wtorek, 30 kwietnia 2013

"Skrzydlate cienie" Roy Freirich

Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 272
Rok wydania: 2008

To miało być zwyczajne miłe popołudnie. Przyszli tu, żeby zjeść obiad, ale nie wstaną razem od stołu. Nie wszyscy stąd wyjdą. Strzały szaleńca zabiorą im najbliższych, spokój i sens dalszego życia.
Uwięzieni w zatrzymanym obrazie tamtej chwili jak skrzydlate cienie będą szukać siebie z przedtem. Przypadkowi ludzie połączeni przypadkową tragedią. Będą szamotać się w bólu, w poczuciu winy, straty i żałoby, to jak ćmy, to jak osy, to jak drapieżne ptaki. Będą błąkać się jak furie, we wściekłości i samotności. Czy jeszcze kiedyś będą potrafili poszybować do nieba jak anioły?


Skrzydlate cienie to wybitna powieść psychologiczna amerykańskiego pisarza Roya Freiricha. Wstrząsająca, poetycka, głęboka - rozdrapuje najstraszliwsze chwile życia, na które żaden człowiek nigdy nie jest przygotowany i z których nie każdy wychodzi cało. Powieść została zekranizowana w gwiazdorskiej obsadzie. W filmie występują m.in. laureaci Oscarów Forest Whitaker i Jennifer Hudson oraz Kate Backinsale, Guy Pearce i obsypana nagrodami Dakota Fanning.


Do tej pory wydawnictwo Amber kojarzyłam przede wszystkim z lekkimi romansami i powieściami skierowanymi do młodzieży. Sięgając po „Skrzydlate cienie” nie spodziewałam się, że w moich rękach wyląduje rewelacyjna powieść psychologiczna. Po książce oczekiwałam prostej, sensacyjno-dramatycznej akcji, dostałam natomiast tytuł skłaniający do refleksji. 

Powieść Roya Freiricha jest skierowana do dojrzałego, wyrobionego czytelnika. W wypadku „Skrzydlatych cieni” nie wystarczy śledzenie fabuły, należy analizować, dostrzegać symboliczne związki tytułów rozdziałów z ich treścią, trzeba wyciągać wnioski. To nie jest kolejna lekka powiastka dla młodzieży. Kto sięga po tę powieść szukając dynamicznej fabuły srogo się rozczaruje.

Pewnego marcowego południa dochodzi do tragedii. Do spokojnej restauracji wchodzi człowiek, który z niewiadomych powodów zaczyna strzelać. Z życiem uchodzi piątka z siedmiu przebywających w lokalu osób. Czytelnik nie wie co wydarzyło się w Carby’s, nie wie kto strzelał i dlaczego. Autor koncentruje się na pokazaniu tego co stało się z ofiarami już po tragedii.

Czwórka naocznych świadków przeżywa załamanie, każda z postaci ucieka przed wspomnieniami, tworzy swe własne systemy obronne. Szesnastoletnia Anne ucieka w fanatyzm religijny. Piętnastoletni Jimmy przestaje mówić. Dwudziestodwuletnia Carla popada w depresję i zaczyna zaniedbywać syna. Czterdziestoośmioletni Charlie cudem uniknął śmierci, wystrzelona w jego kierunku kula jedynie go drasnęła, ocalony mężczyzna wyciąga z banku oszczędności i udaje się do kasyna, gdzie zaczyna grać, jak uzależniony. Z losami tej czwórki splata się historia doktora Bruce’a Laraby’ego, który wyszedł z Carby’s chwilę przed nieszczęściem, to on operował jedną z ofiar zamachowca i poniósł klęskę. Laraby to dla mnie jedna z ciekawszych postaci. Chirurg żyje w cieniu swego genialnego ojca, który niedawno zmarł. Bruce jest rozgoryczony swymi porażkami, czuje się niepotrzebny, zazdrości kolegom. Bohatera cechuje pewien narcyzm. Laraby potrzebuje by go doceniano, chwalono i podziwiano, dlatego zaczyna „leczyć” swą małżonkę lekami, które wywołują migrenę, by później dostarczać jej tabletki przeciwbólowe. Wydaje mi się, iż bohater ma również obsesję dotyczącą choroby, na którą umarł jego ojciec. Laraby faszeruję małżonkę lekami na przypadłość, która zabiła jego ojca.

„Skrzydlate cienie” to powieść, która bardzo mi się spodobała. Treść jest interesująca, a i sposób prowadzenia narracji przypadł mi do gustu. Rozdziały zatytułowane nazwami różnych skrzydlatych istot (np. Pisklęta, Gołębie, Anioły, Kaduceusz) są podzielone na podrozdziały poświęcone konkretnym bohaterom. Narracja prowadzona jest z perspektywy trzecioosobowej w czasie teraźniejszym – niezbyt przepadam za relacjonowaniem wydarzeń w tym czasie, jednak dość szybko się przyzwyczaiłam.

W wielu podrozdziałach pojawiają się retrospekcje dotyczące tragedii, w której wzięli udział bohaterowie – stopniowo dostajemy coraz więcej szczegółów dotyczących tego co wydarzyło się w restauracji, odkrywamy co bohaterowie robili w trakcie ataku, jak się zachowywali. Początkowo są to tylko niewielkie fragmenty, bohaterowie pogrążeni w traumie nie chcą pamiętać szczegółów. Stopniowo, wraz z postępującym procesem uzdrawiania dusz, postacie dopuszczają do siebie coraz więcej szczegółów. W finale powieści, kiedy dochodzi do symbolicznego oczyszczenia i zmycia z siebie traumy, czytelnik dowiaduje się co zdarzyło się w restauracji – przy czym to ofiary są w centrum uwagi, a nie zamachowiec. Ważni są ci, którzy przeżyli, ważne jest ukazanie procesu ich stopniowego, nieraz dramatycznego dochodzenia do siebie – od całkowitego dna do katharsis.

Powieść Roya Freiricha przerosła moje oczekiwania. Dopisuję ten tytuł do listy moich ulubionych książek.     

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

"Nowicjuszka" Trudi Canavan

Seria: Trylogia Czarnego Maga (tom 2)
Wydawnictwo: Galeria Książki
Liczba stron: 648
Rok wydania: 2009

Imardin to miasto ponurych intryg i niebezpiecznej polityki, gdzie władzę sprawują ci, którzy obdarzeni są magią. W ten ustalony porządek wtargnęła bezdomna dziewczyna o niezwykłym talencie magicznym. Odkąd przygarnęła ją Gildia Magów jej życie zmieniło się nieodwracalnie - na lepsze czy gorsze?
Sonea wiedziała, że nauka w Gildii Magów nie będzie łatwa, ale nie liczyła się z niechęcią, jakiej doznaje ze strony pozostałych nowicjuszy. Jej szkolnymi kolegami są synowie i córki najpotężniejszych rodów w królestwie, którzy zrobią wszystko, żeby poniosła klęskę - nie licząc się z kosztami. Niemniej przyjęcie opieki Wielkiego Mistrza Gildii może dla Sonei oznaczać jeszcze marniejszy los.


Kiedy przychodzi pisać mi o powieści, która wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, brakuje mi zwykle słów na określenie emocji wywołanych przez ową książkę. „Nowicjuszka”, drugi tom „Trylogii Czarnego Maga”, to utwór, którego fabuła przeniosła mnie do innego fantastycznego świata. Ja nie czytałam słów i zdań, ja wędrowałam razem z bohaterami i obserwowałam ich poczynania. Moja wyobraźnia przenosiła mnie do świata wykreowanego przez Trudi Canavan bez wysiłku. Wystarczyło, że otwarłam powieść, zaczynałam lekturę i już szłam obok Sonei, razem z nią przemykałam po korytarzach Gildii. Przeżywałam wydarzenia razem z bohaterami.

Akcja „Nowicjuszki” nie płynie jednotorowo, jak było to w przypadku „Gildii Magów”. Intryga, której istnienie zostało zasygnalizowane w pierwszej części trylogii, w tym tomie znajduje swoje rozwinięcie. Autorka wprowadziła trzy równolegle rozwijające się wątki.

