wtorek, 31 lipca 2012

"Zwierciadło piekieł" Graham Masterton

Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 336
Rok wydania: 2005

Ośmioletni Boofuls, śpiewająca i tańcząca gwiazda musicalu, zostaje bestialsko zamordowany przez własną babcię. Pięćdziesiąt lat później scenarzysta Martin Williams wpada na pomysł, by nakręcić film o chłopcu. Żaden hollywoodzki producent nie chce się podjąć realizacji tego projektu. Tymczasem zafascynowany Boofulsem Williams kupuje okazyjnie piękne lustro z jego dziecinnego pokoju, milczącego świadka dawnej zbrodni. Od tej chwili wokół Martina zaczynają się dziać rzeczy dziwne i przerażające. Okazuje się, że chłopiec nadal żyje w zwierciadle, a każdego, który próbuje zgłębić jego tajemnicę, spotyka okrutna śmierć. Scenariusz Martina zostaje w końcu przyjęty - rolę Boofulsa ma objąć... Boofuls. 

 
„Zwierciadło piekieł” to jedna z pierwszych powieści Grahama Mastertona jaką czytałam. Kilka lat temu, kiedy dopiero zaczynałam poznawać dorobek szkockiego autora horrorów, powieść ta wywołała na mnie ogromne wrażenie. Dzisiaj, kiedy moja znajomość powieści Mastertona jest o wiele większa, zmieniła się również moja opinia o wspominanej pozycji.

Martin Williams, główny bohater powieści jest scenarzystą pracującym i mieszkającym w Hollywood. Mężczyzna, który na co dzień zajmuje się przeróbkami scenopisów, od dłuższego czasu jest zafascynowany postacią ośmioletniej gwiazdy musicali. Boofuls był złotym dzieckiem Hollywood lat trzydziestych XX wieku. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych, w których rozgrywa się akcja powieści, nazwisko małego aktora oraz jego życie stanowią tabu wśród całej filmowej socjety – ośmiolatek został zamordowany przez swoją babkę, która posiekała go na kawałki, a następnie sama popełniła samobójstwo. Policji nigdy nie udało się wyjaśnić tajemnicy brutalnego morderstwa, nikt nie poznał też motywów kierujących babką chłopca.

Pięćdziesiąt lat po tragedii, ogarnięty obsesją nakręcenia filmu o życiu chłopca Martin stara się znaleźć producenta, który zgodziłby się sfinansować musical mający opierać się na biografii małego gwiazdora. Kolejni agenci doradzają scenarzyście porzucenie projektu, który może przynieść mu jedynie porażkę.  Po całym szeregu niepowodzeń, Martin, by podnieść się na duchu, udaje się do domu pewnej staruszki, która jest właścicielką mebli, które kiedyś należały do Boofulsa. Uwagę bohatera przykuwa ogromne lustro, które było niemym świadkiem morderstwa chłopca. Scenarzysta decyduje się na zakup lustra nie przeczuwając nawet, jak odmieni ono jego życie a także jak wpłynie ono na losy całego świata,  w lustrze ukrywa się bowiem mroczna siła łaknąca krwi i zniszczenia.

Czytając powieść Grahama Mastertona bardzo szybko można wyłapać utwory, które posłużyły pisarzowi jako podstawa do stworzenia fabuły „Zwierciadła piekieł”. W powieści występują wyraźne nawiązania do „Alicji po drugiej stronie lustra” Lewisa Carrolla, tekstu Apokalipsy św. Jana, sama postać Boofulsa budzi skojarzenia z kilkuletnim bohaterem filmu „Omen”. Jak pisałam już przy okazji „Anioła Jessiki” nawiązywanie do innych tekstów kultury stanowi obok plastycznych opisów makabrycznych scen i śmiałych, dosadnych scen erotycznych jedną z charakterystycznych cech pisarstwa Mastertona, którą odnaleźć można w wielu jego utworach.

