czwartek, 30 lipca 2015

"Wybrana" P.C Cast, Kristin Cast

Cykl: Dom Nocy (tom 3)
Wydawnictwo: Książnica
Liczba stron: 296
Rok wydania: 2010

Do Domu Nocy zakradły się ciemne moce i żądza krwi, a szkolne przygody dorastającej wampirki Zoey Redbird stają się coraz bardziej tajemnicze. Ci, którzy wydawali się przyjaciółmi, okazują się wrogami, a zaprzysięgli wrogowie... stają się przyjaciółmi. Odwaga Zoey zostaje wystawiona na większą próbę niż kiedykolwiek przedtem. Przed nią nie lada wyzwanie. Wie, że tylko ona z pomocą przyjaciół może uratować Stevie Rea, która przeistoczyła się w nieumarłą. Wszystko co odkryje, musi być zachowane w tajemnicy przed resztą mieszkańców Domu Nocy, w którym zaufanie stało się towarem deficytowym.

Za mną lektura trzeciego odcinka książkowej telenoweli o miłosnych rozterkach siedemnastoletniej Zoey Redbird. Akcja „Wybranej” ponownie w dużej mierze skupia się na śledzeniu zagubienia głównej bohaterki, która nie potrafi zdecydować, z którym z trójki znanych sobie chłopaków powinna pozostać w związku. Obok wątku miłosnego pojawia się wreszcie zawiązanie intrygi, której obecność była sygnalizowana niemal od pierwszej części.

„Dom Nocy” to seria paranormal romance skierowana do nastolatek. Jak utarło się w takich powieściach, narratorką jest główna bohaterka, więc zasadne jest, że świat poznajemy jej oczami i obserwujemy jej zmagania z nastoletnimi problemami, które dojrzalszym czytelnikom wydadzą się błahe i głupie. Niestety w tym tomie nie robi ona na czytelniku zbyt sympatycznego wrażenia, ale to kwestia sposobu kreacji tej postaci. Panie Cast chciały widocznie pójść o krok dalej i ze standardowego trójkąta miłosnego zrobiły czworokąt, co ostatecznie sprawiło, że Zoey stała się nastoletnią femme fatale (łagodnie mówiąc). Bohaterka wywołuje wrażenie zbyt mocno skupionej na sobie, jakby problemy jej przyjaciół, które, obiektywnie patrząc, są o wiele poważniejsze niż jej rozterki, w ogóle nie istniały. Wypada tylko westchnąć – no cóż, taki urok narracji pierwszoosobowej.

Język powieści nadal jest bardzo silnie stylizowany na język młodzieży. Tłumaczka miała do tego pełne prawo, bo akcja toczy się w środowisku młodych ludzi, jednak nie zmienia to faktu, że sposób wypowiadania się bohaterów wydaje się przerysowany. W dwóch poprzednich recenzjach tej serii zwróciłam uwagę na potknięcia w tłumaczeniu. Zdaje się, że jest lepiej, bo wychwyciłam tylko jedno dziwnie brzmiące sformułowanie, które nie jest jednak błędem - „Jest kłamczynią […]”, str. 142. Przyznam, że nie znałam tej formy, zawsze wydawało mi się, że żeński odpowiednik rzeczownika „kłamca” to „kłamczucha”. Może w jakimś regionie Polski dominuje zaprezentowana odmiana? Znacie tę formę, używacie jej?

P.C i Cristin stworzyły cykl, w którym wykreowały kolejny, współczesny wizerunek wampirów. Wizerunek, który niewiele ma wspólnego z klasycznym. W tym tomie pisarki przygotowały jednak niespodziankę i obok atrakcyjnych nastolatków z tatuażami pojawiły się łaknące krwi, czerwonookie, pozbawione uczuć potwory – zdaje się, że panie zdecydowały się na ukłon w stronę klasyki, co mnie osobiście cieszy.

„Dom Nocy”  jest serią z mankamentami, ale ja – miłośniczka wątków wampirycznych – z chęcią poznaję kolejną serię traktującą o krwiopijcach. Autorki miały świeży i moim zdaniem ciekawy pomysł na połączenie wątków wampirycznych z mitologicznymi i mistycznymi, jednak wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

środa, 29 lipca 2015

"Kraina zwana Tutaj" Cecelia Ahern

Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 319
Rok wydania: 2013

Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek, gdzie się podziewają zgubione rzeczy?
Od dnia, w którym zniknęła jej przyjaciółka ze szkoły, Jenny-May Butler, Sandy Shortt nie przestała zastanawiać się, gdzie podziewają się zagubieni ludzie i przedmioty. Znalezienie odpowiedzi na to pytanie stało się celem jej życia.

Jack Ruttle za wszelką cenę pragnie odnaleźć młodszego brata, Donala, który rok wcześniej zniknął nagle, niczym sen złoty. Kiedy wpada mu w ręce ogłoszenie Sandy w biurze osób zaginionych, uznaje, że to odpowiedź na jego modły i kobieta pomoże mu odnaleźć zaginionego członka rodziny.

Potem jednak Sandy również znika, lądując z dala od jedynego świata, który znała. Teraz pragnie już tylko odnaleźć drogę do domu.

Po lekturze „Krainy zwanej Tutaj” byłam rozbita. Cecelia Ahern poruszyła bardzo delikatny temat. Choć powieść z pozoru jest pełna nadziei, to jednocześnie przygnębia i przybija, bo w świecie wykreowanym przez Ahern zwykle nie ma powrotu, gdy zgubisz drogę do domu i trafisz do tajemniczej krainy Tutaj, gdzie kończą wszystkie zagubione rzeczy.

Sandy Shortt, główna bohaterka utworu, jest byłą policjantką, która obecnie specjalizuje się w poszukiwaniu zaginionych. Gdy miała dziesięć lat, zaginęła jej koleżanka Jenny-May Butler. Tajemnicze zniknięcie dziewczynki stało się punktem zwrotnym w życiu Sandy, na trwale zapisało się w jej pamięci i zatruło psychikę. Od zniknięcie Jenny-May obsesją Sandy stało się poszukiwanie zaginionych rzeczy. Poszukiwanie stało się manią, imperatywem uniemożliwiającym jej normalne funkcjonowanie i budowanie związków.

Pewnego dnia, podczas prowadzenia poszukiwań zaginionego brata Jacka Ruttle’a, bohaterka sama się gubi i trafia do dziwnego miejsca, w którym znajduje się wszystko to, czego z taką zaciętością szukała. Czy odnajdzie ona wreszcie upragniony spokój, kiedy dowie się, gdzie podziały się wszystkie zgubione rzeczy i ludzie? Czy uda się jej uratować siebie i  powrócić do normalnego świata?

„Kraina zwana Tutaj” jest tytułem, którego fabuła krąży wokół tematu zagubienia, zarówno tego psychicznego, jak i fizycznego. Przedmioty i ludzie giną bez śladu. Zatracająca się w obsesji poszukiwania bohaterka odcina się od bliskich. To jednak nie tylko opowieść o Sandy i jej demonach, ale też o Jacku Ruttle, mężczyźnie bardzo silnie przeżywającym zaginięcie brata - jego postać reprezentuje w utworze rodziny zaginionych. To historia o zagubionych ludziach, którzy odnaleźli siebie w Tutaj. Opowieść smutna i bardzo refleksyjna, próbująca odpowiedzieć na pytanie, co się stało z tymi, których nigdy nie udało się odnaleźć. Tutaj staje się symbolicznym miejsce, do którego trafiają ci, którzy pogubili się wżyciu, stracili z oczu samych siebie.

