czwartek, 29 listopada 2012

"Proroctwo sióstr" Michelle Zink

Cykl: Proroctwo sióstr (tom 1)
Wydawnictwo: TELBIT
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 368

Bliźniaczki Lia i Alice Milthorpe właśnie zostały sierotami. W dodatku stają się dla siebie śmiertelnymi wrogami. Kiedy każda z nich odkrywa swoją rolę, jaką spełnia w proroctwie, obracającym kolejne pokolenia sióstr przeciwko sobie, dziewczyny zostają uwikłane w przerażającą tajemnicę. Tajemnicę, na którą składa się znamię na nadgarstku, śmierć rodziców, księga, mężczyzna oraz życie pełne sekretów...

„Proroctwo sióstr” to debiut literacki amerykańskiej pisarki Michelle Zink. Jak to bywa z debiutami, powieść okazała się być pozycją niedoskonałą, w której dają się zauważyć pewne niedociągnięcia. Kiedy patrzyłam na okładkę i czytałam opis wydawcy, wydawało mi się, ze zanurzę się w niesamowitej mrocznej opowieści przepełnionej tajemnicami. Moje oczekiwanie potwierdziły się w ograniczonym stopniu. Autorce, choć miała ciekawy pomysł na fabułę, nie udało się niestety zbudować odpowiedniej atmosfery.

Narracja „Proroctwa sióstr” prowadzona jest z perspektywy głównej bohaterki. Pierwszoosobowa, prowadzona w czasie teraźniejszym narracja, to najmniej lubiana przeze mnie forma snucia opowieści. Kiedy trafiam na taką narrację, potrzebuję sporo czasu, by do niej przywyknąć. Nie inaczej było w tym przypadku. Historia stworzona przez Michelle Zink aż prosiła się o relację narratora trzecioosobowego lub chociażby o to, żeby do głosu dopuścić siostrę głównej bohaterki – Alice.

Akcja utworu została osadzona w roku 1980, w Nowym Jorku. Amalia i Alice, główne bohaterki trylogii Proroctwo sióstr są bliźniaczkami. Czytelnik poznaje centralne postacie fabuły, kiedy biorą udział w pogrzebie swego ojca. Szesnastolatki i ich dziesięcioletni brat Henry zostają sierotami, ale nie to jest najstraszniejsze. Po śmierci Thomasa Milthorpa Amelia, nazywana przez wszystkich zdrobniale Lią, zauważa, że na jej nadgarstku zaczyna wykwitać tajemnicze znamię. W tym samym czasie w Alice zaczynają zachodzić niepokojące zmiany, które sprawiają, że starsza z bliźniaczek zaczyna obawiać się siostry. Niebawem chłopak Lii, odpowiedzialny za katalogowanie zbiorów bibliotecznych Thomasa, pokazuje bohaterce starą księgę, w której znajduje się fragment niezwykle enigmatycznej i niejasnej przepowiedni dotyczącej sióstr bliźniaczek. Jak wkrótce przekonuje się Lia, ona i Alice są siostrami, o których mówi tekst. Jedna z nich może przynieść światu zagładę, zadaniem drugiej jest temu zapobiec. Główna bohaterka, wraz z dwoma koleżankami, stara się zrozumieć tekst proroctwa i odnaleźć sposób na jego zakończenie.

Największym minusem powieści Michelle Zink jest kreacja głównej bohaterki. Postaci Lii zdecydowanie brakuje realistycznego rysu psychologicznego. Bohaterka niemal od razu akceptuje istnienie przepowiedni, i z ogromnym zapałem podejmuje się działań, które mają odkryć przed nią tajemnicę starego tekstu – żadnego wahania, żadnego buntu, a uczucia te wydawałyby się przecież całkiem naturalne, biorąc pod uwagę zadania, których wykonanie zostaje narzucone Lii przez tekst proroctwa. Kreacja Lii wypada niezwykle nienaturalnie. Nawet w obliczu straty bliskich osób, bohaterka nie jest w stanie okazać swych uczuć. Amalia jawi się jako osoba nieczuła, opętana swoją idee fixe. Ciężko mi wyobrazić sobie nastolatkę, która w obliczu utraty ukochanego członka rodziny jest w stanie myśleć jedynie o wypełnieniu przepowiedni. Choć to Lia jest główną bohaterką „Proroctwa sióstr”, o wiele mocniej zainteresowała mnie postać Alice. Szkoda, że autorka nie pozwoliła dojść do głosu młodszej bliźniaczce, że nie dała czytelnikowi możliwości poznania motywów kierujących siostrą Lii – myślę, że gdyby do tego doszło książka byłaby o wiele ciekawsza.