W „Zwierciadle piekieł” najbardziej przypadł mi do gustu wątek związany z lustrem. W swej powieści Graham Masterton pośrednio wprowadza postać samego Lewisa Carrolla. Martin czyta rękopisy pozostawione przez autora „Alicji po drugiej stronie lustra”, który bliski śmierci przeszedł na druga stronę lustra do groteskowego świata, w którym ludzie ukazują swe prawdziwe, nieraz niezwykle karykaturalne formy. Sposób, w jaki bohaterowie „Zwierciadła piekieł” reinterpretują tekst Lewisa jest interesujący. Znaczna część powieści skupia się na wyjaśnieniu tajemnicy zwierciadła oraz na odkryciu tego, co ukrywa się po drugiej stronie szklanej tafli, kiedy bohaterowie uzyskują odpowiedzi na swoje pytania akcja powieści zaczyna pędzić „na łeb na szyję” co nie służy książce. Bardzo dobre ¾ powieści, gdzie autor umiejętnie buduje napięcie i podsyca ciekawość czytelnika, zderza się z iście ekspresowym zakończeniem, które obniża ostateczną ocenę książki. W momencie, w którym Martin przestaje być naiwnym scenarzystą siedzącym z założonymi rękami i czekającym na rozwój wypadków, finał rozgrywa się błyskawicznie. Nieco dziwnie wygląda zakończenie, w którym bohater niemal nie doświadcza oporu mrocznych sił, które chce pokonać, a które utrudniały mu życie przez większość fabuły. Ostatnie strony powieści pozostawiły mnie z uczuciem niedosytu, którego źródłem był sposób w jaki autor dokonał przyspieszenia akcji nie dbając o zbudowanie napięcia na tych kilkudziesięciu ostatnich stronach.

Kiedy po raz pierwszy czytałam utwór Mastertona oceniałam go bardzo wysoko. Dzisiaj, mając za sobą lekturę wielu powieści mistrza horroru, postrzegam tę książkę nieco inaczej. Niewątpliwie powieść jest ciekawa, jednak wiem, że nie jest to najlepsza pozycja w dorobku pisarza, niemniej „Zwierciadło piekieł” to lektura obowiązkowa dla wszystkich fanów twórczości Grahama Mastertona.

poniedziałek, 23 lipca 2012

"Dziękuję za wspomnienia" Cecelia Ahern

Wydawnictwo: Świat Ksiażki
Liczba stron: 384
Rok wydania: 2010

Kolejna powieść autorki bestsellera "PS Kocham cię". Zaskakujący romans obyczajowy, łączący rzeczywistość i fantazję. Joyce, agentka nieruchomości z Dublina, odkrywa, że zna Paryż, w którym nigdy nie była i ma wiedzę z historii sztuki, którą się nigdy nie interesowała! Rozwiedziony Justin przyjeżdża do Irlandii, by wykładać dzieje architektury. Parę nieznajomych zaczyna łączyć coraz więcej zbiegów okoliczności... Czy można znać kogoś, kogo nigdy się nie spotkało? Lekka i krzepiąca opowieść o pokrewieństwie dusz, magii zbiegów okoliczności i oczywiście o miłości.

 
„Dziękuję za wspomnienia” to piąta powieść w dorobku literackim Cecelii Ahern, jednocześnie jest to drugi utwór tej autorki, który miałam okazję przeczytać. Irlandzka powieściopisarka przebojem weszła do świata literatury publikując w roku 2004 powieść „P.S Kocham Cię”, która uzyskała niesamowita popularność na całym świecie.

Kiedy zaczęłam czytać „Dziękuję za wspomnienia”, odniosłam wrażenie, że fabuła książki bardzo mocno będzie przypominać debiutancką powieść pisarki. Jeżeli mieliście okazję przeczytać, bądź obejrzeć „P.S. Kocham Cię” to zapewne pamiętacie, że fabuła utworu koncentruje się na opisaniu procesu żałoby jaki przechodzi Holly po śmierci ukochanego męża. Główna bohaterka powieści „Dziękuję za wspomnienia” także traci kogoś niezwykle ważnego - na skutek nieszczęśliwego wypadku traci nienarodzone dziecko. Początkowe rozdziały książki dotyczące Joyce koncentrują się na przedstawieniu przeżyć matki, która poroniła. Po prologu, w którym czytelnik obserwuje kobietę zawieszoną pomiędzy życiem i śmiercią, autorka przerywa na moment historię Joyce – dzięki temu zabiegowi ciekawość czytelnika zostaje niezwykle pobudzona. Historia cofa się o miesiąc, opuszczamy dom bohaterki i przenosimy się do sali wykładowej gdzie poznajemy główną postać męską - wykładowcę architektury Justina, który dla zdobycia względów pewnej atrakcyjnej pani doktor, decyduje się zostać dawcą krwi.

