantastyki, którzy wymagają od literatury nie tylko interesującej fabuły, ale równie mocno cenią niecodzienny pomysł  i ciekawą formę. Choć zbiór opowiadań nie wywołał we mnie zachwytów, to powieści nie mogłam odłożyć, dopóki nie dotarłam do ostatniej strony.

piątek, 15 lutego 2013

"Starcie królów" George R. R. Martin

Seria: Pieśń Lodu i Ognia (tom 2)
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 920
Rok wydania: 2000

Żelazny Tom jednoczył Zachodnie Królestwa aż do śmierci króla Roberta. Wdowa jednak zdradziła królewskie ideały, bracia wszczęli wojnę, a Sansa została narzeczoną mordercy ojca, który teraz okrzyknął się królem. Zresztą, w każdym z królestw, od Smoczej Wyspy po Koniec Burzy, dawni wasale Żelaznego Tronu ogłaszają się królami. Pewnego dnia z Cytadeli przylatuje biały kruk, przynosząc zapowiedź końca lata - najdłuższego lata, jakie pamiętali żyjący ludzie. Najgroźniejszym wrogiem będzie jednak zima...

Pierwszy tom „Pieśni Lodu i Ognia” niesamowicie mnie wciągnął i sprawił, że nabrałam ogromnej ochoty na natychmiastowe poznanie „Starcia królów”. Niestety, lektura drugiej część sagi fantasy Martina szła mi opornie. Akcja ciągnęła się niesamowicie, a rozbudowane, szczegółowe opisy bardzo mnie nużyły. Książkę czytałam blisko miesiąc, robiąc mnóstwo przerw. Zdarzała się, że odkładałam ją po przeczytaniu zaledwie kilkunastu stron.

Akcja „Starcia królów” koncentruje się przede wszystkim na wątkach politycznych i walce o tron. Po śmierci króla Roberta w Westeros rozgorzała wojna domowa. Wszystkie wartości poszły w odstawkę. Nie liczy się rodzina, nie liczy się honor i wiara. Każdy, kto ma złoto i lenników rusza do walki, licząc, że to właśnie on zdobędzie władzę. Pięciu mężczyzn ogłasza się królami i żaden z nich nie zamierza zrezygnować ze swych roszczeń.

Martin, podobnie jak w poprzednim tomie, rozpisuje narrację, dzięki czemu czytelnik ma wgląd w wydarzenia, które rozgrywają się w różnych punktach wykreowanego uniwersum. Towarzyszymy kilku bohaterom, których poczynania są istotne dla dalszego rozwoju fabuły. Obok dobrze znanych z poprzedniego tomu postaci, pojawiają się nowe osoby. Największym atutem powieści Georga R. R. Martina jest sposób kreacji bohaterów.

W „Starciu królów” występuje mnóstwo opisów bitewnych potyczek. Autor z ogromną pieczołowitością wymienia rody towarzyszące danemu władcy. Szczegóły budują świat Martina i sprawiają, że jawi się on jako niezwykle realny. Niestety te same szczegóły sprawiały, że książkę czytałam tak długo. Martin na kartach powieści wymienia nazwiska, herby i zawołania setek postaci, kiedy dochodzi do starcia floty pisarz wymienia nazwy kilkudziesięciu fregat – niestety nie byłam w stanie zapamiętać tak wielkiej liczby informacji. Czytając opisy walk gubiłam się, nie wiedziałam do jakiej armii należy dany rycerz, dla kogo walczy dany statek.

Sięgając po drugi tom „Pieśni lodu i ognia” chciałam się dowiedzieć, jak potoczyły się losy moich ulubionych bohaterów: Jona Snow, Aryi i Brana Starków. Niestety wątki potomków Neda Starka posuwają się bardzo wolno i ten fakt również mnie męczył. Cykl „Pieśni Lodu i Ognia” liczy obecnie pięć tomów. „Nawałnica mieczy”, „Uczta wron” i „Taniec smoków” są powieściami liczącymi po dwa tomy. Mamy więc osiem obszernych książek opisujących wydarzenia rozgrywające się w uniwersum Westeros. Wiem, że wątki dzieci nie mogą posuwać się zbyt szybko, gdyż są one centralnymi postaciami fabuły (przynajmniej na razie), jednak czytając „Starcie królów” odnosiłam nieprzyjemne wrażenie, że młodzi bohaterowie stoją w miejscu.