Cecelia Ahern stworzyła bardzo poruszającą, słodko-gorzką opowieść, która jeszcze długo nie pozwoli mi o sobie zapomnieć.
 

wtorek, 28 lipca 2015

"Szklana zupa" Jonathan Carroll

Seria: Vincent Ettrich (tom 2)
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 296
Rok wydania: 2005 


„Szklana zupa” to kontynuacja „Białych jabłek” Jonathana Carrolla. Zastanawiam się dlaczego tak długo czekałam z lekturą tej powieści, przecież jej fabuła to czysta, skondensowana i zwariowana magia!

Vincent i Isabelle oczekują narodzin dziecka. Chaos jednak nie zrezygnował z pościgu i pozbycia się pary oraz ich potomka – ludzi, którzy mogą zagrozić jego świadomemu istnieniu. Mroczna siła postanawia uwięzić bohaterkę w śmierci, by tam urodziła swoje dziecko, chce wykorzystać do tego Simona Hadena oraz najlepsze przyjaciółki bohaterki – Leni i Florę.

Fabuła „Szklanej zupy” jest zwariowana i szalona, przesycona oniryzmem i niesamowitością. Surrealistyczny, ulepiony z fragmentów snów świat przedstawiony fascynuje. Nigdy nie wiadomo, co czeka na kolejnej stronie – czy Bóg, który przybrał niecodzienną formę, czy paczka karmelków robiąca za pasażera autobusu. Autor stworzył genialny i barwny świat, a kreacja zaświatów to dla mnie istny majstersztyk.

Nie potrafię w pełni wyrazić mojego zachwytu nad „Szklaną zupą”. Jestem kłębkiem emocji - gdybym znalazła się w powieściowym, przesyconym magią Wiedniu, pewnie fruwałabym nad ziemią jak balonik. Ta powieść upaja jak wino, jest jak ambrozja. Jest szalona i inteligentna, intrygująca i skłaniająca do refleksji.  Tylko zakończenie następuje zbyt szybko i pozostawia poczucie niedosytu – to jedyny minus tego tytułu.

poniedziałek, 27 lipca 2015

"Czarownice z Salem Falls" Jodi Picoult

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 488
Rok wydania: 2008

Jack St. Bride, nauczyciel w prywatnej szkole dla dziewcząt, nie ma innego wyjścia – musi całkowicie zerwać ze swoim dawnym życiem, które legło gruzach z powodu zakochanej w nim uczennicy. Szukając miejsca, w którym mógłby się ukryć i pogrzebać przeszłość, trafia do sennego miasteczka Salem Falls w Nowej Anglii. Powrót do nauczania nie wchodzi w grę, zostaje więc pomywaczem w małej restauracji należącej do Addie Peabody. 
Wkrótce między właścicielką a skromnym, bezpretensjonalnym Jackiem rodzi się uczucie. Niestety, w sielskim miasteczku mieszka też czwórka skrywających mroczne tajemnice nastolatek, które obierają sobie Jacka za cel niecnych knowań. Rozpętuje się współczesne polowanie na czarownice i Jack po raz kolejny musi walczyć z wymiarem sprawiedliwości oraz z uprzedzeniami.

Półtora dnia wyjętego z życiorysu – tak skończyło się dla mnie sięgnięcie po „Czarownice z Salem Falls”, książkę autorstwa mojej ulubionej pisarki powieści obyczajowych Jodi Picoult. Cóż to były za emocje!

Jedno słowo, jedno zdanie może zniszczyć życie człowieka, jeśli wypowie się je w nieodpowiednim czasie. Odrzucone serce nastolatki potrafi być tak zdesperowane, że nie dostrzeże kłamstw, którymi się karmi. Opamiętanie może przyjść za późno, a raz rzuconych oskarżeń nie da się cofnąć. Spirala poszło w ruch, życie zostało zniszczone, łatka na zawsze przylgnęła do człowieka. 

„Czarownice z Salem Falls” to powieść, która opowiada o próbie ułożenia sobie życia byłego wykładowcy historii i trenera drużyny piłkarskiej, któremu życie złamała zakochana w nim piętnastolatka. Oskarżony o napaść seksualną Jack St. Bride po odbyciu wyroku jest strzępkiem człowieka. Od mężczyzny odwrócili się przyjaciele i rodzina. Bohater, który utracił wszystka, co było dla niego cenne, po wyjściu z więzienie po prostu rusza przed siebie. W letnim stroju – zimą - idzie wzdłuż drogi, dopóki nie zatrzymuje się obok niego życzliwy taksówkarz, który podwozi go do Salem Falls. Wydaje się, że opatrzność wreszcie uśmiechnęła się do Jacka, który znajduje prace i nawiązuje bliższą relację ze swoją szefową, Addie Peabody.

Historia lubi się jednak powtarzać. Wkrótce mieszkańcy odkrywają mroczną przeszłość St. Bride’a. Rozpoczyna się nagonka na gwałciciela, który śmiał osiedlić się w miasteczku. Smutny scenariusz ponownie zostaje odegrany. Kolejna dziewczyna oskarża bohatera o napaść.

Czy zamroczony alkoholem Jack dopuścił się przestępstwa? Co wydarzyło się podczas obchodów nocy Baltane? Tajemnice zna trójka dziewcząt, które wraz z ofiarą uczestniczyły w sabacie. Czy czarownice podzielą się z policją i sądem prawdą, czy będą kłamać, by chronić swój sekret?

Jodi Picoult tworzy powieści, których fabuły buzują od emocji i  napięcia, nie inaczej było w przypadku „Czarownic z Salem Falls”. Do tego autorka dołożyła szczyptę magii, której obecność w ciekawy sposób budowała nastrój powieści i doskonale korespondowała z miejscem, w którym rozgrywały się wydarzenia – w końcu akcja toczy się w mieście, które kojarzy się z polowaniem na czarownice. Czytałam z zapartym tchem, czym prędzej chciałam poznać finał wykreowanej opowieści. Czy zatriumfuje sprawiedliwość czy uprzedzenia? 

Pisarka po raz kolejny uraczyła mnie doskonałą, wielowątkową powieścią obyczajową, której akcja w pewnym momencie przeniosła się na salę sądową, gdzie do walki stanęli bohater i jego prawnik.
 

niedziela, 26 lipca 2015

"Kochając pana Danielsa" Brittainy C. Cherry

Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 432
Rok wydania: 2015

To historia wielkiej miłości. Takiej, która zdarza się wtedy, gdy na swojej drodze spotkasz prawdziwą bratnią duszę. Mężczyznę, którego śmieszy to, co bawi ciebie. Mężczyznę, który mówi to, co sama chcesz powiedzieć, który myśli jak ty. Ja spotkałam pana Danielsa. Chociaż wiem, że nasza miłość nie miała prawa się wydarzyć, nie żałuję ani jednej chwili. Nasza historia to nie tylko opowieść o miłości. Opowiada także o rodzinie. O stracie. O byciu żywym. Jest pełna bólu ale także pełna śmiechu. To nasza historia. Z tych wszystkich powodów nigdy nie przeproszę za to, że kochałam pana Danielsa.