Sonea zdecydowała się na przystąpienie do Gildii i naukę, jednak jako dziewczyna pochodząca ze Slumsów, spotyka się z niechęcią i wrogością kolegów i koleżanek pochodzących z arystokratycznych domów. Szczególnie jeden z nowicjuszy upodobał sobie znęcanie się nad bohaterką. Sonea jest niezwykle dojrzała, choć posiada ogromną magiczną moc, to wie, że jej wykorzystanie może skończyć się tragicznie. Dziewczyna robi wszystko, by zdusić konflikt nie używając przemocy.

W tym samym czasie, w którym główna bohaterka musi radzić sobie z wrogością innych uczniów, Dannyl, który został nominowany na stanowisko ambasadora w Elyne, na polecenie Lorlena zaczyna badać przeszłość Wielkiego Mistrza.

W Imardinie zaczyna grasować morderca, sposób w jaki zadaje on śmierć budzi skojarzenia z  czarną magią. Lorlen zaniepokojony działaniem przestępcy postanawia zbadać sprawę. Administrator Gildii obawia się, że mordercą może być jego przyjaciel.

Z trzech wymienionych wątków, najbardziej zainteresował mnie ten dotyczący Sonei. Główna bohaterka to niesamowita postać, którą bardzo polubiłam. Jej wątek wywołał u mnie cały szereg emocji – współczułam jej, kibicowałam, podziwiałam jej opanowanie i rozsądek. Kiedy opowieść dotycząca młodej dziewczyny była przerywana na rzecz historii Dannyla lub śledztwa Lorlena, odczuwałam chwilową irytację. Choć dzięki wątkowi ambasadora poznajemy inne miasta Kyralii i zgłębiamy budowę świata przedstawionego, to czytając o jego podróżach ciągle myślałam o siedemnastoletniej nowicjuszce.

Drugi „Tom Trylogii Czarnego Maga” urzekł mnie równie mocno jak „Gildia Magów”. Uwielbiam książki, które wciągają mnie w swe fabuły, w taki sposób, że na kilka-kilkanaście godzin mogę przenieść się do niesamowitego świata wykreowanego przez pisarza lub pisarkę - „Nowicjuszka” zagwarantowała mi właśnie takie zatracenie się w fabule .

Teraz mam dylemat: czy od razy sięgnąć po „Wielkiego Mistrza” i dowiedzieć się co czeka bohaterów w ostatnim tomie, czy też poczekać z lekturą i poprzez oczekiwanie przeciągnąć przyjemność płynącą z poznawania trylogii? Czuję ogromny żal na myśl, że przygoda nieuchronnie dąży do finału – podobne odczucia miałam czytając ostatni tom Harrego Pottera oraz uświadamiając sobie, że w „Cyrku Nocy” Erin Morgenstern jestem bliżej końca niż początku. Nie spodziewałam się, że powieść fantastyczna skierowana do młodzieży wywrze na mnie tak duże wrażenie.

czwartek, 25 kwietnia 2013

"Gildia Magów" Trudi Canavan

Seria: Trylogia Czarnego Maga (tom 1)
Wydawnictwo Galeria Książki
Liczba stron: 520
Rok wydania: 2009

Co roku magowie z Imardin gromadzą się, by oczyścić ulice z włóczęgów, uliczników i żebraków. Mistrzowie magicznych dyscyplin są przekonani, że nikt nie zdoła im się przeciwstawić, ich tarcza ochronna nie jest jednak tak nieprzenikniona jak im się wydaje. Kiedy bowiem tłum bezdomnych opuszcza miasto, młoda dziewczyna, wściekła na traktowanie jej rodziny i przyjaciół, ciska w tarczę kamieniem - wkładając w cios całą swoją złość. Ku zaskoczeniu wszystkich świadków kamień przenika przez barierę i ogłusza jednego z magów. Coś takiego jest nie do pomyślenia. Oto spełnił się najgorszy sen Gildii: w mieście przebywa nieszkolona magiczka. Trzeba ją znaleźć - i to szybko, zanim jej moc wyrwie się spod kontroli, niszcząc zarówno ją, jak i miasto.

Jakieś dwa lata temu po raz pierwszy próbowałam przeczytać „Gildię Magów” Trudi Canavan, niestety nie dałam rady – może to nie był czas na fantastykę? Ostatnio odczuwam dość spory pociąg w kierunku tego gatunku literackiego, więc nie namyślając się długo, sięgnęłam po wzmiankowaną powieść. Tym razem „Gildię Magów” połknęłam, moje odczucia były całkowicie inne niż dwa lata temu.

Fabuła książki nie jest skomplikowana i opiera się w zasadzie na jednym wątku. Podczas corocznego usuwania z miasta włóczęgów i żebraków dochodzi do incydentu. Główna bohaterka rzuca kamieniem w magów biorących udział w Czystce, ku jej konsternacji pocisk przechodzi przez magiczną barierę ochronną i rani jednego z czarnoksiężników. Wszyscy są w szoku. Reagujący instynktownie magowie rzucają zaklęcie, którego skumulowana siła zabija chłopca stojącego obok Sonei. Nastolatka jest przekonana, że magicy pragną jej śmierci, natomiast  im zależy na odnalezieniu dziewczyny, której przebudzona moc stanowi niebezpieczeństwo dla niej i całego miasta. Rozpoczyna się zabawa w kotka i myszkę, która będzie trwała przez znaczną część książki.

„Gildia Magów” jest przede wszystkim wprowadzeniem do całej trylogii. W tym tomie poznajemy głównych bohaterów, poznajemy miasto, w którym toczy się akcja powieści, dowiadujemy się nieco o magach i Gildii. Akcja pierwszego tomu „Trylogii Czarnego Maga” jest prościutka, bywają momenty, że jednostajna akcja nuży czytelnika, mimo to książkę czytałam z ogromną przyjemnością.

Pomimo swej fabularnej prostoty, „Gildia Magów” jest powieścią, której akcja mnie wciągnęła, polubiłam główną bohaterkę i jestem bardzo ciekawa co czeka ją w kolejnych tomach. Może pierwszy tom „Trylogii Czarnego Maga” nie jest wybitną powieścią fantastyczną, ale mnie lektura książki przyniosła wiele przyjemności. Wciągnęłam się w fabułę, z uwagą śledziłam poczynania głównej bohaterki. Szukałam lekkiej powieści fantastycznej i znalazłam ją. Cieszę się,  że mam na półce kolejne tomy trylogii i od razu mogę zabrać się za ich lekturę :)

wtorek, 23 kwietnia 2013

"Tańczący Trumniarz" Jeffery Deaver

Seria Lincoln Rhyme (tom 2)
wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 440
Rok wydania: 2005

Detektyw Lincoln Rhyme, duma i chwała nowojorskiej policji kryminalnej, ściga nieuchwytnego, seryjnego mordercę zwanego Tańczącym Trumniarzem. Ten niezwykle inteligentny zbrodniarz uderza znienacka, błyskawicznie, zawsze w odmienny sposób, po czym znika bez śladu. Tylko jedna z jego ofiar zauważyła charakterystyczny szczegół, o którym przed śmiercią zdążyła powiedzieć policji. Ten szczegół to niezwykły tatuaż na ramieniu mordercy, przedstawiający Śmierć tańczącą z kobietą przed otwartą trumną.


Podobnie jak we wszystkich powieściach Jeffery'ego Deavera, w tej również psychologiczny realizm i precyzyjna konstrukcja łączą się z prowadzoną w błyskawicznym tempie, wciągającą akcją.

Kiedy zaczęłam czytać „Tańczącego Trumniarza” odniosłam wrażenie, że ten tytuł nie jest mi całkowicie obcy. Kiedy na kartach powieści pojawiła się postać Ameli Sachs, w moim mózgu otworzyła się odpowiednia szufladka. Przecież czytam o bohaterach, których znam z filmu „Kolekcjoner kości”! Kilka kliknięć i już wiedziałam, że czytana powieść to drugi tom cyklu o sparaliżowanym, diablo inteligentnym analityku kryminalistyki – Lincolnie Rhyme. Nie miałam pojęcia, że jeden z moich ulubionych filmów jest ekranizacją książki, a co więcej, że wchodzi w skład dłuższego cyklu wydawniczego.

„Tańczący Trumniarz” Jeffery’ego Deavera to trzymająca w napięciu powieść sensacyjna. Główni bohaterowie, wspierani przez dość sporą grupę policjantów, mają odnaleźć seryjnego mordercę, któremu nadano przydomek Tańczący Trumniarz. Zabójca ma zlikwidować dwóch świadków zeznających przeciwko jego zleceniodawcy.