Mimo, że czytanie „Starcia królów” szło mi opornie, to nie mogę powiedzieć, że książka jest słaba. Drugi tom cyklu „Pieśń Lodu i Ognia” jest doskonałą powieścią fantasy. Być może nie potrzebnie czytałam na siłę, może trzeba było odłożyć książkę, przeczekać jakiś czas. Nie raz zaczynałam lekturę jakiejś powieści, która od pierwszych stron mi nie szła, a która czytana pół roku później wciągała mnie tak bardzo, że nie mogłam jej odłożyć aż  dotarłam do końca. Pewnie gdybym nie musiała myśleć o tym, że tom trzeba oddać do biblioteki właśnie tak bym postąpiła i czerpałabym prawdziwą przyjemność płynącą z lektury „Starcia królów”. Książka jest ciekawa, jednak męczyłam się podczas jej czytania.    

poniedziałek, 11 lutego 2013

"Fantazje w trójkącie" Opal Carew

Wydawnictwo: Czarna Owca
Seria wydawnicza: Czerwona Seria
Liczba stron: 264
Rok wydania: 2013

Pomyłka jeszcze nigdy nie była tak podniecająca...
Jenna Kerry ma dość: chce zostawić swojego chłopaka. Ryan żyje tylko pracą i skazuje ją na prowadzenie niemal klasztornego trybu życia. Dziewczyna  pragnie zmiany, a Ryan nie potrafi jej niczym zaskoczyć, aż...
Pewnego wieczoru w luksusowym hotelu niespodziewanie pojawia się jej chłopak i ratuje ją z  nudnego przyjęcia. Do tego, udaje, że jej nie zna! Ta gra w nieznajomych naprawdę jej się podoba i szalenie ją podnieca: nie wiedziała, że jej chłopak ma taką fantazję...
Czy to możliwe, aby w Ryanie zaszła aż taka zmiana? Może to nie on był namiętnym kochankiem, który rozpalił jej zmysły. Jenna jeszcze nie wie, że jej życie seksualne przewraca się właśnie do góry nogami. Nigdy nie była tak blisko spełnienia swojego najskrytszego marzenia. Teraz ma szansę, aby zasmakować seksu z dwoma gorącymi mężczyznami.
 

„Fantazje w trójkącie” autorstwa Opal Carew, to już druga powieść, która ukazała się w serii wydawniczej Czerwona Seria, przygotowanej przez wydawnictwo Czarna Owca. Czerwona Seria została stworzona z myślą o kobietach otwartych, które mają odwagę sięgać po literaturę erotyczną, nie wstydzą się swej seksualności i erotycznych fantazji. Powieści wydawane w serii mają dostarczać czytelniczkom różnorodnych doznań sensualnych, mają łamać tabu i eksplorować najbardziej intymne obszary życia erotycznego.

Sięgając po powieści z Czerwonej Serii należy przygotować się na żar i na nieprzyzwoitość sączące się ze stron. Te powieści nie są delikatnymi romansami, to bardzo odważne erotyki wypełnione pikantnymi opisami. Decydując się na przeczytanie „Fantazji w trójkącie” wiedziałam czego oczekiwać i nawet wtedy byłam nieco zszokowana plastycznością i dokładnością opisów erotycznych zmagań głównych bohaterów. W tej książce nie ma miejsca na przenośnie, tutaj jest ogień i lawa, pożądanie i zaspokojenie, rumieniec na twarzy czytelniczki i przyspieszony oddech, poczucie zgorszenia, ale i dziwnej fascynacji zmuszającej do czytania dalej.

„Fantazje w trójkącie to nie tylko sceny uprawiania seksu – choć tych było nadzwyczaj wiele – to również książka z zabawną fabułą. Czytając utwór Opal Carew uśmiałam się co niemiara – łezka rozbawienia kręciła się w oku. „Fantazje w trójkącie” są jak komedia omyłek. Wszystko zaczyna się podczas imprezy, na którą główna bohaterka musiała iść sama. Jenna nie może znieść tego, że jej chłopak przedkłada pracę nad ich związek. Kobieta postanawia, że pora z tym skończyć. Jakże wielkie jest zdziwienie bohaterki, kiedy tuż po podjęciu decyzji o zerwaniu, w holu hotelu, w którym odbywa się impreza spotyka Ryana. Mężczyzna zachowuje się jednak jakby nie znał Jenny. Bohaterka wierzy, że ukochany postanowił wprowadzić w życie jedną z jej erotycznych fantazji – seks z nieznajomym – i podejmuje grę, nie podejrzewając nawet, że do hotelowego pokoju trafia rzeczywiście z obcym facetem. Czytelniczki bardzo szybko dostaną informację, kim jest tajemniczy mężczyzna, jednak bohaterom nie pójdzie tak łatwo. Muszę powiedzieć, ze z ogromną niecierpliwością czekałam, aż Jenna zda sobie sprawę ze swojej pomyłki i byłam ciekawa jak poradzi sobie z podjęciem bardzo ważnej decyzji dotyczącej jej przyszłości.  