Dałam się złapać, jak rybka na haczyk. Pozytywne opinie i recenzje były dla mnie jak barwny spławik. Kiedy go schwyciłam, okazało się jednak, że wpadłam w pułapkę, a błyskotka nie jest prawdziwym złotem, ale połyskującym, pospolitym cackiem.

„Kochając pana Danielsa” to powieść zaliczająca się do gatunku skierowanego dla młodych dorosłych, czyli ludzi w wieku od 18 do 26 lat. Z założenia powieści wpisujące się w ten sub gatunek mają opowiadać o wchodzeniu w dorosłość i radzeniu sobie z pojawiającymi się w tym okresie problemami. W książkach New Adult występują również wątki romantyczne, które są ukazane znacznie śmielej niż w powieściach dla nastolatek - pojawiają się wątki związane z namiętną miłością, seksem. Do tej pory nie miałam okazji przeczytać żadnej powieści wpisującej się w nurt literatury dla młodych dorosłych, ale jeśli powieść Brittainy C. Cherry jest modelowym przykładem realizacji założeń New Adult, to nie prędko sięgnę po kolejne książki należące do tego gatunku. Wybiorę raczej klasyczne romanse.

Historia wykreowana na kartach powieści przypomina przeciętny romans dla nastolatek, z tą różnicą, że w tym tytule pojawiają się śmiałe sceny erotyczne. Pisarka niby starała się przemycić poważniejszą problematykę, ale według mnie średni jej to wyszło. Choć książka w założeniu miała opowiadać o stracie i próbach radzenia sobie z żałobą, o odkrywaniu własnej tożsamości, bardzo szybko zmieniła się w ckliwą opowieść miłosną, której bohaterowie zbyt często przypominali mi napalone nastolatki. Oczywiście wszystko było przyobleczone w piękne słowa, romantyczne wyznania i gesty orz w cytaty z Szekspira, ale mnie to jakoś nie zauroczyło.

Główna postać męska okazała się chodzącym ideałem, księciem z bajki, a bohaterka płaczliwą Mary Sue – kreacja typowa dla większości powieści młodzieżowych. Nagromadzona w fabule ilość tragedii w pewnym momencie stała się śmieszna i wzbudziła we mnie poważną obawę, że na Daniela i Ashlyn ktoś rzucił klątwę, bo ich bliscy padali, jak muchy. Pisarka popadła w przesadę umieszczając w swej powieści tak wiele śmierci, której dojmująca obecność była chyba obliczona na wywołanie wzruszenia u czytelnika – nie mogę zaprzeczyć, że akurat gra na emocjach wyszła Cherry idealnie.

Naczytałam się mnóstwa zachwytów nad tym tytułem, ale wbrew moim oczekiwaniom lektura nie wstrząsnęła mą duszą. Ot, zwykły, wzruszający romans z obowiązkowym happy endem.  Było kilka momentów podczas których uroniłam łzę, ale były też takie, kiedy wydawało mi się, że pisarka pełną garścią czerpie z innych tytułów – choćby wątek związany z listami zostawionymi przez zmarłą siostrę bohaterki, który mocno kojarzył mi się z Cecelią Ahern i jej „P.S Kocham Cię”. Wiele wątków wydało mi się niedociągniętych, potraktowanych po łebkach, porzuconych. Zakończenie też wywarło na mnie wrażenia pisanego na szybko.   

„Kochając pana Daniela” nie jest złym tytułem i gdybym nie oczekiwała po nim tak wiele, to pewnie mój odbiór wyglądałby inaczej - może zachłysnęłabym się tą opowieścią, jak inni zakochała w przedstawionej historii? To dobry romans, który czyta się przyjemnie, ale daleko mi do wygłaszania bezkrytycznych zachwytów nad tą powieścią. Fajne czytadło, ale bez rewelacji.

sobota, 25 lipca 2015

"Pogromca lwów" Camilla Läckberg

Cykl: Saga o Fjällbace (tom 9)
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 432
Rok wydania: 2015

Styczeń, Fjällbacka w okowach mrozu. Z lasu wybiega na drogę półnaga dziewczyna. Nadjeżdżający nagle samochód nie jest w stanie zahamować ani jej wyminąć.
Patrik Hedström otrzymuje powiadomienie o wypadku, gdy już wiadomo, że potrącona dziewczyna to Victoria, która cztery miesiące temu zaginęła, wracając do domu ze szkółki jeździeckiej. Okazuje się, że padła ofiarą okrutnych zabiegów, co gorsza, nie tylko ona.
W tym samym czasie Erika Falck bada sprawę sprzed lat, rodzinną tragedię, która skończyła się śmiercią ojca rodziny. Odwiedza w więzieniu jego żonę, skazaną za morderstwo, ale nie może się od niej dowiedzieć, co się wtedy tak naprawdę wydarzyło. Erika czuje, że coś się nie zgadza, że kobieta coś ukrywa. Wydaje się również, że przeszłość kładzie się cieniem na teraźniejszości…

Ósmy tom sagi o Fjällbace czytałam blisko dwa lata temu. Tak długa przerwa nie przysłużyła się tej serii. Powrót po latach skojarzył mi się z niezręcznym spotkaniem dwojga  dawnych znajomych – relacjonujemy, co ważnego wydarzyło się w naszym życiu, ale rozmówca i tak czuje się zagubiony i speszony, bo podawane mu informacje tak naprawdę niewiele mu mówią. Podobne odczucie towarzyszyło mi, kiedy czytałam „Pogromcę lwów” – pamiętałam bardzo niewiele faktów dotyczących prywatnego życia bohaterów, więc czułam niemałą konsternację, kiedy pojawiały się wątki dotyczące życia Anny, Pauli czy Martina - ba! w pierwszej chwili w ogóle nie skojarzyłam kim jest Paula. Wiele rzeczy zatarło się w mojej pamięci i mam świadomość, że gdybym lekturę najnowszego tomu sagi poprzedziła odświeżeniem sobie przynajmniej dwóch poprzedzających ją części, mój odbiór mógłby być zupełnie inny.

Chciałabym napisać, że „Pogromca lwów” wciągnął mnie tak, jak robiły to poprzednie tomy, a jednak nie mogę tego zrobić. Coś nie zagrało. Choć uważam, że jest to bardzo dobry tytuł, który może podobać się szerokiemu gronu miłośników skandynawskich kryminałów, to osobiście brakowało mi w tej części owej specyficznej magii, którą czarowała czytelników Läckberg, tego napięcia napędzającego do lektury, by jak najszybciej poznać rozwiązanie snutej przez autorkę intrygi. Nastrój panujący w powieści mnie przytłaczał, i nawet komiczny Mellberg i jego „wygłupy” nie miały tak komediowego wydźwięku, jak w poprzednich tomach. Życie niemal wszystkich postaci – zarówno tych związanych z główną parą bohaterów, jak ofiar i przestępców – zostało  naznaczone piętnem depresji, żałoby, smutku, goryczy, tylko Erika i Patrik siedzieli zamknięci w swojej ochronnej bańce wypełnionej miłością. Za dużo było w tym tomie wszechogarniającego smutku i depresji.