Wypadek kobiety i oddanie krwi przez Justina – chociaż żadne z bohaterów o tym nie wie – będą punktami zwrotnym w ich życiu. Losy tej dwójki w tajemniczy sposób zaczną się ze sobą splatać. Podobnie splatają się ze sobą rozdziały w powieści, które na przemian koncentrują się na przedstawieniu poczynań Joyce i Justina.

Powieść Cecelii Ahern zaskoczyła mnie. „Dziękuję za wspomnienia” to utwór, który niełatwo sklasyfikować. Jest to powieść obyczajowa, poruszająca problematykę żałoby, a także ukazująca niezwykłą więź ojca z córką. Po tragedii, która dotknęła Joyce jedyną osobą, która pozostaje, by ją wspierać, jest jej siedemdziesięciopięcioletni tata – Henry. Ciągnięcie małżeństwa, w którym już dawno temu wypaliła się miłość, nie ma większego sensu po tym jak znika dziecko, które miało uratować związek. Postać Henry’ego została doskonale wykreowana. Ahern nie próbowała stworzyć mężczyzny przeżywającego drugą młodość pełnego werwy i zapału. Ojciec Joyce to typowy, nieco zdziecinniały staruszek, który ma problemy z pamięcią, bardzo często nie rozumie współczesnego świata, dnie spędza przed telewizorem. Chociaż początkowo postać nierozgarniętego siedemdziesięciopięciolatka drażniła mnie swoją nieporadnością, to po przeczytani książki i odłożeniu jej na półkę moje uczucia zmieniły się o 180 stopni. Pomimo całego swego zdziecinnienia Henry stanowił oparcie dla swego dziecka. Czytanie o tak silnym związku ojca z córką zdecydowanie podnosi na duchu.

Oprócz wątku obyczajowego bardzo mocno został wyeksponowany wątek nadprzyrodzony. Czytając opis i kilka pierwszych rozdziałów książki czytelnik bez trudu odgadnie, co jest odpowiedzialne za niesamowite „wizje” jakich doświadcza główna bohaterka.  To co stanowi źródło tajemnicy dla bohaterów niemal od samego początku jest oczywistością dla czytelnika. Element „magiczny” niezbyt mi się spodobał. Chociaż bardzo lubię powieści osadzone w konwencji realizmu magicznego – jego elementy pojawiają się w powieści –  to w wypadku „Dziękuje za wspomnienia” odczuwałam raczej niechęć, wątki fantastycznych były zbyt mocno eksponowane, zamiast tworzyć zwartą całość z warstwą obyczajową rozbijały powieść – „ni  pies, ni wydra” chciałoby się rzec próbując określić czym jest powieść Cecelii Ahern  

Powieść „Dziękuję za wspomnienia” wywołały we mnie sprzeczne uczucia. Z jednej strony interesujący wątek obyczajowy przykuł moją uwagę, z drugiej wprowadzone do fabuły elementy fantastyczne wywoływały moją niechęć. Przemieszanie konwencji nie wyszło na dobre tej powieści. Ostatecznie oceniam ten utwór jako średni.  

piątek, 6 lipca 2012

"I nie było już nikogo" Agata Christie

Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Liczba stron: 216
Rok wydania: 2010


Dziesięć osób podejrzanych o morderstwo zostaje zaproszonych przez tajemniczego gospodarza do domu na wyspie. Gdy ginie druga z nich, pozostali zdają sobie sprawę, że to, co początkowo uważali za nieszczęśliwy wypadek, jest dziełem zabójcy.
Najpopularniejsza powieść Agaty Christie, znana wcześniej pod tytułem "Dziesięciu małych Murzynków"