Decydując się na sięgnięcie po powieść Opal Carew trzeba mieś świadomość, że utwór ma dostarczyć przede wszystkim rozrywki, nie spodziewajmy się więc ambitnego dzieła. Powieść obfituje w sceny erotyczne, więc jeśli nie lubicie mocnych, dosadnych opisów, to lepiej zrezygnować niż później narzekać. Bohaterowie wypowiadają wprost swoje pragnienie, świntuszą i realizują swoje najbardziej dzikie fantazje.

„Fantazje w trójkącie” to powieść dla kobiet otwartych, których nie peszą bardzo szczegółowe erotyczne opisy. Książka pobudza zmysły, dostarcza rozrywki, a jej lektura poprawia humor. Polecam wszystkim dorosłym czytelnikom, lubiącym zanurzać się w  świecie erotycznych fantazji.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.

 

niedziela, 10 lutego 2013

"Jerychonka" Maria Rodziewiczówna

Wydawnictwo: Edipresse Polska
Liczba stron: 304
Rok wydania: 2013

Bohaterką powieści „Jerychonka” jest Magda Domontówna, malarka, kobieta szlachetna w każdym calu. Jej otoczenie stanowi zaś grupa różnorodnych postaci, jak zwykle u Rodziewiczówny, świetnie nakreślonych. Historia rozgrywa się w Krakowie, do którego dziewczyna wraca po studiach w Paryżu i Włoszech.
Również do Krakowa przyjeżdża po kilku latach włóczęgi po świecie, najbliższy jej mężczyzny, również malarz, niegdyś bliski przyjaciel, dziś mężczyzna opętany uczuciem do pięknej baronowej, nie zdający sobie sprawy, że jest jedynie igraszką pięknej pani.
Domontówna całkowicie poświęca się Filipowi, choć od początku zdaje sobie sprawę, że jej poświęcenie pójdzie na marne. Wszystko zmierza nieuchronnie do dramatu.

Współcześni pisarze przyzwyczaili mnie do tego, że jeśli w ich powieściach pojawia się wątek romantyczny, to miłość zostaje ukazana jako uczucie opierające się na namiętności i pożądaniu. Jednak miłość nie zawsze była portretowana w ten sposób. W „Jerychonce”, książce Marii Rodziewiczówny, która po raz pierwszy ukazała się na łamach „Kuriera Warszawskiego” w latach 1894-1895, uczucia bohaterów są tak subtelne, że czasem wątpiłam, czy postacie wykreowane przez pisarkę rzeczywiście kochają.

Głównymi bohaterami „Jerychonki” jest trójka malarzy związanych ze środowiskiem cyganerii krakowskiej – Filip Osiecki, Magda Domontówna i Andrzej Oryż. Każda z tych postaci kocha, jednak bez wzajemności ze strony obiektu uczuć. Filip jest szaleńczo zakochany w żonatej kobiecie, dla której jest tylko zabawką. Magda darzy uczuciem Osieckiego, jednak nie czuje do niego pożądania. Uczucie Domontówny jest na wskroś czyste, a ona sama bardziej pragnie wcielić się w rolę opiekunki, przyjaciółki i powiernicy niż obiekt namiętności. Oryż kocha Magdę. Uczucie Andrzeja również nie opiera się na fizyczności, Domontówna jest dla niego jak muza. Ubogi malarz chce ją kochać, nie chce jednak jej posiąść. Oryż jest niczym cichy, oddany opiekun. Chociaż mężczyzna kocha Magdę, podejmuje działania, które mają poróżnić Filipa z kochanką i skierować uwagę „konkurenta” na postać Domontówny.

Życie uczuciowe bohaterów „Jerychonki” jest zagmatwane i niejednoznaczne. Czytając powieść Rodziewiczówny odnosiłam wrażenia, że jedyną osobą, która kocha autentycznie jest Osiecki. Miłość Magdy i Oryża odczytywałam jako przejawy sympatii i przywiązania, a nie gorącego uczucia.