Intryga kryminalna obecna w „Pogromcy lwów” była zajmująca, ale zdecydowanie brakowało mi w niej napięcia. Ani działania przestępcy, ani poszukiwania policji nie wywarły we mnie żadnego dreszczyku emocji. Całe śledztwo toczyło się dość sennie i wolno, a i przestępca nie dawał o sobie znać. Brakowało mi jakiegoś mocnego, zaskakującego zwrotu akcji. Najciekawsze okazało się nie śledztwo czy rozwiązanie zagadki, a stały element prozy Camilli, czyli reminiscencje opisujące przeszłość poszukiwanego zbrodniarza i kształtujące jego osobowość czynniki. To właśnie te fragmenty wydały mi się najbardziej zajmujące w „Pogromcy lwów”.

piątek, 24 lipca 2015

"Dzienny Patrol" Siergiej Łukjanienko, Władimir Wasiliew

Cykl: Patrole (tom 2)
Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 424
Rok wydania: 2008

Kontynuacja „Nocnego patrolu”. Na odwieczną walkę Dobra i Zła, Ciemności i Światła, patrzymy tym razem oczami pracowników Dziennego Patrolu. W czasie trudnej, wyczerpującej akcji wiedźma Alicja traci moc. Szef Dziennego Patrolu, były kochanek Alicji, wysyła ją na rekonwalescencję do kurortu, gdzie ma odzyskać utracone siły. W kurorcie wypoczywa przystojny chłopak Igor. Alicja zaczyna się nim interesować i wkrótce wakacyjna przygoda przeradza się w miłość, uczucie dotąd jej nieznane. Igor nie wie, kim jest Alicja, ona zaś nie zdaje sobie sprawy, że Igor nie jest zwykłym śmiertelnikiem... Dramat, jaki rozegra się tego lata, to zaledwie jeden z elementów skomplikowanej układanki, pierwszy etap wielkiej rozgrywki o bardzo wysoką stawkę.

Kontynuacja „Nocnego Patrolu” rozgrywa się w znanym czytelnikom świecie, w którym siły światła walczą z siłami ciemności o zachowanie status quo. Jednak tym razem nie towarzyszymy broniącym interesów dobra pracownikom Nocnego Patrolu, a ich złym oponentom. Czy ludzi pracujących dla Zawulona można nazwać potworami dostrzegającymi tylko czubek własnego nosa, dążącymi do szerzenia zła na świecie? Nie do końca. Ten tom dobitnie pokazuje, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Fabuła jest tak poprowadzona, że nagle to obrońcy światła zaczynają wyglądać na kurczowo trzymających się swoich uprzedzeń i wygłaszanych sloganów złych.

„Dzienny Patrol” podobnie jak poprzedni tom cyklu został podzielony na trzy opowiadania, które na pierwszy rzut oka przedstawiają trzy nie powiązane ze sobą epizody opisujące akcje, których głównymi bohaterami są pracownicy lub Inni związani z tytułowym patrolem. Mamy dramatyczną historię miłosną, w której dobitnie zostaje ukazane, że źli w tej powieści nie są w gruncie rzeczy takimi przebiegłymi hochsztaplerami, jakimi chcieliby ich widzieć obrońcy dobra. Druga opowieści skupia się na pechowych przygodach tajemniczego, niebywale silnego Ciemnego Maga, który ma niezwykłego pecha znajdować się tam, gdzie popełnione zostają wykroczenia, a wraz z kłopotami pojawiają się operacyjni Nocnego Patrolu. W trzeciej opowieści, której akcja rozgrywa się w Pradze, następuje związanie wszystkich wątków. Bohaterowie udają się na posiedzenie Inkwizycji, na którym na jaw wychodzą nowe fakty dotyczące  tajnych operacji prowadzonych przez Zawulona i Hesera - głowy obu Patroli.  

Jeśli granica między dobrem i złem w poprzednim tomie jawiła się jako niewyraźna linia, to tutaj stała się ona całkowicie rozmyta. Nagle role zostają odwrócone, a czytelnik ma niezły zamęt w głowie, bo szeregowi pracownicy Dziennego Patrolu wcale nie są potworami, a ci z założenia dobrzy są śmieszni w swym uporze i nieumiejętności spojrzenia poza wbite im do głów truizmy.

Napisany wspólnie z Władimirem Wasiliewem „Dzienny Patrol” trzyma poziom poprzedniej części. Powieść nie tylko dostarcza ciekawej fabuły, ale pobudza również do rozważań nad granicami i naturą dobra oraz zła.
 

czwartek, 23 lipca 2015

"Pamiętnik Wacławy" Eliza Orzeszkowa

Wydawnictwo MG
Liczba stron: 736
Rok wydania: 2015

Powieść dla miłośników literatury w stylu Charlotte Brontë!

Jedna z młodzieńczych powieści Orzeszkowej – od razu dostrzeżona i wysoko oceniona przez krytykę.
Bohaterka jest panną z dobrego domu, ale zarazem owocem mezaliansu. Matka – wielka dama wyszła za mąż za profesora Politechniki, naukowca, pozytywistę, któremu próżniacze życie arystokracji wydaje się wstrętne. Oboje rodzice ogromnie kochają córkę, ale każde z nich inaczej widzi jej drogę do szczęścia. Od lat żyją w separacji, ale zgodnie z wcześniejszą umową córka po ukończeniu pensji ma najpierw spędzić rok u matki,  a potem rok u ojca.
Czy matce uda się w ciągu roku wydać córkę za mąż, by zabezpieczyć ja przed nowomodnymi prądami, których sama nie rozumie i których się boi? 

Eliza Orzeszkowa szerokiemu gronu odbiorców kojarzy się głównie z przerabianymi w szkole nowelami i „Nad Niemnem”, a przecież polska, pozytywistyczna pisarka nie jest autorką tylko tych nielicznych utworów. Dzięki wydawnictwo MG czytelnik ma okazję sięgnąć po „Pamiętnik Wacławy”, powieść mniej znaną, ale jak najbardziej wartą uwagi.

Tytułowa bohaterka to młoda dziewczyna, owoc mezaliansu, córka profesora i arystokratki. Poznajemy ją w momencie, w którym wkracza w świat polskiej arystokracji. Wacława skończywszy pensję dla panien wyjeżdża do matki, gdzie stopniowo z niewinnego, łatwowiernego dziewczęcia zaczyna przekształcać się w znudzoną, arystokratyczną lalkę. Kto wie, jak skończyłaby bohaterka, gdyby nie poznała postaci hrabiego Witolda, który choć był arystokratą, ciężko pracował by podnieść z ruiny rodzinną fortunę i gdyby w krytycznym momencie nie wyjechała do hołubiącego hasła pozytywistyczne ojca, którego przewodnictwo i nauki nadał jej dalszemu życiu sens i jasny cel do realizowania.  

Utwór Orzeszkowej to typowa, pozytywistyczna powieść z tezą. Sporo w niej moralizatorstwa, a obszerne opisy wewnętrznego życia bohaterki i powtarzające się górnolotne porównania mogą momentami zniechęcać do lektury. „Pamiętnik Wacławy” czyta się długo, z przerwami, ale uważam, że jak najbardziej warto poznać ten utwór, z którego można dowiedzieć się bardzo dużo o XIX-wiecznym społeczeństwie.