Autorka nie popisała się również tworząc intrygę związaną z odczytywaniem sensu przepowiedni. Amalia jest prowadzona jak po sznurku, nie musi wkładać żadnego wysiłku w poszukiwania, nigdy nie trafia na ślepy zaułek a informacje, które udaje jej się uzyskać są zawsze kompetentne i prawdziwe. Jeżeli Lia trafia na problemy związane z  odczytaniem przepowiedni, niemal natychmiast pojawiają się postacie, które potrafią udzielić jej akuratnych informacji – ciekawe, że o tajemniczej, starej przepowiedni wie całkiem spora grupa osób mieszkających w niedalekim sąsiedztwie bohaterki. Pisarce nie udało się zbudować w swym dziele atmosfery tajemnicy ani napięcia, które towarzyszyłoby czytelnikowi.

„Proroctwo sióstr” to powieść, którą, mimo wszystkich jej minusów, czyta się niezwykle szybko. W swym debiutancki utworze Michelle Zink nie uniknęła niedociągnięć, które sprawiają, że oceniam pierwszy tom trylogii jako książkę słabą. Nie zanurzyłam się w tej opowieści, a jedynie dryfowałam po jej powierzchni. Nie byłam w stanie zaangażować się w wydarzenia, które rozgrywały się na kartach książki, nie polubiłam bohaterki. Na pocieszenie mogę jedynie stwierdzić, że tom drugi Trylogii sióstr jest o niebo lepszy.

piątek, 23 listopada 2012

"Co widziały wrony" Ann-Marie McDonald

Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 846
Rok wydania: 2011

Po wojnie wyjrzało słońce i nagle świat ukazał się jakby w technikolorze. I wszystkim zaczęły przyświecać myśli: Założyć rodzinę. Mieć dużo dzieci. Robić wszystko, jak należy. Marzenie okresu powojennego spełniło się w odniesieniu do rodziny McCarthych, a zwłaszcza ich pełnej werwy ośmioletniej córki Madeleine. Przeprowadzkę do cichej bazy lotniczej traktuje ona jak przygodę, ufna w miłość pięknej matki i nieświadoma, że ojciec, pułkownik lotnictwa, zostaje wplątany w groźną sieć tajemnic. Madeleine wciąga nas do swojego świata, przefiltrowanego przez jej bujną wyobraźnię. Ale gdy ich domem wstrząsa popełniona w sąsiedztwie zbrodnia, życie McCarthych odmienia się na zawsze, a Madeleine potyka się o dwuznaczny moralnie świat dorosłych. Dwadzieścia lat później podejmuje na nowo poszukiwania prawdy i zabójcy...

Kiedy sięgałam po powieść „Co widziały wrony”, spodziewałam się, że mam do czynienia z kryminałem. Opis wydawcy wydatnie sugeruje, że zasadniczym wątkiem, wokół którego będzie toczyć się akcja jest zabójstwo małej dziewczynki. Morderstwo, do którego dochodzi w połowie liczącej 846 stron powieści, wbrew oczekiwaniom okazało się być zaledwie drobną częścią fabuły. Istotniejszym elementem powieści wydaje się tematyka historyczno-polityczna. Autorka lwią część tekstu poświęca na przybliżenie czytelnikowi momentu historycznego, w którym zostaje umieszczona akcja powieści. Bardzo dużo miejsca zajmują rozważania dotyczące drugiej wojny światowej oraz zimnej wojny, do tego dochodzi mocno zaznaczony wątek rywalizacji Stanów Zjednoczonych i ZSSR o to, kto pierwszy wyląduje na księżycu. Bohaterowie silnie przeżywają niepokoje związane z rosnącym kryzysem kubańskim, komentują zachodzące zmiany polityczne. Tło historyczne jest dobrze opracowane, jednak dla osób nie zainteresowanych tematyką, czytanie kolejnych, rozbudowanych opisów sytuacji politycznej Kanady i USA staje się niezwykle nużące. Obok wątków polityczno-historycznych główne skrzypce gra wątek obyczajowy oraz psychologiczny.

Rok 1962. Rodzina McCartyh powraca z Niemiec do Kanady. Jack - głowa rodziny - ma objąć stanowisko oficera dowodzącego Centralną Szkołą Oficerską w bazie lotniczej Centralia. Mimi to idealna pani domu, której głównym zadaniem jest dbanie o dom i nawiązywanie przyjaznych stosunków z nowymi sąsiadami. Dziewięcioletnia Madeleine i jej dwunastoletni brat Mike są radosnymi dziećmi, które od narodzin prowadzą wraz z rodzicami wędrowny  tryb życia będący udziałem rodzin związanych z wojskiem. McCartyh’owie na pierwszy rzut oka to rodzina idealna, w której na próżno poszukiwać wad czy mrocznych sekretów zamiecionych głęboko pod dywan. Życie bohaterów przypomina idyllę, aż do momentu, w którym trafiają do Centralii. Paradoksalnie, powrót do rodzinnego kraju staje się początkiem cierpień Jacka i Madeleine. Zdarzenia, w których udział bierze ta dwójka niemal niszczą idealną rodzinę.