„Jerychonka” w swym przesłaniu jest powieścią o wierności obowiązkom i wierności względem swego powołania. Szczęście uzyskują ci bohaterowie, którzy kierują się rozsądkiem i wypełniają swoje powołanie. Filip, który zatracił się w namiętności, kończy jako człowiek złamany i nieszczęśliwy. Źle ulokowane uczucie doprowadza go do marnego końca. Magda i Andrzej, którzy zdecydowali się oddać swe życie malarstwu (Domontówna) i Bogu (Oryż) uzyskują życiową harmonię i  poczucie spokoju.

Maria Rodziewiczówna napisała powieść, w której udowadnia, że miłość nie jest czymś, co można „wyhodować” z przywiązania i sympatii – taka miłość nie ma szans przetrwania. Podobnie jak zaschnięta róża jerychońska podarowana Magdzie przez Filipa nie zakwita, choć Domontówna dostarcza jej wody i słońca, tak Osiecki nie jest w stanie pokochać dziewczyny, która obdarza go uczuciem i stanowi dla niego opokę w najcięższych chwilach życia.

Powieść Rodziewiczówny czytałam z dużym zajęciem. Urzekła mnie postawa bohaterów, a zwłaszcza Magdy i Oryża. Domontówna jest przedstawiona jako kobieta, która zna swoją wartość i nie przejmuje się opinią innych ludzi. Andrzej, który często pozuje na cynika i gbura, jest w gruncie rzeczy wrażliwym człowiekiem, który mocno przeżywa niedolę innych osób. Nawet Filip, który źle ulokował swe uczucia i był głupcem, który nie dostrzega, że jest wykorzystywany, zyskał moją sympatię, gdyż jako jedyny kierował się autentycznymi uczuciami, a nie poczuciem obowiązku. Jednym z większych plusów powieści Marii są błyskotliwe dialogi. Czytając rozmowy bohaterów, śledząc cięte riposty i żarciki, odczuwałam najwyższe ukontentowanie.

Powieść Rodziewiczówny powstała pod koniec XIX wieku, naturalne jest więc to, że występuje w niej wiele wyrażeń, które dla współczesnego czytelnika są niezrozumiałe. Wydawca zamieścił na końcu powieści słowniczek, w którym w porządku alfabetycznym zostają wyjaśnione archaizmy. Obecność słowniczka jest dużym plusem, jednak nigdzie w tekście powieści nie pojawia się informacja o jego obecności, a ja raczej nigdy nie zaglądam na koniec utworu przed jego przeczytaniem. Archaizmy nie są w żaden sposób graficznie wyróżnione w tekście, więc czytelnik nie ma pewności, czy znajdzie objaśnienie konkretnego wyrazu na końcu książki. Myślę, że w tym wypadku, o wiele lepiej sprawdziłyby się przypisy umieszczone na końcu stron.

„Jerychonkę” poleciłabym przede wszystkim czytelnikom, którzy lubią polską literaturę klasyczną. Choć utwory Rodziewiczówny nie uzyskały wysokiego statusu w oczach krytyki literackiej, to twórczość pisarki była doceniana przez czytelników. Dziś moglibyśmy powiedzieć, że Rodziewiczówna była autorką literackich bestsellerów Młodej Polski. Myślę, że warto sięgnąć po twórczość tej pisarki.

środa, 6 lutego 2013

"Anioł z Missisipi" Greg Iles

Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 496
Rok wydania: 2008

„Anioł z Missisipi” autorstwa Grega Ilesa to świetna powieść sensacyjna, która już od pierwszych stron niesamowicie mnie wciągnęła. W spokojnym - na pierwszy rzut oka – miasteczku Natchez dochodzi do makabrycznego odkrycia. Rybacy łowiący w Missisipi natykają na unoszące się z prądem ciało.  Topielicą okazuje się miejscowa szkolna gwiazda, licealistka będąca uosobieniem sukcesu – dziewczyna o wspaniałych ocenach, sportsmenka, stypendystka Harwardu. Kate Townsed była ideałem, a przynajmniej wszyscy tak myśleli. Siedemnastolatka nawiązała romans z dużo starszym od siebie żonatym mężczyzną. To właśnie kochanek Kate – doktor Drew Elliot – staje się głównym podejrzanym w sprawie o morderstwo dziewczyny.