Myślę, że dzieło naszej pisarki śmiało można by postawić obok powieści Jane Austen. Orzeszkowa napisała bowiem interesujący, klimatyczny romans przypominający w wielu punktach romanse pisane przez Angielkę. Mamy w „Pamiętniku Wacławy” historię podlotka, któremu rodzina pragnie znaleźć męża z odpowiedniego środowiska, mamy intrygi i rozczarowania miłosne oraz wnikliwe opisaną problematykę społeczną. Do tego nasza pisarka stworzyła szeroką paletę zróżnicowanych postaci.

Szkoda, że powieści rodzimej autorki nie są tak popularne, jak dzieła angielskich pisarek tworzących w tym samym czasie, myślę bowiem , że „Pamiętnik Wacławy” w niczym nie ustępuje tamtym utworom.

Mam ogromną nadzieję, że wydawnictwo MG nadal będzie wznawiało mniej znane powieści polskich klasyków literatury, i że będą cieszyły się one zasłużoną popularnością. Was zachęcam natomiast do częstszego sięgania po rodzimą klasykę, wśród której możecie odnaleźć wiele zajmujących i cennych perełek literackich.


Książka przeczytana w ramach wyzwania 2015 Reading Challenge - książka, która ma więcej niż 500 stron.

środa, 22 lipca 2015

"Panie z Cranford" Elizabeth Gaskell

Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 206
Rok wydania: 2014

Powieść jednej z najsłynniejszych angielskich pisarek z czasów wiktoriańskich przypomina zbiór scenek rodzajowych. Urok dawno minionego świata, niespieszna narracja, świetnie uchwycone charaktery, snobizmy, śmiesznostki i cnoty bohaterek wzruszają, denerwują i wywołują niepohamowaną wesołość.  Na podstawie tej powieści telewizja BBC nakręciła przebojowy serial z Judi Dench w roli głównej.

Koniec XIX wieku, Cranford – miasteczko w hrabstwie Cheshire w Anglii. Mieszkają tu głównie kobiety; przeważnie ekscentryczne bezdzietne wdowy i stare panny. Ich zachowanie jest podporządkowane temu, co wypada lub nie wypada osobie o danej pozycji w tym małomiasteczkowym środowisku. Damy skrzętnie ukrywają niedostatki finansowe, nie skarżą się na brak pieniędzy, to bowiem nie uchodzi, w zaciszu domowym natomiast czynią drobne oszczędności - na świecach i ulubionych przysmakach. Należą do klasy średniej, ale za wszelką cenę chcą uchodzić za przedstawicielki klasy wyższej. Żyją tak, jakby od czasów ich młodości nic się nie zmieniło, starannie ignorując fakt, iż świat wokół gwałtownie przyspiesza.

Chciałabym zaprosić was do niewielkiego, wiktoriańskiego miasteczka, w którym władzę dzierżą podstarzałe panny i wdowy. Zostańcie czytelnikami relacji Mary Smith i zawitajcie do Cranford! Jest to zaiste pocieszne miejsce zamieszkane przez damy, które cudnie sprawdziłyby się w roli komików. Zaręczam, że czytelnicza wycieczka do angielskiego miasteczka przyniesie Wam wiele przyjemności.

Fabułę tego przezabawnego utworu tworzą historyjki opisujące codzienne życie kronfordzkiej śmietanki towarzyskiej. Tak się składa, że śmietankę ową tworzą zubożałe kobiety z zacięciem lwic broniące pozorów i swoich „wysokich” społecznych pozycji. Mężczyznom do tego świata wstępu brak, chyba że są niezbędnym elementem maszynerii koniecznej do funkcjonowania miasteczka i domów szacownych pań, które dość oszczędnie szafują swymi względami.

Świat przedstawiony poznajemy dzięki relacji tajemniczej panny Smith, która od lat odwiedza szacowne panie Jenkys – Deborę i Matty, stare panny, córki byłego kronfordzkiego pastora. Narratorka obserwuje codzienne życie nobliwych, ale nieco przykurzonych dam i relacjonuje zabawne anegdotki z życia społeczności miasteczka. Nie sposób powstrzymać śmiechu, gdy czyta się o krowie chodzącej w kubraczku; podstarzałych kobietach, które tworzą kolejne, fantastyczne plotki o grasujących w miasteczku złodziejach; o szacownej damie, która z zacięciem godnym podziwu komentuje donośnym głosem występ iluzjonisty.

Niewielkich rozmiarów powieść Gaskell okazała się perełką literatury wiktoriańskiej. W tym zabawny, ironicznie napisanym utworze pisarka wyśmiewa konwenanse, których przestrzeganie bierze górę nad zdrowym rozsądkiem. W sympatyczny, prześmiewczy i wielce zgrabny sposób ukazuje zakłamanie panujące w epoce.

Lektura „Pań z Cranford” była przyjemna i niezwykle odprężająca. Komizm w tej powieści był przepysznie zaprezentowany. Gdybym wiedziała, że podczas wizyty w Cranford doświadczę tak miłych doznań literackich, sięgnęłaby po ten utwór  znacznie wcześniej. Jeżeli gustujecie w angielskich klasykach i szukacie czegoś innego niż wszechobecne romanse, to pamiętajcie o tym tytule. 

Książa przeczytana w ramach wyzwania 2015 Reading Challenge - książka oparta na serialu lub książka, która została zekranizowana w formie serialu  

czwartek, 16 lipca 2015

"Zdradzona" P.C. Cast, Kristin Cast

Cykl: Dom Nocy (tom2)
Wydawnictwo: Książnica
Liczba stron: 352
Rok wydania: 2010

Druga część DOMU NOCY. Zoey Redbird, adeptka w szkole wampirów, czuje, że wreszcie odnalazła swoje miejsce na ziemi. Została przewodniczącą Cór Ciemności i co ważniejsze, ma chłopaka... a nawet dwóch.
Tymczasem w środowisku zwykłych śmiertelników dochodzi do tragedii − ginie kilkoro nastolatków, a wszystkie tropy wiodą do Domu Nocy. Kiedy ludziom z jej dawnego otoczenia grozi niebezpieczeństwo, Zoey zaczyna sobie uświadamiać, że niezwykła moc, jaką została obdarzona, obraca się przeciwko jej najbliższym. Dziewczyna musi znaleźć w sobie dość odwagi, by stawić czoło najgorszemu – zdradzie. 

Udział w różnego rodzaju wyzwaniach literackich ma istotny plus – ma się wreszcie motywację, by sięgnąć po kurzące się na półkach tytuły, które od lat czekają w kolejce na lepsze czasy. Kiedy postanowiłam sięgnąć po powieść zawierającą w sobie wątek trójkąta miłosnego, długo zastanawiałam się, czy posiadam w biblioteczce tytuł, który będę mogła przyporządkować temu punktowi wyzwania 2015 Reading Challenge. Wtedy przypomniałam sobie o serii „Dom Nocy” autorstwa P.C. i Kirstin Cast. Gdzie znajdę poszukiwany wątek, jak nie w powieści paranormal romance dla nastolatek?