McCarthy bierze udział w tajnej misji przeprowadzanej przez wywiad. Mężczyzna, zmuszony przez okoliczności, musi oszukiwać rodzinę i bliskich przyjaciół w imię wyższego dobra. Kiedy w bazie lotniczej Centralia dochodzi do morderstwa małej dziewczynki, Jack nie może stawić się przed sądem i dać alibi niewinnej osobie oskarżonej o brutalny czyn. Wyrzuty sumienia będą męczyły bohatera tym bardziej, że wkrótce okazuje się, że człowiek, którym na zlecenie wywiadu opiekował się Jack, jest zbrodniarzem. Ideały, w imię których McCarthy działał, okazały się być tylko mrzonkami - życie niewinnego człowieka jest mniej warte, niż życie oprawcy, którego umiejętności są potrzebne rządowi USA.

W tym samym czasie, w którym Jack zmaga się ze swym zadaniem, jego córka pada ofiarą pedofila. Madeline czuje się winna temu, co ją spotyka. Wstyd podsyca jej strach. Dziewczynka za wszelką cenę pragnie uchronić swą tajemnicę przekonana o tym ,że jeśli wyjdzie ona na jaw rodzice przestaną ją kochać.

„Co widziały wrony” to wielowymiarowa powieść poruszająca szeroką problematykę. Bohaterowie są uczestnikami i obserwatorami ważnych przemian historycznych, ponadto zmagają się z różnorodnymi problemami emocjonalnymi. Postaciom wykreowanym przez pisarkę nie są obce: poczucie winy i wyrzuty sumienia. Negatywne emocje zagrzebane głęboko w ciemnych pokładach dusz Jacka i Madeline, pomału niszczą ich od środka. Dopiero po dwudziestu latach bohaterowie zyskują siłę, by ponownie zmierzyć się z przeszłością.

Powieść autorstwa  kanadyjskiej pisarki Ann-Marie McDonald okazała się zajmującą lekturą, jednak sięgając po tę książkę czytelnik powinien przygotować się na spotkanie z niezwykle powolną i nużącą narracją. Liczne retardacje momentami aż do przesady wydłużają akcję. Zanurzając się w opowieść stworzoną przez McDonald wielokrotnie odczuwałam zniechęcenie. Jednocześnie historia przedstawiona w powieści zaciekawiła mnie tak mocno, że musiałam dotrzeć do końca - choć nieraz odczuwałam rozdrażnienie wywołane niemiłosiernie ciągnącymi się opisami. Kiedy nie mogłam już znieść powolnego tempa akcji, przeskakiwałam całe akapity i strony w poszukiwaniu momentów, w których coś zaczyna się  dziać. Trafiając na długie, męczące fragmenty, często decydowałam się na przerwanie lektury. Odpoczywałam od powieści, by następnego dnia, już z odnowionym zapałem, znów odkrywać tajemnice historii snutej przez pisarkę – oczywiście z uzupełnieniem wcześniej ominiętych fragmentów.

Powieść „Co widziały wrony” polecam przede wszystkim osobom, które nie boją się dłużyzn i niemal ślimaczego tempa rozwoju akcji. Utwór Ann-Marie McDonald okazał się być przejmującą opowieścią, która jednak swoją formą i długością  może nieźle wymęczyć czytelnika. 

środa, 14 listopada 2012

"Dziewczyna, która chciała się zemścić" Anders Roslund, Bӧrge Hellstrӧm

Cykl: Sven Sundskwit & Ewert Grens (tom 2)
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 464
Rok wydania: 2010

Co roku miliony kobiet na całym świecie stają się ofiarami handlu ludźmi. Młode dziewczyny skuszone obietnicą wysokich zarobków są wywożone za granicę, ich paszporty są zabierane, a one same zostają zmuszane do spłaty nierealnych długów. Piękny sen o przyszłości zamienia się w koszmar. Dziewczęta są zastraszane, bite i gwałcone, ich oprawcy szantażem zmuszają je do posłuszeństwa. Dla tych bestii w ludzkiej skórze kobiety są jedynie towarem – mięsem, które można kupić i wykorzystać.

Lydia Grajauskas, główna bohaterka powieści „Dziewczyna, która chciała się zemścić”, jako nastolatka pada ofiarą handlarzy żywym towarem. Dwaj mężczyźni obiecują Litwince załatwienie intratnej pracy w Szwecji. Siedemnastolatka, pochodząca z biednej rodziny zgadza się nie podejrzewając dwóch kulturalnych i budzących zaufanie mężczyzn o złe zamiary - jakże się myli. Już na promie ona i jej przyjaciółka w niedoli Alena Slusjerowa zostają brutalnie zgwałcone i poinformowane o tym, że od tej pory zaczynają spłacać swój dług.