Doktor, który autentycznie kochał Kate, prosi swojego przyjaciela, byłego prokuratora Penna Cage’a, by został jego obrońcą i by pomógł mu odkryć kto i dlaczego zabił jego młodą kochankę. Na jaw wychodzi wiele interesujących a zarazem niebezpiecznych faktów z życia uczniów szkoły, do której uczęszczała Kate. Młodzież zamieszkująca spokojne Natchez ma takie same problemy jak jej rówieśnicy mieszkający w wielkich metropoliach – narkotyki, wczesna inicjacja seksualna, przypadkowe kontakty erotyczne. Penn wpadnie w niemałe kłopoty prowadząc swoje śledztwo i zyska niebezpiecznych wrogów, nie raz otrze się o śmierć.

Powieść Grega Ilesa jest niezwykle emocjonująca i trzyma w napięciu, budząc w czytelniku przyjemny dreszcz emocji. Główny wątek rozwija się niezwykle ciekawie. Okazuje się, że z pozoru prosta sprawa zyskuje pokaźną liczbę odnóg, które stanowią osobne wątki bardzo ładnie ze sobą powiązane. Mamy porachunki mafii narkotykowej, mamy poruszone problemy współczesnej młodzieży, i mamy wątek rasizmu a także polityczny wątek walki o władzę.

W Natchez wrze, jednak mało kto to dostrzega. Licealiści renomowanej katolickiej szkoły mają problemy z narkotykami, dziewczęta uwodzą starszych mężczyzn, młodzież organizuje imprezy na których dochodzi do orgii. Młodzież nie jest tak kryształowo czysta, jak pragnęła by ich widzieć rada szkolna czy rodzice. Nawet prymuski skrywają szokujące sekrety.

Ważną problematyką poruszaną w powieści jest kwestia uprzedzeń. Chociaż segregacja klasowa została zniesiona dawno temu, na południu ciągle dochodzi do dyskryminacji i konfliktów na tle rasowym. Czarny prokurator z politycznymi aspiracjami nie cofnie się przed matactwem i oszustwem, by zyskać władzę nad miastem. Oskarżyciel Drew nie dąży do poznania prawdy o śmierci młodej dziewczyny, zależy mu na skazaniu szanowanego białego obywatela, by uzyskać poparcie czarnego elektoratu. Także biali obywatele nie są bez win, bo choć nie działają ze złośliwym rozmysłem, to wyśrubowując czesne zabierają czarnym dzieciom możliwość zdobycia porządnego wykształcenia otwierającego drogę na studia. Wątek konfliktu pomiędzy białymi i czarnymi obywatelami miasta podniósł wartość tej książki. Można nadmienić, że akcja  powieść rozgrywa się w mieście, w którym mieszka autor, można więc przypuszczać, że poruszone przez pisarza problemy są częścią jego codziennej rzeczywistości

Powieść „Anioł z Missisipi” czytałam z ogromnym zaciekawieniem. Utwór Grego Ilesa jest dynamiczny i występuje w nim wiele emocjonujących scen. Książka nie jest jednak idealna, występują niej błędy – niektóre zdania są przetłumaczone nieporadnie, zdarzały się literówki, czy pominięcie jakichś słów. Mnie błędy nie przeszkadzały, fabuła wciągnęła mnie tak mocno, że wszelkie edytorskie niedociągnięcia były dla mnie nieistotne, wypada jednak ostrzec o nich czytelników mniej wyrozumiałych  niż ja.

Uważam, ze „Anioł z Missisipi” to doskonała powieść sensacyjna (należy jednak pamiętać, że literaturę sensacyjną czytam rzadko i z moją opinią mogą nie zgodzić się miłośnicy gatunku, którzy przeczytali więcej powieści tego typu). Historia napisana przez Grega Ilesa bardzo mi się podobała. Mam ochotę poznać inne utwory tego pisarza.

niedziela, 3 lutego 2013

"Na pastwę aniołów" Jonathan Carroll

Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 256
Rok wydania 1994

Ian McGann spotyka w swoich snach śmierć, która obiecuje mu odpowiedzieć na każde pytanie. Jeśli jednak Ian nie zrozumie odpowiedzi, zapłaci życiem. Arlen Ford, gwiazda filmowa, porzuciła Hollywood i zamieszkała w Austrii. Tu chce wieść nowe życie, tu poznaje cudownego mężczyznę - fotoreportera, który jeździ wszędzie tam, gdzie toczą się wojny. Arlen wie, że na tego człowieka czekała całe życie. Wyatt Leonard, śmiertelnie chory Finky Linky, odkrywa nagle, że posiadł zdolność wskrzeszania umarłych.