Odcięta od świata Wyspa Żołnierzyków. Dziesięciu gości zwabionych przez tajemniczego właściciela wyspy do jego willi. Dziecięca rymowanka nad kominkiem w każdym pokoju, dziesięć figurek stojących na stole w jadalni. Za każdym razem, kiedy znika porcelanowy żołnierzyk odnajdowane są zwłoki. Siedmiu mężczyzn i trzy kobiety zostało schwytanych w pułapkę.  Kim jest niebezpieczny morderca, który uderza z ukrycia i zabija zgodnie z rymowanką o dziesięciu żołnierzykach ? Czy przestępca ukrywa się na wyspie? A może jest wśród przybyłych, którzy jak bardzo szybko się okaże, nie są wcale tak niewinni, na jakich wyglądają? Rozwiązanie zagadki jest tak zaskakujące, ze nie sposób się go domyślić.

„I nie było już nikogo” to jeden z najpopularniejszych kryminałów napisanych przez Agatę Christie – po lekturze muszę powiedzieć, że wcale się nie dziwię.  Powieść przez wiele lat funkcjonowała pod tytułem „Dziesięciu małych Murzynków”. Książka, która po raz pierwszy ukazała się w roku 1939 w Anglii swój tytuł  zawdzięczała dziecięcej rymowance odgrywającej w utworze kluczową rolę. Występujące w pierwotnej wersji angielskiego wierszyka Murzyniątka, zostały zastąpione przez dziesięciu żołnierzyków – zmiana została dokonana w celu zachowania poprawności politycznej, uważano bowiem, że pierwotna wersja wyliczanki o murzynkach  ma wydźwięk rasistowski.

Od pierwszych stron powieści całkowicie dałam się pochłonąć historii stworzonej przez królową kryminału. „I nie było już nikogo” to historia, która trzyma w napięciu do ostatniej strony. Agata Christie umieściła akcję swej powieści na odciętej od świata wyspie, na której grasuje tajemniczy morderca. Brak jakiegokolwiek środka transportu uniemożliwia przybyłym opuszczenie więzienia. Szalejący sztorm uniemożliwia nadejście pomocy ze stałego lądu. Sceneria, w jakiej pisarka umieściła bohaterów jest niezwykle klimatyczna i zalicza się do moich ulubionych, jeżeli chodzi o kryminały, czy powieści sensacyjne.

Na początku powieści poznajemy dziesięciu głównych bohaterów, dowiadujemy się kto i  dlaczego zaprosił ich na Wyspę Żołnierzyków. Czytelnikowi z otrzymanych informacji nie trudno się domyślić, że coś nie do końca się zgadza - bohaterowie zostają zaproszeni przez różne osoby, a niektóre listy są bardzo lakoniczne i niejasne. Myśl, że ktoś chce aby dziesięć obcych sobie osób znalazło się na odciętej od świata wyspie nasuwa wniosek, że tajemniczy gospodarz ma wobec „gości” niezbyt przyjazne zamiary. Czytelnik bardzo szybko dostaje potwierdzenie swoich podejrzeń. Już pierwszego wieczora bytności gości na wyspie dochodzi do wypadku, który jak później się okaże miał bardzo mało wspólnego z przypadkiem.

Do końca powieści nie domyślałam się jej zakończenia, które bardzo mnie zaskoczyło. Z dużym zainteresowaniem śledziłam akcję, typowałam kolejne ofiary i zastanawiałam się w jaki sposób zostaną usunięte z tego świata. Próbowałam odkryć kto jest przestępcą – co całkowicie mi się nie udało.