Zegar start. Policjanci mają 45 godzin, by przeanalizować ślady i odnaleźć  socjopatę polującego na świadków, a także na nich. Trumniarz nie waha się, zabija by rozproszyć uwagę ochroniarzy, by wprowadzić zamieszanie, które ułatwi mu dostęp do Żony i Przyjaciela. Rozpoczyna się ekscytująca gra pomiędzy genialnym analitykiem i socjopatycznym mordercą.

Powieść Deavera jest pełna zwrotów akcji i sporej ilości dramatyzmu. Fabuła jest wciągająca i śledziłam ją z niesłabnącym zainteresowanie. Sprawa prowadzona przez głównego bohatera i jego partnerkę jest bardzo dynamiczna, ciągle coś się dzieje.

W wypadku powieści takich jak „Tańczący Trumniarz” nie ma sensu nadmiernego rozpisywania się o fabule – niechcący można by ujawnić kluczowe elementy, czy informacje mogące naprowadzić czytelnika na rozwiązanie sprawy. Na koniec pozostaje mi jedynie stwierdzenie, że książkę czytało mi się wspaniale, zaangażowałam się  i z dużym napięciem śledziłam rozwój wypadków.  Powieść Deavera to nieprzewidywalna powieść sensacyjna, która dostarczyła mi sporej dawki mocnych emocji.    

niedziela, 21 kwietnia 2013

"Ofiara losu" Camilla Läckberg

Cykl: Saga o Fjällbace (tom 4)
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 448
Rok wydania 2012

Policja w Tanumshede bada wypadek samochodowy. To, co wygląda na tragiczne zdarzenie, po kolejnym, podobnym wypadku zaczyna budzić podejrzenia. Policja ma pełne ręce roboty, tym bardziej, że w mieście kręcony jest telewizyjny reality show. Obecność kamer podsyca tylko konflikt między "gwiazdami" a miejscową społecznością. Pogoń za zabójcą oraz przygotowania do ślubu wywołują u Patrika Hedstroma stres i frustrację. Tym silniejsze, że staje wobec największego dotąd wyzwania detektywistycznego w swojej karierze.


Bardzo lubię powieści Camilli Läckberg, ich lektura dostarcza mi kilkudziesięciu godzin rozrywki. Kryminalne fabuły wciągają, a wątki społeczno-obyczajowe stanowią dodatkowy atutu powieści wchodzących w skład „Sagi o Fjällbace”. „Ofiara losu” to już czwarta ksiązka szwedzkiej autorki jaką miałam okazję przeczytać, jest to zarazem czwarty tom wspominanej serii. Utwór okazał się nieco przewidywalny, co nie zmienia faktu, że nadal mi się podobał.

Akcja „Ofiary losu” rozgrywa się kilka miesięcy po wydarzeniach, do których doszło w „Kamieniarzu”. Anna wraz z dziećmi przeprowadziła się do siostry i jej partnera. Kobieta jest rozbita i większość czasu spędza w łóżku. Erika po raz kolejny zostaje zmuszona by matkować siostrze i jej dzieciom, do tego zbliża się termin ślubu z Patrikiem, więc ma pełne ręce roboty. Dobrze, że na horyzoncie pojawia się Dan, który przywraca Annie radość życia, bo Erika pewnie nie poradziłaby sobie sama z takim ogromem spraw do załatwienia.

Partner bohaterki nie może zaangażować się w przygotowania do ślubu, gdyż w Tanumshede dochodzi do dziwnego wypadku samochodowego oraz do morderstwa. Przed Patrikiem staje bardzo trudne wyzwanie, on i załoga komisariatu muszą rozwiązać dwie skomplikowane sprawy. Śledztwa nie ułatwia fakt, że jedną z ofiar jest gwiazda realisty show kręconego w miasteczku. Medialny szum przeszkadza w pracy, naciski dziennikarzy sprawiają, że jedna ze spraw zostaje odłożona na boczny tor, co wywołuje u Patrika niesamowite wyrzuty sumienia. Obie sprawy są trudne, w obu wypadkach brakuje jednoznacznych dowodów, jakichkolwiek poszlak, które mogłyby ułatwić działanie policjantów.

Wątek kryminalny przedstawiony w „Ofierze losu” jest ciekawy i śledziłam go z zainteresowaniem. Z przyjemnością obserwowałam jak poszczególne kawałki dwóch układanek wpadały na swoje miejsca, jak łut szczęścia i doświadczenie działały na korzyść policjantów, którzy stopniowo odkrywali kolejne dowody i powiązania.

Niestety jedna rzecz nie udała się autorce. Sporym mankamentem „Ofiary losy” jest postać mordercy, którą czytelnik jest w stanie zidentyfikować już w połowie książki – odbiera to powieści nieco napięcia. Szkoda, że Camilli nie udało się zbudować tak nieprzewidywalnej fabuły jak w „Kaznodziei”, czy „Kamieniarzu”. W tamtych książkach, kiedy dochodziło do odkrycia przestępcy czułam zdziwienie, tutaj zabrakło mi tego uczucia. Wiedziałam kto dokonał zbrodni, pozostawało tylko przekonać się dlaczego.  Na tle innych, przeczytanych przeze mnie powieści Läckberg „Ofiara losu” prezentuje się przeciętnie.

Sporym zaskoczeniem w tym tomie była dla mnie postać Mellberga. Zadufany w sobie komisarz pokazał swoje lepsze oblicze i jego postać po raz pierwszy wywołała u mnie współczucie, a nie cyniczny uśmieszek. Mellberg, choć w większości przypadków bywa irytujący, wprowadza do powieści Läckberg sporo humoru. Ten bohater od pierwszego tomu kojarzył mi się z  komisarzem Gibertem, z filmu „Taxi”. Mellberg to niesamowicie pocieszna postać, wprowadzająca mnie w stan rozbawienia.

„Ofiara losu” jest powieścią słabszą od poprzednich tomów „Sagi o Fjällbace”, jednak jej lektura dostarczyła mi przedniej rozrywki. Może nie odczuwałam zbytniego napięcia, ale czytałam ze sporym zainteresowaniem.  


Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.


piątek, 19 kwietnia 2013

"Słodki zapach brzoskwiń" Sarah Addison Allen

Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 304
Rok wydania 2012

W innych okolicznościach ucieszyłoby ją to. Rozkoszowałaby się widokiem wstawionej Paxton, której całe życie było po prostu doskonałe; która ciągle sprawiała, że inne kobiety czuły się gorsze. Patrzyłaby z satysfakcją na idealną pannę wykładającą się jak długa. gdyby nie fakt, że otaczali ją pijani i agresywni mężczyźni.
                                                                  ***
Do niedawna Willa i Paxton starały się ze wszystkich sił, by nie wchodzić sobie w drogę. Wydawało im się, że dzieli je wszystko. Do momentu, kiedy tajemnica sprzed lat zmusiła je do wspólnego działania.
Czy Willa i Paxton będą potrafiły pozbyć się swoich uprzedzeń?
Czy istnieje prawdziwa kobieca przyjaźń? Taka, która buduje mosty i burzy mury?


Mam spory problem z ocenieniem powieści „Słodki zapach brzoskwiń”. Lubię prozę Sarah Addison Allen, uwielbiam realizm magiczny, a jednak książka, którą przeczytałam pozostawiła mnie w rozsypce, bynajmniej nie emocjonalnej. Mam spory problem z podjęciem decyzji dotyczącej oceny tej pozycji -  nie wciągnęłam się w fabułę, nie śledziłam poczynań bohaterów z jakimś ogromnym zaangażowaniem, ale nie mogę powiedzieć, że książka była zła, nudna lub całkowicie nieinteresująca.

Akcja „Słodkiego zapachu brzoskwiń” skupia się na wątku kobiecej przyjaźni oraz ukazuje miłość rodzącą się pomiędzy bohaterami. Powieść  jest typowym babskim czytadłem, które uatrakcyjnia obecność magii, jednak udział magicznych wydarzeń jest tak naprawdę znikomy i właściwie nie wpływa jakoś specjalnie na życie postaci, czy przebieg fabuły. Pojawia się pewna tajemnica z przeszłości, ale wątek kryminalny nie został  specjalnie rozbudowany.