Po trzech latach nieustającej gehenny dochodzi do przełomu. Lydia w odruchu buntu odmawia dalszej pracy. Opór kobiety doprowadza jej opiekuna do szału. Ciężko pobita trafia do szpitala.

Poturbowana bohaterka zaczyna opracowywać plan zemsty na swych oprawcach. W tym samym czasie pewien przestępca dokonuje morderstwa na klatce schodowej szpitala, do którego została przewieziona pobita. Komisarz Sven Sundskvit i jego przełożony Ewert Grens, wezwani do rozwiązania sprawy, nie wiedzą, że niedługo będą prowadzić negocjacje ze zmaltretowaną Lydią, którą sami niedawno uratowali.

Książka „Dziewczyna, która chciała się zemścić” to już drugi utwór przedstawiający  przygody szwedzkich policjantów Svena Sundskwita i Ewerta Grensa. Powieść została napisana przez duet pisarzy - Andersa Roslunda, dziennikarza specjalizującego się w tematyce społecznej i kryminalnej oraz Bӧrge Hellstrӧma, jednego z założycieli organizacji na rzecz zapobiegania przestępstwom. Obaj autorzy są doskonale zorientowani w tematyce, o której piszą. W posłowiu książki czytelnik może przeczytać jak wygląda proceder handlowania ludźmi, i jakimi pobudkami kierują są klienci prostytutek, którzy muszą przecież wiedzieć, że duża grupa odwiedzanych przez nich kobiet to ofiary handlu kobietami.

Książkę czytałam z ogromnym przejęciem. Moja sympatia od początku była skierowana w stronę Lydii. Mimo, że bohaterka w pewnym momencie z ofiary stała się aniołem zemsty, to w pełni rozumiem motywy nią kierujące. Przez całą powieść kibicowałam bohaterce i miałam nadzieję, że jej życie ułoży się szczęśliwie. Nie spodobała mi się natomiast postawa funkcjonariuszy prawa, których zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. Bohaterowie Roslunda i Hellstrӧma nie są herosami, ale ludźmi popełniającymi błędy. Policjanci nierzadko kierują się osobistymi pobudkami. Kreacja postaci jest interesująca, choć nie zawsze akceptowałam postępowanie stróżów prawa, a to co zrobili w finale powieści aż wołało o pomstę do nieba.

Na pierwszych osiemdziesięciu stronach „Dziewczyny, która chciała się zemścić”, autorzy przybliżają sylwetki głównych postaci, które będą miały kluczowy wpływ na rozwój akcji. Czytelnika, który nieopatrznie przeczytał opis wydawcy, będący streszczeniem połowy powieści, nie czeka żadne zaskoczenie. Pierwsza połowa książki drażniła mnie swoją przewidywalnością i niezwykle żałowałam, że blurb nie był bardziej enigmatyczny. Zastanawiałam się, czy gdybym nie znała szczegółów akcji odczuwałabym większe emocje? Na pewno tak. W pierwszej części książki zdecydowanie brakowało mi tajemniczości, która sprawiłaby, że przewracałam kolejne karty powieści z zainteresowaniem i pragnieniem rozgryzienia tajemnic skrywanych przez bohaterów.  Prawdziwe emocje pojawiły się dopiero w drugiej połowie i wtedy rzeczywiście odczuwałam cały ogrom emocji. Nie mogłam doczekać się finału.

Doskonałym uzupełnieniem tego tytułu okazało się posłowie autorów, w którym odkrywają przed czytelnikiem etapy swej pracy oraz przedstawiają sporą liczbę faktów dotyczących sprzedaży kobiet. Ogromnym walorem tej powieści jest właśnie to, że została napisana przez dziennikarzy, którzy solidnie przyłożyli się do zgłębienia tematyki handlu ludźmi.

„Dziewczyna, która chciała się zemścić” to nie tylko interesujący skandynawski kryminał, to powieść poruszająca bardzo ważną problematykę współczesną. Autorzy bez zbytniego idealizowania pokazują co dzieje się z dziewczynami, które zwabione fałszywymi obietnicami zostają zmuszone do prostytucji.  Roslund i Hellstrӧm w posłowiu oddzielają prawdę od fikcji, bez ogródek mówią, że kobietom trafiającym do zamkniętych mieszkań i burdeli prawie nigdy nie udaje się uciec z piekła zgotowanego przez sutenerów.