„Zdradzona” jest drugim tomem cyklu o przygodach szesnastoletniej, wyróżnionej przez boginię Nox adeptki w szkole wampirów, Zoey Redbird. Akcja tej części rozgrywa się kilka tygodni po wydarzeniach przedstawionych w pierwszym tomie i skupia się przede wszystkim na ukazaniu miłosnych rozterek bohaterki, która jest zadurzona nie w dwóch, a w trzech przystojnych chłopakach – Heacie, „byłym” chłopaku, z którym została Skojarzona, Eriku, najprzystojniejszym wampirze w Domu Nocy i Lorenie, starszym o kilka lat nauczycielu poezji. Lwia część fabuły skupia się na przedstawieniu uczuć Zoey, która nie potrafi zdecydować, z którym obiektem westchnień chce się związać na stałe. Gdzieś na tle romantycznych wynurzeń toczy się całkiem ciekawa akcja, której przyświeca hasło „Ciemność nie zawsze oznacza zło , tak jak światło nie zawsze oznacza dobro.”

W „Zdradzonej” mamy ociupinkę kryminału i całkiem sporą porcję intryg.  Postacie ukazują swoje drugie oblicza. Największy wróg głównej bohaterki, Afrodyta, pokazuje swoją jaśniejszą stronę. Mentorka Zoey zaczyna natomiast budzić w podopiecznej niepokój.

„Zdradzona” to całkiem fajny paranormal romance, ale słabe tłumaczenie robi swoje i odbiera temu tytułowi sporo uroku. Podobnie, jak w pierwszym tomie można znaleźć tu sporo błędów i usterek, które znacząco obniżają przyjemność lektury

Język powieści jest stylizowany na młodzieżowy, tymczasem można znaleźć w tekście wyrażenie, które posłowałyby do powieści historycznej, a nie młodzieżowej: wyraz „jedzenie” (food) został w wielu miejscach przetłumaczony jako „jadło”; „zaufać” (trust) przybrało formę „zawierzyć” („Po prostu musicie zawierzyć mojej intuicji”, str. 108). W kilku miejscach mamy do czynienia ze składnią, która nie wygląda naturalnie w powieści młodzieżowej: „Nawet jeśli tylko wydawać się będzie, żeś nie była mu wierna, i tak cię udusi w twoim łóżku”, str. 211; „Dziękuję, żeś mnie odprowadził”, str 296.

Niestety tłumaczka popełniła też błędy związane z nieznajomością angielskich idiomów i niewłaściwym doborem polskich odpowiedników. Dla dociekliwych zamieszczam spis kilku pomyłek i błędów, których nienaturalność kłuła mnie w oczy podczas czytania polskiego tłumaczenia, budząc we mnie wewnętrzny imperatyw porównania fragmentów oryginalnego tekstu powieści z jej przekładem:
 - tłumaczka zamiast przetłumaczyć ,,speed bump" jako zwykły ,,próg zwalniający", zapożyczyła angielski idiom ,,sleeping policeman" i powstał nam mały potworek językowy „leżący policjant”. Nigdy nie spotkałam się z przypadkiem, żeby ktoś nazwał próg zwalniający na drodze leżącym policjantem,
-  „join in” – „przyłączać się", "włączać się” przybrało w zdaniu nienaturalnie brzmiącą formę „nastała” (Wiedziałam, że to egoistka, od samego początku, gdy tylko do nas nastała”, str. 77 – „nastała” z powodzeniem mogło by zostać zamienione wyrazem „przystąpiła”),
- „sneak in” – „zakraść się” zostało przetłumaczone na wyraz, którego nie znalazłam w żadnym z posiadanych przeze mnie słowników polszczyzny,  „wsmknąć”,
- nie przetłumaczono często używanego przez Bliźniaczki wyrażenia „ditto” oznaczającego „jak wyżej”, „ja też” – ciężko mi uwierzyć, że polskie nastolatki posługują się tym angielskim zwrotem na co dzień, a do tego znają jego znaczenie,
- tłumaczka nieprawidłowo zastosowała czasownik „splantować”, który oznacza wyrównywanie powierzchni gruntu: „Ale też splantowała ją, mówiąc, i to lodowatym, pełnym nienawiści tonem, że Nyx cofnęła swoje łaski , więc odtąd wizje Afrodyty są niewiarygodne. Nie tylko ja o tym wiedziałam, ale praktycznie cała szkoła.”, str 175 (oryg. But Neferet had told Aphrodite, in cold, hateful words, that Nyx had withdrawn her favor from her, and she'd made it clear to me (and practically the entire school) that Aphrodite's visions were false. – Ale Neferet powiedziała Afrodycie, przy pomocy zimnych i nienawistnych słów, że Nyx cofnęła od niej swoje łaski i jasno dała do zrozumienia mnie (i praktycznie całej szkole), że wizje Afrodyty są fałszywe).


Książka przeczytana w ramach wyzwania 2015 Reading Challenge - książka z w której występuje trójkąt miłosny.
 

środa, 15 lipca 2015

"Futu.re" Dmitry Glukhovsky


Wydawnictwo: Insignis
Liczba stron: 640
Rok wydania: 2015

Pokonaliśmy śmierć. I co dalej?
 
Odkrycia naukowe poprzedniego pokolenia zapewniły mojemu nieśmiertelność i wieczną młodość.
Ziemię zaludniają piękne, tryskające zdrowiem i nieznające śmierci istoty.
Lecz każda utopia ma swoje cienie.
Tak… Ktoś musi to robić – czuwać, by ów nowy wspaniały świat nie runął pod ciężarem przeludnienia, dbać, by jego kruchej równowagi nie zniszczyły zwierzęce instynkty człowieka. Ktoś musi troszczyć się o to, by ludzie żyli tak, jak przystoi nieśmiertelnym.


Tym kimś jestem ja.

Dmitry Glukhovsky jest znany przede wszystkim jako autor powieści „Metro 2033” i „Metro 2034”. Książki te spotkały się z bardzo pozytywną recepcją czytelników i innych autorów, którzy - bazując na uniwersum stworzonym przez Glukhovsky’ego - zaczęli tworzyć własne utwory o ludziach żyjących w postapokaliptycznej rzeczywistości. Nie miałam okazji poznać sztandarowych utworów Rosjanina, moje zainteresowanie skierowało się w stronę jego najnowszej powieści „Futu.re”.

Świat dalekiej przyszłości. Ludzkość pokonała najgorszą z chorób – śmierć. Europa to kontynent równości, w którym każdy obywatel ma prawo do wiecznego życia, jest jednak pewien haczyk – ludziom zabrania się posiadania potomstwa. Przepis mówiący o wyborze ma zapobiec upadkowi przeludnionego świata i obciążonym do granic możliwości gospodarce i środowisku. Na straży prawa stoją Nieśmiertelni – specjalnie wyszkolone jednostki, które dbają o to, by wyrzutkowie ulegający własnym, egoistycznym pragnieniom posiadania dzieci płacili za swoje nieodpowiedzialne zachowanie. Czytelnik towarzyszy jednemu z tych wiecznie młodych, noszących maski Apollona Nieśmiertelnych -  głównemu bohaterowi, a zarazem narratorowi, wiernemu żołnierzowi Falangi, Janowi Nachtigall 2T. To jego oczami obserwujemy niepokojący świat przyszłości.