Obecność magii buduje fajną, momentami tajemniczą atmosferę, niestety sama akcja jest przeciętna i niczym nie zaskakuje. Przy powieści spędziłam kilka miłych godzin, jednak fabuła nie wywołała u mnie jakichś większych emocji. Czytałam z przyjemnością, ale bez tego dreszczyku ekscytacji, który kazałby mi jak najszybciej dotrzeć do końca książki, aby dowiedzieć się jak zakończy się historia bohaterów.

***

Jeden fragment powieści niesamowicie mi się spodobał, więc pozwolę sobie na jego wynotowanie:

Bo my, kobiety, jesteśmy jak pajęcza sieć. Jeśli choćby jedna nić wibruje, jeśli któraś z nas wpada w tarapaty, wiemy o tym wszystkie. W większości wypadków jesteśmy jednak zbyt przerażone, samolubne lub niepewne siebie, by ruszyć z pomocą. Ale kto nas wesprze, jeśli nie my same?[s. 191]
 

czwartek, 18 kwietnia 2013

"[buzz]" Anders de la Motte

Seria: Geim (tom2)
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 456
Rok wydania: 2013

Druga część wciągającej trylogii o Grze w Alternatywną Rzeczywistość
Minął rok, od kiedy Henrik Petterson za sprawą tajemniczego telefonu komórkowego dał się wciągnąć w pasjonującą, choć śmiertelnie niebezpieczną Grę. Teraz na pozór ma wszystko, czego zawsze pragnął – pieniądze, wolność i beztroskę. Nowy, wygodny styl życia zaczął go już jednak nudzić. Brakuje mu ekscytujących wyzwań i adrenaliny. Coraz częściej cierpi na bezsenność i bywa, że ciężko mu jest odróżnić rzeczywistość od wytworów wyobraźni. Coraz częściej pragnie powrotu do Gry.


Najnowsza powieść Andersa de la Motte to kawał interesującej literatury sensacyjnej, od której nie mogłam się oderwać. Akcja powieści od pierwszych stron trzyma w napięciu. Autor to mistrz w budowaniu i utrzymaniu suspensu.

Od wydarzeń przedstawionych w „[geim]” minęło czternaście miesięcy. Henrikowi udało się uciec od niebezpiecznej Gry, jednak niespokojna natura bohatera nie pozwala mu zapomnieć o wydarzeniach z przeszłości. HP nie umie siedzieć z założonymi rękami, a lenistwo, któremu oddaje się od jakiegoś czasu, zaczyna działać mu na nerwy. Znużenie i monotonne życie prowadzone podczas długich, przymusowych wakacji wyzwalają w bohaterze cały szereg niepokojących myśli. HP nie wierzy, że Gra o nim zapomniała, z czasem zaczyna dręczyć go przeświadczenie, że Przywódca jest na jego tropie. Każdy człowiek trzymający w dłoniach srebrny telefon może być wrogiem. Kiedy w Dubaju ktoś próbuje wplątać go w sprawę morderstwa, jest przekonany, że to Gra po raz kolejny wyciągnęła po niego swe macki. HP zamierza sprawdzić, kto i dlaczego próbował go wrobić. Ślady prowadzą do firmy teleinformacyjnej ze Szwecji. Bohater po raz kolejny wplątuje się w niebezpieczną aferę…

Wydaje się, że wpadanie w kłopoty to rodzinna specjalność HP i jego siostry. W tym samym czasie, kiedy Henrik pada ofiarą spisku mającego wrobić go w morderstwo, Rebecca bierze udział w operacji przeprowadzanej przez służby bezpieczeństwa w Darfurze. Kobieta podejmuje decyzję, która sprawia, że zostaje oskarżona o celowe, szkodliwe działanie na rzecz dowodzonej przez nią operacji. Rebecca staje się ofiarą internetowego trolla, który obrał ją sobie za cel swych zjadliwych i cynicznych ataków.

Anders de la Motte z niezwykłą precyzją buduje przed czytelnikiem iluzoryczną sieć powiązań, w którą dałam się złapać. Podczas lektury wydawało się, że poszczególne wątki powieści są ze sobą ściśle związane, że wiem jak łączą się ze sobą poszczególne wydarzenia, tymczasem autor ciągle mnie czymś zaskakiwał. „[buzz]” to nieprzewidywalna powieść. Kiedy kończyłam czytać książkę doszło do tego, że podobnie jak jej główny bohater, snułam całe mnóstwo sensacyjnych teorii, wszędzie dopatrywałam się spisków. Bez reszty dałam wciągnąć się w grę prowadzoną przez autora.

Akcja „[buzz]” rozwija się bardzo dynamicznie, na co wpływ ma sposób prowadzenia narracji. Powieść składa się z kilkudziesięciu rozdziałów, w których czytelnik śledzi na przemian wydarzenia, w których bierze udział HP lub jego siostra. Epizody przeplatają się ze sobą, są krótkie, więc czytelnik nie ma czasu poczuć rozdrażnienia, że interesujący go wątek zakończył się w niezwykle ciekawym momencie, a jemu trzeba czekać kilkanaście stron na powrót do wątku. Pisarz doskonale wyważył długość poszczególnych fragmentów, ucinał akcję w ciekawych momentach, przy tym dbał o to, by poszczególne części zdawały się ze sobą łączyć – dzięki temu akcja zachowywała płynność.

Podobnie jak w „[geim]”, akcja „[buzz]” w znacznym stopniu kręci się wkoło środowiska związanego z Internetem. Tym razem autor poruszył tematykę firm zajmujących się bezpieczeństwem teleinformacyjnym oraz strategiami komunikacyjnymi – komunikacją ryzyka i zarządzaniem kryzysowym. Działalność firmy występującej w powieści skupia się na kwestii kontroli przepływu informacji w sieci. HP trafia do spółki, która dba o kreowanie wizerunku firm w Internecie – pozycjonuje ich strony, dba o pozytywną reklamę, wycisza skandale. Temat bardzo na topie. To co przedstawia autor jest interesujące i z wielu przyczyn niepokojące. De la Motte przedstawia społeczność Internetową, jako niezwykle opiniotwórcze środowisko, a odpowiednie kierowanie tą społecznością może doprowadzić do bardzo poważnych konsekwencji. Nie chcę zdradzać wszystkiego o tym wątku, ale autor dał mi bardzo dużo do myślenia.

Jestem pod ogromnym wrażeniem drugiego tomu trylogii „Geim”. Autor utrzymuje poziom z poprzedniej części, a może nawet nieco podnosi poprzeczkę. „[buzz]” to doskonała powieść sensacyjna, która porusza dodatkowo bardzo aktualną tematykę związaną z działalnością firm teleinformacyjnych. Zakończenie pozostawiło mnie z ogromną ochotą na więcej. Anders de la Motte utkał w serii „Geim” wielopoziomową intrygę i nie mogę pozbyć się wrażenia, że pisarz w następnym tomie odkryje jakieś nowe oblicze Gry, że okaże się, iż bohaterowie od początku byli zabawkami w rękach zręcznego manipulatora – w tej chwili snuję najbardziej niesamowite teorie. De la Motte pozostawił mnie z całym mnóstwem pytań i przypuszczeń, mam nadzieję, że na finałowy tom serii nie przyjdzie mi czekać długo.   


 Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.


 

wtorek, 16 kwietnia 2013

"Sprawa Clemenceau. Pamiętnik obwinionego" Aleksander Dumas (syn)

Wydawnictwo "KWE"
Strony: 171-384
Rok wydania: 2001


„Sprawa Clemenceau. Pamiętnik obwinionego” to powieść, która mi nie podeszła. Mam wrażenie, że czytałam ten utwór wieki. Wielokrotnie łapałam się na tym, że moje myśli dryfują, a ja przebiegam oczami po tekście i nie wiem o czym czytam. Na moje rozkojarzenie na pewno miała wpływ redakcja książki, ale o tym będzie na końcu.