„Dziewczyna, która chciała się zemścić” okazała się  niezwykle poruszającą powieścią, która wywołała we mnie cały szereg emocji.

niedziela, 11 listopada 2012

"Milcząca godność" Danielle Steel

Wydawnictwo: Amber (na zlecenie Amercom SA)
Liczba stron: 255
Rok wydania: 2010

Młoda Japonka przyjeżdża na studnia do Kalifornii. Dla nieśmiałej, przywiązanej do tradycji dziewczyny Ameryka to inny świat, w którym kobiety decydują o sobie i swobodnie wypowiadają swoje poglądy. Hiroko powoli uczy się żyć w nowym otoczeniu, znajduje przyjaciół, spotyka miłość. Ale jest rok 1941. Wybucha wojna. Z dnia na dzień Hiroko staje się wrogiem we wrogim kraju. Przerażona, osamotniona, odcięta od bliskich, rozdzielona z ukochanym odkrywa w sobie nieznaną siłę, by przetrwać, i odwagę , by wbrew wszystkiemu pozostać sobą... 

Po przeczytaniu kolejnej powieści Danielle Steel mam dość mocne przekonanie, że ta autorka nigdy nie znajdzie się na liście moich ulubionych pisarek. Amerykanka ma doskonałe pomysły na stworzenie porywających fabuł, niestety jej cukierkowaty styl przyprawia mnie o ból zębów i niestrawność. Powieści Steel to baśnie dla dorosłych kobiet. Bohaterowie wykreowani przez pisarkę są do bólu idealni i wzniośli, na każdym kroku jest podkreślana ich niewinność i duchowa doskonałość. Wydaje się, że w powieściowym świecie nie istnieje coś takiego jak czyste zło. Nawet jeśli bohaterowie stają w obliczu okrucieństwa, to jest ono przedstawione w tak dziwny sposób, że nie wywołuje we mnie głębszych odczuć. Tragedie, które czasami stają się udziałem wykreowanych przez Steel postaci, zamiast mnie poruszać wywołują śmiech.

„Milcząca godności”, trzecia powieści autorstwa Danielle Steel jaką czytałam, to powieść z ogromnym potencjałem. Miejscem akcji jest Ameryka. Kalifornia rok 1941, Hikoro przybywa do Stanów Zjednoczonych, by zgodnie z wolą ojca podjąć studia na prestiżowym amerykańskim collegu dla dziewcząt. Młoda Japonka spotyka się z niechęcią białych studentek, którymi kieruje rasizm i przekonanie, że nowa koleżanka pod każdym względem jest od nich gorsza. Życie dziewczyny i jej krewnych, z którymi mieszka, zaczyna się walić 7 grudnia 1941 roku, wtedy japońskie wojska ostrzeliwują zatokę Pearl Harbor.  Rząd wydaje rozporządzenie o rozpoczęciu wojny. Hikoro zostaje uwięziona w obcym sobie kraju.

Dla tysięcy mieszkających w zachodnich stanach Japończyków rozpoczyna się piekło. Chociaż od lat mieszkają oni w Ameryce, a ich dzieci nigdy nie myślały o Japonii jako o ojczyźnie, to zaczynają się prześladowania. Nagle biali przyjaciele i współpracownicy odwracają się od obywateli pochodzenia azjatyckiego plecami. Biali obwiniają niewinnych ludzi o morderstwa, których dokonały siły wojskowe, szukają w dobrze znanych sobie ludziach szpiegów wrogiego rządu oraz wichrzycieli. Atmosfera zagrożenia zostaje podsycana przez fałszywe doniesienia o kolejnych atakach. W końcu 19 lutego 1942 roku zostaje wydany dekret, na mocy którego wojsko rozpoczyna wysiedlenia Japończyków, którzy w ciągu kilku dni muszą zdecydować co zrobić z dorobkiem całego życia. Internowani zostają przeniesieni do specjalnych obozów, które nie są przystosowane do przetrzymywania setek tysięcy ludzi.

Romans napisany przez Danielle Steel rozgrywa się na tle niezwykle interesujących wydarzeń historycznych. Muszę przyznać, że dzięki pisarce poznałam inny obraz Ameryki, który do tej pory kojarzył mi się z hasłami równości i wolności dla wszystkich. Okazuje się, że ten idealizowany kraj ma także swoje ciemne strony. Niestety autorka nie potrafiła oddać w słowach całego okrucieństwa, którego wobec swoich obywateli  dopuścił się rząd i nie dała rady przedstawić autentycznych emocji, które w takich okolicznościach powinny targać internowanymi. Postaciom wykreowanym przez pisarkę brakuje realności, a ich patetyczność momentami doprowadzała mnie do szewskiej pasji.

Autorka miała świetny pomysł, jednak zmarnowała cały jego potencjał tworząc cukierkową miłosną opowieść, w której niezwykle brakowało mi prawdziwych emocji. Liczne powtórzenia tych samych informacji wywoływały we mnie irytację. Dotrwałam do końca tylko dlatego, że lubię utwory, które zawierają w sobie pewne wątki czy elementy odwołujące się do historii czy kultury azjatyckiej.