Świat przedstawiony w „Futu.re” to miejsce ponure i przytłaczające. Stary świat został przykryty przez beton, kompozyt i stal. Powierzchnia Ziemi okryta mega wieżowcami przypomina mrowisko, w którym tłoczą się miliardy ludzi. Monitory i syntetyczna trawa zastępują naturalne krajobrazy, które dawno zniknęły pod sztuczną skorupą. Pigułki są nośnikiem szczęścia i sensu życia. Świat miał stać się utopią, rajem, który ludzkość zdobyła bez pomocy Boga. Czy jest tak w istocie? – to pytanie zawisa w powietrzu i towarzyszy czytelnikowi do końca powieści. Sen o nieśmiertelności jest piękny, ale jak wpłynęłoby na świat jego urzeczywistnienie? Czy raj nie zamieniłby się w piekło i czy człowiek dostrzegłby, że pod pozłotą, pozorną błogością i szczęściem kryje się zgnilizna i moralny upadek jednostki?

„Futu.re” to wiele dająca do myślenia powieść fantastycznonaukowa, w której poruszone zostały kwestie nieobce współczesnemu człowiekowi. Nietrudno dostrzec w fabule problematykę związaną z odsuwaniem na bok społeczeństwa ludzi starszych, z nielegalną imigracją do Europy, czy z ciągle szerzonym w mediach kulcie piękna. Choć akcja powieści rozgrywa się w odległej przyszłości, autor przedstawił w niej problemy, które są stale obecne w naszym świecie.

Glukhovsk’y napisał zajmującą powieść z ciekawie skonstruowanym światem przedstawionym, jednak nie jest ona bez wad. Do największych zaliczają się przegadanie i fabularne dłużyzny. Są w tej książce fragmenty, które sprawiają, że fabuła ciągnie się jak stopiony ser, a czytelnik ma problem ze skupieniem się na tekście. Kilka razy łapałam się na tym, że automatycznie przesuwam wzrok po literach, a moje myśli gdzieś błądzą.


Książka przeczytana w ramach wyzwania 2015 Reading Challenge - książka z akcją rozgrywającą się w przyszłości.

wtorek, 14 lipca 2015

"Wszyscy Martwi razem" Charlaine Harris

Seria: Sookie Stackhouse (tom 7)
Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 432
Rok wydania: 2011

Sookie zaczyna się przyzwyczajać do życia w świecie zaludnionym przez licznych nieumarłych, wilkołaki, wróżki, zmiennokształtnych i inne istoty nadnaturalne, ale nawet jej cierpliwość ma swoje granice. Potrzebuje czasu, by dojść do siebie po zdradzie wampira Billa, swego pierwszego kochanka, i chciałaby się rzucić w romans z atrakcyjnym zmiennokształtnym Quinnem. Niestety, nie może sobie pozwolić na odpoczynek, gdyż musi wziąć udział w zaplanowanym od dawna wampirzym kongresie, „zaproszona” przez Sophie-Anne Leclerq, królową Luizjany. Jednakże organizacja kongresu napotyka przeszkody. Siedzibę wampirzej królowej poważnie uszkodził huragan Katrina, a sama Sophie-Anne Leclerq ma stanąć przed sądem oskarżona o zamordowanie męża, Petera Threadgilla, króla Arkansas. Sookie wie, że królowa jest niewinna, ale, niestety, problem jest bardziej rozległy, ponieważ równocześnie wokół niej dochodzi do innych szokujących morderstw: wygląda na to, że niektóre wampiry pragną dokończyć dzieło natury. Wobec sekretnych sojuszy i zakulisowych układów Sookie musi rozstrzygnąć, po której stronie powinna stanąć, i musi tę decyzję podjąć szybko, gdyż może to być wybór pomiędzy przetrwaniem a straszliwą katastrofą.

Seria o wampirach z Południa jest moim czytelniczym wyrzutem sumienia. Co roku obiecuję sobie, że zwiększę częstotliwość jej czytania i w końcu poznam finał historii. Choć bardzo lubię cykl o Sookie, do tej pory nie udało mi się zrealizować mojego planu. Lekturę kolejnych tomów oddzielają od siebie dość długie okresy czasu. O serii przypominam sobie zwykle w okresie wakacji - książki o telepatce z Południa zaliczają się bowiem do lekkiej, niewymagającej literatury, która doskonale sprawdza się jako wakacyjny umilacz czasu.

„Wszyscy Martwi razem”  to moja ulubiona część cyklu - oczywiście biorąc pod uwagę dotychczas przeczytane książki z serii. W tym tomie telepatka udaje się razem z luizjańskimi wampirami i ich królową na wampirzy kongres, gdzie ma bacznie czytać myśli towarzyszących innym nieumarłym ludzi. Luizjańska królowa jest w nie lada tarapatach, huragan Karina zniszczył jej siedzibę i pozbawił sporej grupy podwładnych, do tego zostaje ona oskarżona o zamordowanie swego małżonka. Pod płaszczykiem wzajemnych uprzejmości i zapewnień o wsparciu dla Sophie-Ann kryją się mniejsze lub większe spiski. Sookie wpada również na ślad afery mogącej zagrozić wszystkim nieumarłym. Czy kelnerka zdąży na czas odkryć grożące wszystkim obecnym na kongresie niebezpieczeństwo? Na bohaterkę czeka cała masa nieprzyjemnych niespodzianek i niebezpiecznych sytuacji.

Oczywiście w fabule nie zabraknie również stale obecnego w serii wątku romantyczno-erotycznego. W uczuciowym życiu bohaterki pojawią się kolejne miłosne zawirowania.

Siódmy tom przygód Sookie Stackhouse to zabawna, napisana prostym językiem lektura. Dałam się pochłonąć tej historii, choć styl autorki i sposób kreowania bohaterów nadal mogą irytować bardziej wymagających czytelników. Znalazło się w tym tomie sporo scen, które wywołały mój śmiech, a podczas czytania niektórych czułam motylki w brzuchu. Może serii stworzonej przez Charlaine Harris daleko jest do arcydzieła literackiego, ale mnie lektura jej książek dostarcza ogromnej przyjemności.


poniedziałek, 13 lipca 2015

"Rozłąka" Christopher Priest

Cykl wydawniczy: Uczta Wyobraźni
Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 416
Rok wydania 2015

W 1936 roku dwaj bracia bliźniacy wracają do Wielkiej Brytanii z igrzysk olimpijskich w Berlinie, z brązowymi medalami oraz młodą Żydówką, która uciekła przed nazistami, ukryta w ich furgonetce. Ten akt współczucia rozpoczyna ciąg wydarzeń, które mogą zmienić bieg historii.
Wkrótce więź łącząca braci nie wytrzymuje rywalizacji o względy dziewczyny i dochodzi do pierwszej rozłąki. Zbliża się II wojna światowa, lecz bracia obierają odmienne ścieżki: Jack zostaje pilotem RAF-u, a Joe odmawia służby wojskowej i zatrudnia się w Czerwonym Krzyżu. Zarówno pacyfista, jak i wojownik są skazani na to, by stać się ofiarami wojny.
Pięć lat później, w godzinie największego zagrożenia, niespodziewanie pojawia się szansa na zawarcie pokoju.
Który z braci zabłyśnie na scenie historii?