Utwór Aleksandra Dumasa syna został wystylizowany na pamiętnik. Głównym bohaterem i narratorem jest Piotr Clemenceau. O mężczyźnie wiemy jedynie, że popełnił jakieś przestępstwo i przebywa obecnie w więzieniu, czekając na rozprawę. Clemenceau postanawia spisać dzieje swego życia. Powstały pamiętnik ma zostać powierzony panu Rollinetowi – adwokatowi i przyjacielowi Piotra, który ma bronić nieszczęsnego zbrodniarza. Czytelnik poznaje dzieje głównego bohatera, począwszy od jego wczesnej młodości, skończywszy na dniu, w którym dokonał zbrodni. Nie chcę popsuć przyjemności osobom, które zdecydują się sięgnąć po powieść, dlatego nie będę wdawała się w szczegółowe opisywanie akcji (choć mam niezwykłą ochotę w detalach opisać pewien wątek), jednak wspomnę  jeszcze o kilku ogólnikach, które wpłynęły na moją ocenę powieści Dumasa.

Życie Clemenceau podlegało niezwykłemu fatalizmowi, a sam bohater łączył swe nieszczęścia z faktem, iż był dzieckiem nieślubnym i w związku z tym nie miał prawa oczekiwać, że spotka go coś dobrego. Piotr przez pewien czas wierzył, że  dzięki uczciwemu i pracowitemu życiu zyska szczęście i szacunek niezależnie od swego nieprawego pochodzenia. Wypadki, które stały się jego udziałem, zburzyły jednak jego przekonanie. Doszło do tego, że wykorzystywany i oszukiwany Clemenceau uważał, iż to jego pochodzenie jest winne wszelkich nieszczęść, które na niego spadają. Podejście bohatera jawiło mi się jako niesamowicie naiwne, a on sam przypominał ciepłe kluchy. Clemenceau nie przypadł mi do gustu, choć pod pewnymi względami jego postać może wzruszać i rozczulać – to człowiek bardzo uczuciowy, który wybrankę swego serca nosi na rękach i dla niej jest gotów na wszystko, niestety ten szlachetny rys serca budzi raczej współczucie i pogardę niż podziw, ponieważ uwielbienie staje się przyczyną całkowitego zaślepienia Piotra, który nie dostrzega, że jego wybranka wcale nie jest ideałem.  Nie byłam w nastroju na czytanie ckliwych historii miłosnych i dlatego postać głównego bohatera budziła moją głęboką niechęć i politowanie.

Na koniec wrócę do tematu redakcji tekstu, a raczej do jej całkowitemu braku. Zbiór dwóch powieści Dumasa Wydawnictwa „KWE” to bubel w pozłocie. Pod piękną, skóropodobną, twardą okładką ze złoceniami i pod szytymi stronami skrywa się wydawnicza porażka. Mimo zapewnień wydawcy, iż tekst powieści zachowuje wierność tłumaczeniu sprzed kilkudziesięciu lat i dołożono wszelkich starań, by w powieści ukazać bogactwo naszego języka, to tekst obu utworów („Damy kameliowej” i „Sprawy Clemenceau”) najeżony jest literówkami i błędami interpretacyjnymi – krew się gotuje! To wydanie wygląda jakby nie przeszło korekty! Przecinki są stawiana w najdziwniejszych miejscach, w niektórych zdaniach w ogóle nie pojawiają się znaki interpunkcyjne – na końcu zdania nie postawiono nawet kropki! Nie dziwię się, że moje myśli błądziły. Zamiast czerpać radość z lektury, próbowałam domyślić się sensu zdania, lub odgadnąć jaki wyraz kryje się pod dziwacznym zapisem. Nikomu nie polecam tego wydania. Klasyki tak się nie wydaje – sztuka nie polega tylko na opatrzeniu utworu godną oprawą, ważniejsze jest rzetelne przygotowanie tekstu!

Jeśli chcecie przeczytać „Sprawę Clemenceau. Pamiętnik obwinionego” to sięgnijcie po inne wydanie! Oszczędzicie sobie nerwów. Podejrzewam, że gdybym nie trafiła na takki bubel wydawniczy, to moja ocena tej powieści mogłaby wypaść nieco lepiej. Chyba nikt nie polubi książki, którą ma się ochotę czytać z czerwonym długopisem w dłoni i zaznaczyć wszystkie błędy, by potem wystawić jej 1. Omijajcie to wydanie szerokim łukiem.
 

czwartek, 11 kwietnia 2013

"Selene, córka Kleopatry" Natalia Rolleczek

Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 460
Rok wydania: 1983

Bardzo potrzebowałam takiej książki, jak „Selene, córka Kleopatry” – powieści ciekawej, ale nie wymuszającej na czytelniku mocnego zaangażowania emocjonalnego i nie ponaglającej do szybkiego czytania obecnością wartkiej akcji. Potrzebowałam utworu spokojnego, który mogłabym czytać niespiesznie - historyczna powieść Natalii Rolleczek nadała się idealnie.

„Selene, córka Kleopatry” to sfabularyzowana historia życia potomków Kleopatry. Choć tytuł sugeruje, że fabuła powieści będzie koncentrowała się głównie wokół córki władczyni Egiptu, to tak naprawdę opowieść o Selenie wcale nie dominuje w utworze. Autorka bohaterami swego utworu uczyniła ród Oktawiuszów -  Oktawiana Augusta, który został cesarzem Rzymu po śmierci Marka Antoniusza; Oktawię, siostrę władcy, która przygarnęła dzieci Kleopatry i swego męża; bohaterami powieści stają się również dzieci Oktawii; w książce ważną postacią jest Juba II, król podbitej Nubii, noszący status „praedium populi Romani”(nabytek narodu rzymskiego); czarnym charakterem staje się Liwia, żona Oktawiana.  

Akcja powieści rozpoczyna się zaraz po tym, jak Kleopatra popełniła samobójstwo. Dzieci władczyni Egiptu stają się zakładnikami zwycięskiego Oktawiana, który decyduje się zabrać sieroty do Rzymu, by tam wzięły udział w jego zwycięskim pochodzie. W tym samym czasie Juba otrzymuje zadanie sprawdzenia katalogu Sarepejonu – jednej z największych bibliotek ówczesnego świata. Później akcja przenosi się do Rzymu, gdzie sierotami po rywalce decyduje zająć się Oktawia.

Siostra władcy Rzymu jest właściwie główną bohaterką utworu, to tej postaci Natalia Rolleczek poświęciła najwięcej miejsca w swej powieści. Pisarka przedstawia porzuconą przez Marka Antoniusza kobietę jako wzór cnót niewieścich – wierną żonę i oddaną matkę, która uczuciem obdarza nawet dzieci kobiety, która odebrała jej męża. W opozycji do Oktawii stoi Liwia, jej bratowa. Żona cesarza nie dała mu potomków i przez to jest uznawana za osobę gorszą od szwagierki. Liwia zazdrości Oktawii szacunku, jakim darzą ją rzymscy obywatele, nie może zaakceptować faktu, że jej mąż ceni dzieci siostry i umacnia ich pozycję. Marcellus, pierworodny syn Oktawii, to ulubieniec wuja i Liwia nie może znieść myśli, że potomek rywalki mógłby zostać w przyszłości wyniesiony do rangi cezara, dlatego żona władcy knuje intrygi, które mają zohydzić życie szwagierki.

„Selene, córka Kleopatry” to bardzo interesująca, wielowątkowa powieść historyczna, w której autorka przybliża czytelnikowi postacie bezpośrednio związane z postacią Oktawiana Augusta. Utwór przypomina sagę rodzinną, w której pisarka przybliża losy wielu członków jednej rodziny. Natalia Rolleczek stworzyła ciekawą powieść, w której z dużą pieczołowitością przedstawiła życie codzienne zwykłych rzymian w I wieku p. n. e.  oraz życie rodziny władcy, które w znacznej części zostało podporządkowane umacnianiu pozycji cezara. Ta powieść jest niesamowicie naładowana, więc trudno mi wymienić wszystkie wątki, dlatego wspomnę tylko o kilku przeze mnie wybranych: mamy w powieści wątek ucieczki Cezariona – syna Kleopatry i Juliusza Cezara, pojawiają się wątki Selene i Heliosa – dzieci Kleopatry i Marka Antoniusza, mamy wątki politycznych małżeństw zawartych przez dzieci Oktawii, pojawia się wątek igrzysk tj. krwawych widowisk z obecnością gladiatorów – jak widać „Selene, córka Kleopatry” to powieść bogata w interesujące, historyczne treści.

Lektura powieści Natalii Rolleczek była bardzo satysfakcjonująca. „Selene, córka Kleopatry” to książka, którą polecam wszystkim miłośnikom powieści historycznych, a zwłaszcza tym z nich, którzy upodobali sobie utwory z akcją rozgrywającą się w Egipcie i Rzymie I wieku p. n. e.
 