Steel mnie wymęczyła, ale dała mi również możliwość spojrzenia na pewien epizod historyczny, o którym nie miałam pojęcia, dlatego nie mogę powiedzieć, że lektura książki „Milcząca godność” była stratą czasu. W domowej biblioteczce stoją jeszcze dwie powieści tej pisarki i chociaż nie lubię stylu w jakim pisze Danielle Steel to myślę, że dam jej jeszcze te dwie szanse. Kto wie, może czeka mnie pozytywne zaskoczenie, kiedyś wszakże trafiłam na całkiem interesująco powieść tej autorki.

czwartek, 8 listopada 2012

Liebster blog

Ostatnio, na przeglądanych przeze mnie blogach, dostrzegłam obecność nowej zabawy, która okazuje się być coraz bardziej popularna.



 Zasady brzmią następująco:

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Nie przepadam za łańcuszkami – chętnie odpowiadam na pytania, jednak nie lubię części związanej z szukaniem i nominowaniem kolejnych osób. Kiedy przeczytałam komentarz zapraszający mnie do wzięcia udziału w Liebster blog, odczułam spore zadowolenie – nigdy wcześniej nie brałam udziału w podobnej zabawie. Chociaż sama nie nominuję kolejnych 11 osób, to z dużą przyjemnością odpowiem na pytania, które zadała mi Kasia prowadząca blog Skrzatowisko.

1. Książkowe objawienie roku?
Zdecydowanie „Cyrk Nocy” Erin Morgernster. Żadna z powieści czytanych w tym roku nie podobała mi się tak bardzo. Książka pani Morgenstern całkowicie mnie zauroczyła.

2. Czym lubisz ozdabiać mieszkanie?
Nie przepadam za bibelotami. Lubię minimalizm, więc raczej nie dekoruję pokoju.

3. Boże Narodzenie czy Wielkanoc? Dlaczego?
Boże Narodzenie. Uwielbiam klimat tego święta. Oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę, wspólna kolacja, choinka, prezenty, śnieg, zapach korzennych przypraw, piosenka „Last Christmas” zespołu Wham… Mogłabym w nieskończoność wymieniać elementy, które budują wyjątkową i magiczną atmosferę Świąt Bożego Narodzenia :)  

4. Jakie stereotypy denerwują Cię najbardziej?
Jest ich całe mnóstwo. Nie lubię, kiedy ocenia się kogoś po:
- ubiorze,
- pochodzeniu,
- kolorze skóry,
- muzyce, której dana osoba słucha…
Lista jest bardzo długa. Mówiąc ogólnie, bardzo nie lubię, kiedy ktoś ocenia ludzi po pozorach.

5. Twój ulubiony serial?
Dr. House.

6. Z jaką fikcyjną postacią chciałabyś spędzić jeden dzień?
Na to pytanie bardzo ciężko odpowiedzieć. Jest wiele postaci literackich, które chciałabym poznać. Gdybym musiała jednak wybrać, to najchętniej spotkałabym się z bohaterem powieści Waltera Moersa „Miasto śniących książek”, Hildegustem Rzeźbiarzem Mitów. Razem z tym sympatycznym smokiem zwiedzałabym Księgogród.

7. Możesz wybrać tylko jedno wydarzenie z przeszłości, jakie chciałabyś zobaczyć – co by to było?
Gdybym mogła, to z przyjemnością przyjrzałabym się, jak wygląda jeden dzień z życia ludzi żyjących na przykład w epoce średniowiecza. Nie interesują mnie jakieś konkretne, historyczne wydarzenia.  

8. Ulubiony dziennikarz – prasowy/telewizyjny/radiowy?
Beata Pawlikowska. Lubię ją za audycję „Świat według Blondynki”.

9. Gdzie najczęściej kupujesz książki?
Książki kupuję najczęściej przez Internet. Mieszkam w małej miejscowości, więc mam ograniczony dostęp do księgarń stacjonarnych.

10. Z jaką myślą wstajesz codziennie rano?
„Jaka szkoda, że muszę już wstawać” :)

środa, 7 listopada 2012

"Kolory tamtego lata" Richard Paul Evans

Tytuł alternatywny: "Ostatnia obietnica"
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 348
Rok wydania: 2012

Ta historia wydarzyła się naprawdę. Przyjaciele Eliany mówili, że jej życie to bajka. Dziewczyna z amerykańskiego miasteczka zakochała się w przystojnym Włochu i zamieszkała z nim w kraju, którego język brzmi jak poezja, a jedzenie smakuje niczym dar niebios. Niestety, wymarzony dom okazał się jedynie piękną klatką, z której nie można uciec. Kiedy Eliana traci już nadzieję i wiarę w przyszłość, wtedy los stawia na jej drodze nieznajomego. Oboje wiele przecierpieli i trudno im uwierzyć w szczęśliwe zakończenie. Ale przecież każdy, kto próbuje ukryć miłość, daje najlepszy dowód na jej istnienie. 