Uwaga, w mojej opinii zdradzam pewne rozwiązania fabularne zastosowane przez Priesta, które być może chcielibyście odkryć sami. Jeśli planujecie czytać „Rozłąkę” i chcecie zostać zaskoczeni, nie czytajcie czwartego akapitu recenzji – akapit został zapisany jaśniejszym kolorem czcionki.

„Rozłąka” Christophera  Priesta to FANTASTYCZNA powieść, choć jej dwie pierwsze części odebrałam jako nieco nużące i nie zapowiadające późniejszego fabularnego tąpnięcia. Z pozoru utwór  wdaje się być bogatą w szczegóły quasi-historyczne (szczegółowe opisy działań pilotów bombowców RAF-u i czołowych polityków brytyjskich i niemieckich) alternatywną historią II wojny światowej. Prawdziwa zabawa dla czytelnika zaczyna się wraz z dotarciem do części trzeciej książki, dopiero wtedy dostrzega się pewne subtelne znaki dawane przez pisarza czytelnikowi.

Historia przedstawiona w powieści skupia się na opisaniu wojennych losów dwóch Brytyjczyków, braci bliźniaków noszących te same inicjały, Jacka i Joego Sawyerów. Jako młodzieńcy brali udział w mistrzostwach olimpijskich organizowanych w Berlinie, gdzie spotkali Rudolfa Hessa, jednego z najbliższych współpracowników Hitlera. Z wyprawy wrócili z brązowym medalem i żydowską uciekinierką – Brigit.

Podróż do Niemiec była dla bliźniaków punktem przełomowym, momentem, w którym ich poglądy i drogi zaczęły się rozchodzić. Jack został zawodowym pilotem RAF-u, Joe ożenił się z Brigit a podczas wojny jako zadeklarowany pacyfista wstąpił w szeregi Czerwonego Krzyża. Na barkach tych dwóch mężczyzn spocznie odpowiedzialność za losy wojny. Każdy z nich ma możliwość zmiany przyszłości Anglii i Europy. Wszystko rozbija się o to, który z bliźniaków przetrwa wojenną zawieruchę.

W „Rozłące” nie ma jednak prostych rozwiązań. Z pozoru spójna opowieść okazuje się zbiorem różnorodnych linii fabularnych. Alternatywne światy przecinają się i zdaje się, że tylko walczący o życie, stojący na granicy życia i śmierci Joe jest świadomy obecności kolejnych rzeczywistości, w których bezwolnie się zanurza – choć i tak bierze je za omamy uszkodzonego mózgu. Tak drodzy Państwo, nie dość, że w „Rozłące” mamy do czynienia z alternatywną historią, to dochodzi do tego zabawa alternatywnym światami i równie fascynująca, co dezorientująca zabawa tożsamością przeróżnych bohaterów.

„Rozłąka” to literacki majstersztyk – genialna powieść ze zgrabnie stworzonym, wielowymiarowym światem przedstawionym, z wieloma fantastycznymi fabularnymi smaczkami, które odkryć można tylko przy maksimum skupienia. Już dawno nie czytałam tak zaskakującej książki, która zmusza czytelnika nie tylko do zanurzenia się w wykreowanej przez pisarza historii, ale i do analizowania i kojarzenia faktów. Aż ma się ochotę siąść do tej powieści jeszcze raz i, już z pełną świadomością gry prowadzonej przez pisarza, przeczytać tę powieść ponownie, by dokładniej przyjrzeć się złożonej fabule i z dużym prawdopodobieństwem odkryć w niej coś nowego.

Gorąco polecam tę powieść wszystkim czytelnikom, którzy poszykują niesamowitych, zaskakujących książek.     
  
Książka przeczytana w ramach wyzwania 2015 Reading Challenge - książka z jednowyrazowym tytułem.

niedziela, 12 lipca 2015

"Uwikłanie" Zygmunt Miłoszewski

Cykl: Teodor Szacki (tom 1)
Seria wydawnicza: Nowa fala polskiego kryminału (tom 3)
Wydawnictwo: W.A.B (partner kolekcji Edipresse Polska)
Liczba stron: 384
Rok wydania: 2015

Pierwszy tom znakomitej trylogii o prokuratorze Szackim! Wysoki, szczupły, w nienagannie skrojonym garniturze i wkurzony, że znowu kogoś zamordowano po siedemnastej prokurator zaczyna nowe śledztwo. W klasztorze w centrum Warszawy ginie jeden z uczestników niekonwencjonalnej terapii grupowej, a Szacki wikła się w sprawę, której tajemnic pilnie strzegą siły potężniejsze niż rodzina.


O kryminalnym cyklu opisującym przygody warszawskiego prokuratora Teodora Szackiego słyszałam bardzo wiele pozytywnych opinii. Kolejni czytelnicy zachwycali się wykreowaną przez Zygmunta Miłoszowskiego historią, przedstawionymi w powieści realiami i  postacią głównego bohatera – aroganckiego ale charyzmatycznego prokuratora. Nie byłabym sobą, gdybym nie sięgnęła po tak wychwalany bestseller.

Historia kryminalna przedstawiona w książce jest intrygująca, a w fabule można znaleźć interesujące elementy opierające się na motywach i rozwiązaniach rodem z serialu czy książki paranormalnej tudzież dreszczowca z wątkami nadnaturalnymi. Oto ginie Henryk Telak, jeden z uczestników niekonwencjonalnej terapii ustawień. Czwórką podejrzanych zostają biorący udział w terapii poważni, dobrze sytuowani ludzie, których z zabitym nie łączy właściwie nic. Prokuratura i policja stają w martwym  punkcie – brak motywu, brak konkretnego podejrzanego. Szacki rozpoczyna dochodzenie sprawdzając każdą, nawet najbardziej niezwykłą i nieprawdopodobną poszlakę. Czyżby któryś z pacjentów zbytnio wczuł się w odgrywaną podczas terapii rolę i postanowił rozprawić się z Telakiem? Może zabójcą był przypadkowy złodziejaszek? Kim tak naprawdę był Henryk Telak i kim jest tajemniczy mężczyzna, który zza kulis śledzi przebieg śledztwa prowadzonego przez trzydziestosześcioletniego prokuratora?

„Uwikłanie” rzeczywiście okazało się ciekawą powieścią z bardzo zaskakującym zakończeniem, jednak postać głównego bohatera wzbudziła we mnie mieszane uczucia (głównie z powodu wątku romansu z dziennikarką). Szackiemu daleko do bezkompromisowego obrońcy prawa, to zwykły człowiek z całą masą słabości, ale i dużą dozą zrozumienia i współczucia dla ludzi. Bohater dostrzega nie tylko zbrodnie i motywy, ale i dramaty oraz desperację niektórych z poszukiwanych przez niego przestępców. Chyba właśnie taka kreacja postaci Szackiego - jako bohatera bardzo ludzkiego i pełnego rozterek - sprawia, że posiada on rzeszę oddanych fanów wśród czytelników. Ja muszę przyznać, że niezbyt pojmuję fenomen jego popularności. Może lektura kolejnych tomów przyniesie mi odpowiedź na pytanie „Co takiego wyjątkowego ma w sobie bohater cyklu Miłoszewskiego?” 


Książka przeczytana w ramach wyzwania 2015 Reading Challenge - trylogia, tom 1.