środa, 10 kwietnia 2013

"Zjawa" Graham Masterton

Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 432
Rok wydania: 2005

Pewnego zimowego popołudnia tafla lodu załamuje się pod spacerującą po zamarzniętym basenie pięcioletnią Peggy. Jej śmierc pogrąża w żalu dwie starsze siostry, Elizabeth i Laurę. Dziewczynki nie mogą oprzeć się wrażeniu, że Peggy czuwa nad ich losem gdzieś z zaświatów. Trzy lata później miejscowy pastor, który molestował seksualnie Laurę, zostaje znaleziony w stanie agonalnym na terenie plebanii z objawami głębokiego odmrożenia całego ciała. Jest upalne lato, i wypadek wymyka się wszelkim próbom racjonalnego wytłumaczenia...
 
„Zjawa” Grahama Mastertona jest powieścią, do której mam spory sentyment – była to jedna z pierwszych samodzielnie zakupionych przeze mnie książek (bodajże trzecia), był to również pierwszy horror brytyjskiego pisarza jaki przeczytałam. To dzięki „Zjawie” zainteresowałam się szerzej twórczością Mastertona, który dla mnie jest niekwestionowanym mistrzem horroru. Powieści tego pisarza przerażają mnie o wiele mocniej niż twórczość równie docenianego Stephena Kinga.

Głównymi bohaterkami powieści są dwie siostry: Elizabeth i Laura. Kiedy kobiety były kilkuletnimi dziewczynkami straciły swą najmłodszą siostrę. Śmierć pięcioletniej Peggy rozbiła szczęście rodziny Buchananów, ale gdyby jej członkowie wiedzieli, jaki koszmar ich czeka, kiedy dziewczynka wstanie z grobu, to zapewne nigdy nie pragnęliby jej powrotu. Duchowi Peggy towarzyszy niebezpieczne monstrum, które na jej polecenie ma ochraniać starsze siostry – opieka przybiera niezwykle makabryczną formę. Każdy, kto zbytnio zbliży się do dziewcząt lub pozwoli sobie na zbytnią z nimi poufałość, zostaje zamrożony, bądź ulega wyjątkowo brutalnym wypadkom. Działalność Peggy i jej wynaturzonej pomocnicy nasila się, kiedy Lizzie i Laura wchodzą w dorosłość i próbują ułożyć sobie życie.

„Zjawa” to kolejny horror, w którym pisarz inspiruje się istniejącymi już tekstami kultury. W powieści pojawiają się nawiązania do „Królowej śniegu” Andersena oraz wątki zainspirowane mitologią nordycką – bardzo lubię wszelkie nawiązania intertekstualne i ich obecność w powieści uważam za duży plus. Masterton w ciekawy sposób wykorzystuje i przekształca klasyczne utwory i motywy. Brytyjczyk z niezwykłą biegłością wyłapuje wszelkie niepokojące aspekty utworu Andersena. W baśni odszukuje mroczne wątki, które później zręcznie wkomponowuje w fabułę swej powieści.

„Zjawa” nie jest jedynie brutalnym horrorem. W tle możemy odnaleźć wiele ciekawych wątków, choć czasami bywają one krótkie i nierozbudowane. Autor umieścił znaczniejszą część akcji swej książki w roku 1951. Jednym z ważniejszych motywów przewijających się w tle powieści jest motyw traumy młodych żołnierzy, którzy brali udział w walkach II wojny światowej. Masterton nie dokonuje psychologicznych analiz, ale pokazuje jak wojna i jej krwawe, brutalne pejzaże, obrazy śmierci kolegów, na zawsze stają się częścią życia tych, którym udało się przeżyć. Choć wojna nie zabiła ich fizycznie, to zniszczyła ich serca i umysły. Wątek nie jest raczej rozbudowany, nie przeceniam go, jednak jego obecność zwróciła moją uwagę.

Autor, jak zwykle, uraczył mnie dużą dawką makabry i sporą ilością niezwykle plastycznych, przerażających opisów. W powieści znajdzie się kilka bardzo śmiałych scen erotycznych. Zresztą, obecność niesamowitych opisów ludzkiego cierpienia oraz występowanie wyuzdanych scen miłosnych, to znaki rozpoznawcze twórczości Mastertona, dlatego horrory Brytyjczyka poleciłabym głównie czytelnikom o mocnych nerwach, wytrzymałych żołądkach i dużym stopniu tolerancji.

sobota, 6 kwietnia 2013

"Niewinna" Beatrice Small

Wydawnictwo:  Weltbild (seria Romans Historycznay na zlecenie Oxford Educational Sp. z.o.o.)
Liczba stron: 368
Rok wydania: 2012

Osierocona przez matkę Eleanore zostaje oddana pod opiekę sióstr zakonnych. Po latach nie wyobraża sobie życia poza murami klasztoru. Niestety, tajemnicza choroba brata zmusza ją do powrotu w rodzinne strony. Po jego śmierci Eleanore dziedziczy rodową posiadłość, która ma dla Anglii znaczenie strategiczne, dlatego król nakazuje jej poślubić jednego ze swoich rycerzy. Czy młoda kobieta odnajdzie szczęście u boku obcego mężczyzny?


Beatrice Small, cóżeś ty za książkę popełniła ?!

Opis „Niewinnej” był interesujący, akcja powieści została osadzona w epoce średniowiecza. Oczekiwałam, że książka okaże się klimatyczną, romantyczną opowieścią, dlaczego jednak nigdzie nie pojawiło się ostrzeżenie, że głównymi bohaterami są: czternastoletnia filigranowa dziewczyna i trzydziestoletni krzepki rycerz? Wiem, że w średniowieczu takie związki nie były niczym specjalnym, ale rozsądne autorki romansów historycznych bohaterkami swych powieści czynią kobiety pełnoletnie, bądź pełnoletniości bardzo bliskie. Dla mnie czytanie o intymnych zbliżeniach czternastolatki i dorosłego faceta było niezmiernie przykrym doświadczeniem i nic nie dało wmawianie sobie, że autorka w przypadku związku głównych bohaterów jest wierna realiom kulturowym średniowiecza. W tym miejscu można by wejść w polemikę, powiedzieć, że skoro chciałam powieść z akcją osadzoną w średniowieczu, to powinnam zaakceptować fakt, że Beatrice Small przedstawiła taki, a nie inny typ związku młodziutkiej dziewczyny z dwa razy starszym bohaterem. Nie ważne, jak starałam się przekonać samą siebie i jakich racjonalnych argumentów używałam, uczuć oszukać się nie dało. Inne pisarki nie piszą o intymnych związkach dzieci z dorosłymi i ich powieści cenię bardziej. Dla mnie historia miłosna przedstawiona w „Niewinnej” była niesmaczna.

Myślę, że Beatrice Small realizowałaby się doskonale jako autorka powieści erotycznych. Każdy z czarnych charakterów przedstawionych w „Niewinnej” oddaje się niesamowicie śmiałym i nieprzyzwoitym aktom seksualnym. Saer de Bude sypia z kuzynką i lubi erotyczne zabawki, Isleen to nimfomanka i ladacznica, Merin ap Owen jest miłośnikiem BDSM – wszystkie te postacie biorą udział w mniejszych, bądź większych orgiach. Sięgając po „Niewinną” chciałam dostać w swe ręce klimatyczny romans historyczny, a nie powieść erotyczną z akcją osadzoną w średniowieczu. W książce było zdecydowanie za wiele scen intymnych. Najtrudniej przyszło mi wyobrazić sobie, że w średniowieczu mógł działać ekskluzywny lunapar, w którym dopuszczano się praktyk sado-maso, bo i taki przybytek w „Niewinnej” się pojawił.