Ona i on, spotykają się, zakochują… Życie, jak przekonuje pewne popularne powiedzenie, bywa jednak ciężkie i pełne zasadzek. Nim zakochani będą mogli być razem przyjdzie im się zmierzyć z wieloma problemami. Jedno jest pewne, historia kochanków zawsze kończy się happy endem. Tak w telegraficznym skrócie wygląda fabuła większości romansów. Jedynym pytaniem, jakie może sobie postawić czytelnik sięgający po ten gatunek literatury, jest to, jakie przeszkody na drodze do szczęścia zakochanych postawił autor, tudzież autorka czytanej właśnie lektury.

W wypadku „Kolorów tamtego lata”, książki amerykańskiego autora bestsellerów Richarda Paula Evansa, opowieść snuta przez pisarza przybiera nieco inną formę. Mamy zakochanych i mamy przeszkody, jednak sposób w jaki bohaterowie książki starają się pokonać niesprzyjający los, znacząco różni się od tego przedstawianego w banalnych, romantycznych opowieściach. Powieść Evansa nie jest lukrowaną historią miłosną. To historia z życia wzięta. Jak zapewnia pisarz „Kolory tamtego lata” to opowieść pewnej kobiety, która zdecydowała się opowiedzieć mu o swoich przeżyciach.

Historia Eliany przypominała bajkę. Bohaterka powieści będąc młodą studentką zakochała się z wzajemnością w przystojnym, bogatym Włochu. Młodzi się pobrali i zamieszkali w malowniczej Toskanii, wkrótce pojawił się syn. Niestety historia Eliany nie zakończyła się słowami „żyli długo i szczęśliwie”. Zakochaną kobietę bardzo szybko dościga proza życia. Synek Alessio okazuje się być poważnie chory. Mąż przestaje być czarującym mężczyzną, a staje się stereotypowym Włochem - pracoholikiem i babiarzem dla którego zdrada nie jest niczym wielkim(oczywiście o ile nie popełnia jej jego żona, wtedy sprawa wygląda zupełnie inaczej). Maurizo zapomina o rodzinie, koncentruje się na zdobywaniu coraz większych pieniędzy i nowych kochanek. Mężczyzna jest w domu tylko gościem. Życiu Eliany jak widać daleko do doskonałości. Mimo wszystko bohaterka ciągle żywi uczucia do swego męża i stara się stworzyć mu miły i przytulny dom emanujący ciepłem.

Pewnego letniego dnia, w domu Eliany pojawia się nowy lokator. Można powiedzieć, że tajemniczy Amerykanin przebojem wkracza w życie bohaterki, kiedy ciemną nocą wiezie ją i jej syna mającego właśnie poważny atak astmy do szpitala. W ramach podziękowania Eliana zaprasza Rossa na kolację. Między parą rodzi się sympatia i zrozumienie, które z czasem przekształca się w o wiele intensywniejsze uczucie. Poznanie Rossa stanowi punkt zwrotny w życiu Eliany, ale staje się również źródłem ogromnego cierpienia i wielkich rozterek. 

Historia dwójki Amerykanów, którzy odnaleźli się w dalekich Włoszech nie jest lukrowaną miłosną opowieścią, w której w krytycznym momencie autor wymazuje wiarołomnego męża z życia bohaterki. Eliana nie odrzuca również wszystkiego co mogłoby przeszkodzić nowemu związkowi, jak bywa w romansach. Bohaterka powieści Evansa ciągle myśli o swej rodzinie, o tym, że przecież przysięgała przed Bogiem wierność i uczciwość małżeńską.  Wybory Eliany nie są oczywiste, a jej decyzje niosą nie tylko upragnione szczęście.

Muszę przyznać, że sięgając po „Kolory tamtego lata” spodziewałam się kolejnej stereotypowej historii miłosnej, która pozwoliłaby mi się doskonale odprężyć. Dostałam coś zupełnie innego. Książka Evansa to opowieść z typu „z życia wzięte”. Pisarz przedstawił w swym utworze historię, która mogłaby przydarzyć się każdemu. Ta opowieść to proza zwykłego życia.

„Kolory tamtego lata” polecam przede wszystkim miłośnikom powieści obyczajowych i romansów – nie tych cukierkowych baśni dla dorosłych, ale takich przyziemnych, życiowych historii. Książka powinna szczególnie przypaść do gustu miłośnikom Włoch i włoskiej kultury. Akcja powieści rozgrywa się we Włoszech i autor zadbał o to, by przedstawić klimat tego niezwykłego miejsca, które czaruje swym urokiem całe rzesze ludzi.

sobota, 3 listopada 2012

"Świadek" Robert Muchamore

Cykl: CHERUB (tom 4)
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 296
Rok wydania 2008

Leon jest podrzędnym przestępcą, od trzydziestu lat żyjącym z drobnych szwindli. Kiedy nagle zaczyna szastać pieniędzmi, to naturalne, że policja chciałaby wiedzieć, skąd je ma. Z pomocą przychodzi CHERUB, tajna organizacja. Kolejne zadanie Jamesa wydaje się rutynowe: zaprzyjaźnić się z dziećmi Leona, spenetrować jego dom, znaleźć trop. Jednak intryga, jaką odkrywa James, okazuje się bardziej zawikłana, niż wszyscy się spodziewali. Jedyną osobą, która może znać prawdę, wydaje się zamknięty w sobie osiemnastolatek. Jest tylko jeden problem: chłopiec spadł z dachu i zginął ponad rok wcześniej. 