Każdy miłośnik literatury tworzy dla własnych potrzeb listę autorów, których twórczość chciałby poznać. Na takich listach znajdują się różnorodne nazwiska:
- pisarzy, których wypadałoby znać,
- twórców literatury klasycznej,
- najwybitniejszych przedstawicieli ulubionego przez czytelnika gatunku literackiego,
- autorów, którzy są obecnie na topie i wszyscy o nich mówią.
Ja, już od dłuższego czasu planuję poznać twórczość Jonathana Carolla, który sławę i uznanie zyskał dzięki publikacji ”Krainy Chichów”. Carroll pisze utwory pograniczne, których nie można przyporządkować do konkretnego gatunku literackiego, jednak przyjęło się uważać go za twórcę fantastyki. Wydawcy, ze względu na niejasne gatunkowo przyporządkowanie utworów, bardzo długo nie chcieli zdecydować się na publikację powieści Amerykanina. Przełom nastąpił w roku 1980, kiedy to uzyskał on rekomendację Stanisława Lema.

Niestety nie udało mi się zdobyć debiutanckiej powieści autora („Krainy Chochów”), która do dziś jest uważana za jego najwybitniejsze dzieło. Sięgnęłam więc po powieść, której tytuł i opis niezwykle mnie zaintrygowały, i na moje nieszczęście trafiłam chyba niezbyt celnie (a przynajmniej myślałam tak, dopóki powieść czytałam. Po lekturze moje uczucia diametralnie się zmieniły).

„Na pastwę aniołów”, to powieść napisana w roku 1993. Utwór jest trudny w odbiorze – akcja rozwija się powoli, podczas czytania odczuwałam znużenie, również podejmowana w książce tematyka jest bardzo trudna. Powieść Carrolla to nie fantastyka pisana by dostarczać rozrywki, ale powieść filozoficzna traktująca o istocie życia, śmierci i cierpienia.

Trójka pozornie nie mających ze sobą nic wspólnego bohaterów spotyka się w Wiedniu. Ian McGann spotkał na wakacjach mężczyznę, który rozmawia ze Śmiercią, wkrótce on sam otrzymuje ten dar. Umierający na białaczkę Wyatt Leonard również dostaje możliwość rozmawiania ze Śmiercią, jednak na innych zasadach, gdyż jest niezwykle bliski przekroczenia granicy życia. Arlene Ford, aktorka, która osiągnęła już szczyt kariery wyjeżdża i na stałe osiedla się w Wiedniu, gdzie poznaje Lelanda Zivica, korespondenta wojennego, w którym się zakochuje. Arlena nie przeczuwa nawet kim jest Leland i  jaką perwersyjną i okrutną grę rozpoczął wiążąc się z aktorką. Cała trójka otrzymuje możliwość kontaktowania się ze Śmiercią, która przybiera postać znanych bohaterom zmarłych.

Powieść Carrolla jest trudna, nie da się streścić jej w kilku zdaniach. Przyznam, że sięgając po książkę, oczekiwałam raczej lekkiej rozrywkowej powieści, a nie książki, pełnej refleksji o istocie życia i śmierci, mocy człowieka nad Śmiercią i mocy Śmierci nad człowiekiem. Ta powieść w pewnym momencie skojarzyła mi się z filmem „Filadelfia, który ukazał się w tym samym roku co ksiązka Carrolla. Zarówno w „Filadelfi” jak i w „Na pastwę aniołów” występuje problematyka homoseksualizmu i HIV, które były niczym tajemnicze demony, o których ludzie bardzo mało wiedzieli.

Kiedy sięgałam po powieść Carrolla, nie wiedziałam czego mam się spodziewać. W trakcie czytania odczuwałam pewne znużenie i niejednokrotnie zastanawiałam się w czym tkwi fenomen tego pisarza. Skończywszy czytać „Na pastwę aniołów” nie odczułam jednak rozczarowania, a pragnienie ponownego przeczytania tej powieści – wgryzienia się w ten tekst od nowa i ponownego przeanalizowania wniosków do jakich dochodzili bohaterowie po rozmowach ze Śmiercią. Myślę, że nie zakończę jeszcze mojej przygody z tym pisarzem i jak tylko będę miała okazję sięgnę po inne jego powieści.