Chociaż Beatrice Small napisała książkę, w której dość dobrze oddaje średniowieczne realia, to jej powieść bardzo mnie rozczarowała. Na moją negatywną ocenę na pewno wpłynął wątek związku czternastolatki z dorosłym mężczyzną oraz fakt, że powieści było zdecydowanie za dużo śmiałych scen erotycznych. Ten romans historyczny nie podobał mi się – moja opinia jest jak najbardziej subiektywna. „Niewinna” nie wywołała u mnie większych pozytywnych odczuć.
 

piątek, 5 kwietnia 2013

"Jak z obrazka" Jodi Picoult

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 360
Rok wydania: 2008

Młoda kobieta, którą policja znajduje błąkającą się po cmentarzu w Los Angeles, nie pamięta, jak się nazywa. Kiedy zgłasza się po nią mąż, Cassie Barrett dowiaduje się ze zdumieniem, że jest nie tylko uznanym antropologiem, ale też żoną Aleksa Riversa, jednego z najpopularniejszych hollywoodzkich gwiazdorów.
Stopniowo wraca jej pamięć: szalony romans w Tanzanii, ważne odkrycie naukowe, którego tam dokonała, kariera Aleksa, za którą zapłacił emocjonalnym rozchwianiem. Ale Cassie nie może się odnaleźć w swoim luksusowym życiu i na pozór doskonałym małżeństwie. Kiedy znajduje w łazience test ciążowy z pozytywnym wynikiem, nagle wracają do niej ponure wspomnienia. Cassie czuje, że musi natychmiast uciec przed swoją przeszłością i przed Aleksem.

Kiedy czytam powieść, w której pojawia się motyw przemocy wobec kobiet, nie mam   problemu z moralną oceną bohaterów. Mężczyźni w takich książkach zostają zwykle przedstawieni jako bezwzględne bestie, których szał może pobudzić najmniejszy drobiazg. Dla świata są czarujący, w domu zmieniają się w oprawcę i kata – takie postacie budzą we mnie niechęć i złość, cały szereg negatywnych emocji. Kobieta jest ukazywana jako zastraszona ofiara - współczuję, ale często myślę o niej z irytacją ‘głupia’, bo bohaterka wierzy, że jej mąż się zmieni, że dotrzyma obietnicy i już jej nie uderzy, bo po kolejnym pobiciu wciąż twardo przy nim stoi i usprawiedliwia jego działanie obwiniając samą siebie. „Jak z obrazka” Jodi Picoult to doskonała powieść obyczajowa, w której autorka porusza problematykę przemocy w rodzinie - pisarka robi to po mistrzowsku nie posługując się schematami. Powieść Picoult nie jest banalną historią o brutalnym kacie i biernej ofierze.

Autorka dokonała czegoś niesamowitego, poprowadziła akcję „Jak z obrazka” w taki sposób, że nie mogłam potępić oprawcy, nie mogłam mieć za złe ofierze, iż tkwi w toksycznym związku. Picoult nie poszła na łatwiznę i nie wykreowała jednoznacznych bohaterów. Jodi nie ocenia, nie potępia, nie kreuje jednoznacznych postaci, to czytelnik ma zdecydować co sądzić o bohaterach – nie ma prostej formuły, postacie nie dzielą się na czarne i białe.

Związek Cassie i Aleksa przypomina bajkę dokładnie w 95%. Pani antropolog i sławny aktor będący bożyszczem kobiet są w sobie szaleńczo zakochani i widać to w każdym geście. Niestety pozostałe 5% ich związku łączy się z przemocą. Aleks jest czułym i kochającym mężem, który świata poza swą żoną nie widzi, a jednak kiedy wpada w szał to ukochana kobieta staje się celem jego ataków. Czasem wystarczy drobiazg, by po pół roku spokojnego i szczęśliwego życia Aleks znów uderzył.

Historia głównych bohaterów jest niesamowicie poruszająca. Po raz pierwszy czytając powieść o przemocy wobec kobiety, czułam, że rozumiem bohaterkę, która nie odchodzi od oprawcy, bo tak mocno go kocha, bo chce być dla niego oparciem. Pisarka napisała opowieść w taki sposób, że targały mną emocje, które odczuwała Cassie - podobnie jak ona wierzyłam, że Aleks już jej nie uderzy, nie miałam jej za złe, że daje ona swemu mężowi kolejną szansę, jak ona liczyłam, że wszystko się ułoży, że bohater poradzi sobie z trawiącą go złością, że miłość pokona zło.

Pisarka robiła ze mną co chciała, nigdy nie przypuszczałam, że zamiast potępić kata będę mu współczuła, że będę żywiła naprawdę silną nadzieję, iż wszystko znajdzie szczęśliwe rozwiązanie. Potępiam przemoc domową, a jednak nie jestem w stanie powiedzieć, że główny bohater „Jak z obrazka” to drań zasługujący na najgorszą karę. Picoult wykreowała wielowymiarowe postacie. W dobrym człowieku można znaleźć zło, a oprawca nie zawsze jest bezdusznym katem, który po przestąpieniu progu domu bierze się do systematycznego bicia.   

Picoult po raz kolejny udowadnia mi, że jest mistrzynią w swym fachu, autorką nie bojącą podjąć się w swym pisarstwie trudnych, drażliwych tematów, które ukazuje z niezwykłą wręcz obiektywnością. W powieści „Jak z obrazka” pisarka nie skupiła się na opisie brutalnych zachowań bohatera, za to z niezwykła skrupulatnością opisała uczucia Cassie i Aleksa, który miał wiele zalet, ale nie potrafił poradzić sobie ze swym gniewem, nie umiał zerwać z wzorcem przekazanym mu przez ojca. Po lekturze książki Jodi czuję się rozbita, ale i wzruszona.

„Jak z obrazka” to kolejna świetna powieść mojej ulubionej autorki powieści obyczajowych. Polecam miłośnikom twórczości Jodi Picoult oraz wszystkim czytelnikom lubiącym poruszające powieści obyczajowe.

środa, 3 kwietnia 2013

"Cinder" Marissa Meyer

Seria: Saga księżycowa (tom1)
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 440
Rok wydania: 2012

Saga przyszłości ma swój początek dawno, dawno temu... 
Cinder mieszka w hałaśliwym Nowym Pekinie, zdziesiątkowanym przez zarazę. Jako dziewczyna cyborg o tajemniczej przeszłości jest obywatelką drugiej kategorii. Lecz gdy na jej drodze staje przystojny książę Kai, Cinder nagle znajduje się w epicentrum międzygalaktycznej walki z bezlitosną królową Luny. Rozdarta między obowiązkiem a wolnością, wiernością a zdradą, musi wyjawić sekrety swojej przeszłości, aby ochronić przyszłość...

Od jakiegoś czasu podejrzewałam, że powieści skierowane do nastolatek to już nie moja bajka, okazuje się jednak, iż moje przypuszczenie nie jest do końca prawdziwe. Dobry, oryginalny romans paranormalny nadal potrafi mnie wciągnąć i sprawić, że zapominam o bożym świecie. Co prawda miłosne rozterki nastolatek niezbyt mnie interesują, jednak jeśli wątek romansowy nie jest szablonowy i towarzyszy mu sensowna, ciekawa fabuła to książkę czytam z przyjemnością.

„Cinder” Marissy Meyer to romans paranormalny osadzony w konwencji science-fiction. Autorka stworzyła parafrazę baśni o Kopciuszku. Pisarka przeniosła akcję utworu w przyszłość, a bohaterką uczyniła siedemnastoletnią dziewczynę będącą cyborgiem.

126 lat po IV wojnie światowej świat stoi na krawędzi kryzysu. Ziemianie chorują i umierają z powodu epidemii letumosis – choroby, na którą nie ma lekarstwa. Nad planetą wisi groźba wojny z Lunarami zamieszkującymi Księżyc. Wątek choroby oraz wątek narastającego konfliktu pomiędzy mieszkańcami Ziemi i Księżyca są motywami wokół których będzie krążyć akcja całej „Sagi księżycowej”.

Główną bohaterką powieści jest najlepszy mechanik miasta Nowy Pekin. Blisko siedemnastoletnia Cinder w 36,28% jest maszyną, czyni to z niej obywatelkę niższej kategorii. Dziewczyna jest własnością swej macochy, która nią pogardza i wykorzystuje ją. Adria może zrobić z przybraną córką wszystko co zechce i prawo stoi po jej stronie, w Nowym Pekinie nikt nie dba o uczucia cyborga. Główna bohaterka jest traktowana jak przedmiot, a nie jak człowiek.