„Świadek” to czwarty tom serii CHERUB napisanej przez Roberta Muchamre’a. Choć cykl o młodocianych agentach został stworzony z myślą o nastoletnich chłopcach, to z dużym powodzeniem zyskał on fanów również wśród starszych czytelników – czego najlepszym przykładem jestem ja. Cykl książek opowiadających o przygodach Jamesa Adamsa i jego przyjaciół  na chwilę obecną ukazał się w dwudziestu siedmiu krajach. Pierwszy tom serii został zaadaptowany na scenariusz filmowy, jednak jakiekolwiek szczegóły o produkcji są nieznane. Od 30 czerwca Anglicy mogą nabyć „Rekruta” w formie powieści graficznej. Jak nietrudno zauważyć seria Roberta Muchamore’a cieszy się ogromną popularnością.

Przeczytałam wszystkie tomy CHERUBA i każdy z nich wspominam niezwykle pozytywnie. W wypadku tej serii ciężko mówić o znudzeniu, czy poczuciu, że Robert Muchamore ciągnie cykl na siłę. Autor stworzył długą, ale niezwykle interesującą serię, którą czyta się z niesłabnącym zaciekawieniem, a po dotarciu do ostatniego tomu ma się nadzieję, że to jeszcze nie koniec.

Czwarty tam cyklu jest wypełniony po brzegi. Czytelnik będzie śledził rozwój dwóch misji przeprowadzanych przez agentów supertajnej organizacji CHERUB. Spora część książki poświęcona jest szkoleniu poligonowemu, w którym biorą udział bohaterowie. W „Świadku” ciągle się coś dzieje, czytelnik nie ma czasu na nudę. Poszczególne wątki są świetnie opracowane – czytając nie czułam, że któraś część fabuły zajmuje za wiele miejsca, nie pojawiło się również uczucie, że coś zostało potraktowane pobieżnie. Treść „Świadka” jest doskonale rozplanowana, a akcja podobnie jak w innych powieściach cyklu jest dynamiczna i pełna niespodzianek.

James, główny bohater serii, wraz ze starszym agentem Davem, którego znamy z poprzedniej części cyklu („Ucieczka”), ma infiltrować środowisko pasera samochodów – Leona Tarasowa. Palm Hill to dzielnica Londynu, w której jako oficer policji pracuje była agentka CHERUB-a Millie Kentner. Leon to lokalny przestępca, oszust i złodziej samochodów, który w tajemniczych okolicznościach stał się posiadaczem dość dużej sumy pieniędzy. Niedofinansowana, mająca braki kadrowe policja wydaje się być bezsilna jeżeli chodzi o ujęcie Leona i zdobycie niepodważalnych dowodów jego przestępstw. James i Dave, dzięki kontaktom z dziećmi pasera, mają spróbować uzyskać informacje skąd Tarasow pozyskał gotówkę. Niespodziewanie dla agentów i ich koordynatorów rutynowa misja przekształca się w niezwykle złożoną operację. Okazuje się, że Tarasow ma powiązania, o których Millie nawet się nie śniło…

„Świadek” to powieść o niezwykle dynamicznej akcji, jednak moja uwagę przykuł nie tylko wątek sensacyjny Autor przemycił do swej książki nieco dydaktyzmu, jednak nie jest on nachalny. Muchamore nie poucza swoich czytelników, nie mówi to jest złe, a to dobre. Pisarz przedstawia pewien problem i ukazuje, jakie konsekwencje dla bohatera ma nieodpowiednie zachowanie. James charakteryzuje niezwykle wybuchowy charakter, który sprawia, że chłopiec wyładowuje swe brutalne emocje na przypadkowych osobach – pisarz stawia trzynastolatka w sytuacji, w której agresywne zachowanie chłopca spotyka się z wyraźnym potępieniem jego znajomych.

Czwarta część cyklu CHERUB - jak zresztą cała seria - to świetna propozycja dla młodzieży, która nie przepada za czytaniem książek. Myślę, że nastoletni czytelnicy dadzą się porwać sensacyjnej akcji i przekonają się, że książki to nie tylko nudne lektury. Także dorośli czytelnicy znajdą w "Świadku" coś dla siebie.