Bardzo mocno zżyłam się z Cinder i niesamowicie jej współczułam. Bohaterka niewątpliwie zaskarbiła sobie moją sympatię. Młoda dziewczyna różni się od zwykłych ludzi tym, że pewne części jej ciała zostały zastąpione maszynami, to wystarcza innym by przyjąć, że Cinder nie posiada  ludzkich uczuć, pragnień czy ludzkiej osobowości. Życie bohaterki usłane jest mozołem i bólem odrzucenia, mimo to nie traci ona pogody ducha i nie popada w samoumartwianie. Kiedy na jej drodze staje przystojny książę Wspólnoty Wschodniej, nie trudno dziwić się, że nie kwapi się z poinformowaniem go o swej naturze. W większości romansów skierowanych do nastolatek bohaterki mają banalny problem: „którego z adoratorów wybrać?”. Problemy Cinder są poważniejsze. Dziewczyna jest ułomna, a bardzo chciałaby zaznać miłości, boi się wyznać kim jest bo wie, że jeśli to zrobi to czeka ją najprawdopodobniej odrzucenie i pogarda. Dylemat bohaterki powieści Marissy Meyer, to nie wydumany z palca, błahy problemik i stanowi to ogromny atut „Cinder”.

Pisarka nie zdominowała fabuły wątkiem romansowym i to kolejny wielki plus pierwszego tomu „Sagi księżycowej”. Autorka dużo czasu poświęca na przedstawienie czytelnikowi uczuć targających główną bohaterką. Meyer nie zaniedbała fabuły, wiele miejsca zostaje poświęcone na opisanie sytuacji politycznej powieściowego uniwersum, równie dużo miejsca pisarka poświęciła na nakreślenie realiów Nowego Pekinu. Autorka miała ciekawy pomysł na skonstruowanie fabuły i z dużym napięciem śledziłam wątki związane z  Lunarami. „Cinder” zakończyła się w niesamowicie ciekawym momencie i wiem, że na pewno sięgnę po kolejny tom „Sagi księżycowej”.

Powieść Marissy Meyer przeszła moje oczekiwania. „Cinder” okazał się powieścią nie zdominowaną przez wątek romantyczny, główna bohaterka w niczym nie przypomina naiwnych i irytujących bohaterek romansów paranormalnych, a jej problemy są jak najbardziej poważne. Cinder to bardzo pozytywna postać, którą nie trudno polubić. 

„Cinder” to jeden z lepszych romansów paranormalnych jakie czytałam i już nie mogę doczekać się kiedy sięgnę po „Scarlet” – książka miała swa premierę 5 lutego i pozostaje mieć nadzieję, ze polski wydawca nie będzie zbytnio zwlekał z tłumaczeniem. Mam również ogromną nadzieję, że okładka kolejnego tomu zostanie utrzymana w takim samym klimacie jak okładka „Cinder”, szkoda byłoby, gdyby tomiki jednej serii nie utrzymywały jednolitej szaty graficznej.

wtorek, 2 kwietnia 2013

"Przedksiężycowi, tom 1" Anna Kańtoch

Seria: Przedksiężycowi
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 432
Rok wydania: 2009

Bądź wola Wasza, o Przedksiężycowi!
Lunapolis. Miasto w szponach kultu sztuki. Tu nawet mordercy dążą do perfekcji. I są art-zbrodniarzami. Dzieci zamawia się u duszoinżynierów. W konkurencyjnych korporacjach. Dorosłe beztalencia kasowane są w okamgnieniu, by jako ludzkie odpady zgnić w cuchnących, rozkładających się światach przeszłości. Przebudzenia dostąpią tylko najdoskonalsi, albowiem tak chcą Przedksiężycowi.

„Przedksieżycowi” Anny Kańtoch to interesująca książka osadzona w konwencji science-fiction, jednak zabrakło mi w niej mocno zarysowanej akcji i dynamiki wydarzeń. Pierwszy tom trylogii to dość rozwinięty wstęp do serii, w którym czytelnik oswaja się ze światem przedstawionym, prawami nim rządzącymi oraz z bohaterami. Akcja zawiązuje się pomału, a otwarte zakończenie wymusza sięgnięcie po kolejny tom, którego niestety jeszcze nie ma w sprzedaży. Skończywszy czytać powieść poczułam rozczarowanie, bowiem powieść pozostawiła mnie z mnóstwem pytań.

Autorka w „Przedksiężycowych” przenosi czytelnika do osobliwego miasta Lunapolis. Głównym celem mieszkańców wysoce stechnicyzowanej metropolii jest dążenie do osiągnięcia doskonałości. Tylko perfekcyjni obywatele będący mistrzami w swym fachu mają gwarancję, że przeżyją kolejny Skok - a przynajmniej taką mają nadzieję. Ceną za kolejne, niesamowite wynalazki mające pchać społeczeństwo do przodu są skoki w czasie. W przyszłość przenoszą się obywatele, których mityczni Przedksiężycowi uznają za przydatnych. Ludzie, którzy pozostali uwięzieni w gnijącej i rozsypującej się przeszłości zostają skazani na śmierć.

Pisarka wykreowała interesujący świat, w którym technika łączy się ze sztuką. Obywatele stworzeni przez duszoinżynierów jeśli mają środki manipulują swymi genami w nadziei, że umiejętności, które nabędą pozwolą im przeżyć kolejny Skok. Bardzo zainteresował mnie wątek duszoinżynierów oraz korporacji produkujących dzieci na zamówienie i dokonujących genetycznych zmian w już dorosłych obywatelach Lunapolis – niestety ten wątek nie został nadmiernie rozbudowany. Świat wykreowany przez Kańtoch jest miejscem ciekawym i intrygującym,  z akcją jest nieco gorzej.

Czytelnik towarzyszy dwóm głównym bohaterom. Daniel Pantalekis trafia do odrzuconego Lunapolis znajdującego się w przeszłości, kiedy wraz z załogą swego statku kosmicznego postanawia wylądować na nieznanej planecie. Towarzysze Greka dość szybko zostają zabici przez rozkładający się świat. Daniel, któremu przez całe życie towarzyszyło niesamowite szczęście trafia do jednej z wind, która przenosi go do rzeczywistości mniej zniszczonej. W tym tomie autorka nie ujawnia jaką rolę ma do odegrania Pantalekis.

Drugim bohaterem, którego poczynania śledzimy jest dwudziestojednoletni Finnen, mieszkaniec Lunopolis, któremu udało się przeżyć Skok, choć nie osiągnął jeszcze mistrzostwa w żadnym z wszczepionych mu talentów - malarstwie, pisarstwie, muzyce, aktorstwie. Finnen i jego znajomi, Kaira i jej brat Niraj, doprowadzili do tajemniczego Dnia Zero – autorka nie wyjaśnia czym był ów dzień, akcja powieści koncentruje się na opowiedzeniu tego, jak doszło pomiędzy tą trójką do nawiązania znajomości. Pozostaje wiara, że kolejne tomy odpowiedzą na pytanie, czym był/będzie ów tajemniczy dzień, który najwyraźniej mocno wpłynął na świat i rzeczywistość bohaterów

W pierwszym tomie „Przedksiężycowych” jest mnóstwo niewiadomych i jak pisałam na początku, ta część przypomina jedynie wstęp do rozbudowanej historii. Autorka rozpoczęła wiele wątków, wprowadziła sporo postaci, których obecność często niczego nie wnosi (przynajmniej w tym tomie). Główny wątek, wokół którego zostaje zbudowana fabuła serii również przez znaczną część powieści pozostaje niewiadomą.

„Przedksieżycowi” to powieść, która mnie zaintrygowała, jednak nie wiem czy sięgnę po kolejny tom. Przyznaję, że gdyby kolejna część była już dostępna to kierowana siłą rozpędu na pewno bym ją przeczytała. Wraz z mijającym czasem nabieram jednak przekonania, że powieść Anny Kańtoch jest utworem przeciętnym. Podobała mi się warstwa symboliczna powieści, przesłania kryjące się za konstrukcją świata przedstawionego – ceną za postęp jest śmierć jednostek, które nie są w stanie się przystosować, bądź dalej doskonalić. Świat rozwinięty nie dba o społeczeństwo, które pozostaje w tyle i ulega stopniowej atrofii. Akcja mnie nie porwała.

Niestety„Przedksiężycowi” nie tyle przypominają mi trylogię, co jedną bardzo mocno rozbudowaną powieść, której kolejne tomy są częścią całości. Prawdziwą przyjemność czytania można odnaleźć poznając cały komplet książek, a nie pojedynczy tom.