Jeżeli planujecie sięgnąć po jakiś utwór Agaty Christie i nie mieliście wcześniej styczności z jej twórczością, polecałabym zacząć właśnie od „I nie było już nikogo” („Dziesięciu małych Murzynków”). To druga powieści pisarki, po którą sięgnęłam, i jeżeli mam być szczera jest ona zdecydowanie lepsza, niż „Tajemnicza historia w Styles” debiutancka powieść Christie, którą czytałam jakiś czas temu. Jedynym minusem, jaki dostrzegam w utworze jest mnogość występujących bohaterów. Autorka na przedstawienie dziesięciu postaci przeznaczyła jedynie kilka pierwszych, krótkich rozdziałów przez co nie mogłam poznać tych postaci dokładnie – w trakcie lektury wielokrotnie myliłam to, kto jest kim i jaką rolę pełni w historii. Sprawę rozwiązała ściągawka – na kartce zapisałam nazwiska bohaterów oraz to kim są, jednak przerywanie czytania, by sprawdzić o kim teraz mowa nie należało do miłych doświadczeń. Ostatecznie jednak lektura powieści „I nie było już nikogo” dostarczyła mi dużej przyjemności. Po przeczytaniu tej książki nareszcie dowiedziałam się dlaczego kryminały Agaty Christie do dziś cieszą się tak wielką popularnością. Powieść wciąga, a autorka umiejętnie buduje suspens. 

czwartek, 5 lipca 2012

"Zieleń szmaragdu" Kerstin Gier (audiobook)

Cykl: Trylogia czasu (tom 3)
Wydawca: Egmont
Łączny czas nagrania: 12 godzin 50 minut
Lektor: Małgorzata Lewińska


Zieleń Szmaragdu to trzeci tom trylogii czasu. Co robi dziewczyna, której  właśnie złamano serce? To proste: gada przez telefon z przyjaciółką,  pochłania czekoladę i całymi dniami rozpamiętuje swoje nieszczęście. Ale Gwen - podróżniczka w czasie mimo woli - musi wziąć się w garść, chociażby po to, żeby przeżyć. Nici intrygi z przeszłości także dziś splatają się w zabójczą sieć. Złowrogi hrabia de Saint Germain jest bardzo bliski swego celu: Gwendolyn musi stanąć do walki o prawdę, miłość i własne życie.



„Zieleń szmaragdu” to już ostatni tom „Trylogii czasu” napisanej przez Kerstin Gier. Finałowa część niezwykle popularnego cyklu wywołała we mnie wiele emocji oraz dostarczyła mi zarówno pozytywnych, jak i negatywnych wrażeń.

Powieść, jak poprzednie części cyklu rozpoczyna się prologiem, w którym autorka przenosi czytelnika w przeszłość i ukazuje sytuację, w której znajduje się dwójka uciekinierów, ściganych przez Stowarzyszenie Strażników. Następnie wracamy do teraźniejszości, a nasza uwaga skupia się na głównej bohaterce serii – Gwendolyn.

Pierwsze rozdziały powieści koncentrują się na życiu uczuciowym Gwen. Słuchanie przez kilkadziesiąt minut o złamanym sercu bohaterki – nawet w rewelacyjnym wykonaniu Małgorzaty Lewińskiej – było dla mnie drogą przez mękę. O wiele bardziej interesował mnie dalszy ciąg wydarzeń związanych z odkrywaniem tajemnic, przepowiedni dotyczących głównych bohaterów oraz zdemaskowanie prawdziwego oblicza hrabiego Saint Germain, niż uczuciowe rozterki Gwendolyn. Wątek romansowy, który bez wątpienia spodoba się nastoletnim czytelniczkom, dla mnie był przede wszystkim spowalniaczem akcji, a po przeczytaniu dość pokaźnej ilości książek spod znaku paronormal romance, odbierałam go jako poprowadzony schematycznie. Jednocześnie doskonale zdaję sobie sprawę, że grupą docelową dla której została napisana powieść są właśnie nastoletnie dziewczęta, a poza tym już sama nazwa gatunku w jaki wpisuje się utwór wymaga w tekście książki obecności wątku miłosnego. Podejrzewam, że gdym była młodsza sama uległabym urokowi romantycznej historii Gwen i Gideona.

Kiedy udało mi się przebrnąć przez nudnawy i irytujący mnie początek, w nagrodę czekała na mnie kilkunastogodzinna przednia rozrywka. Razem z bohaterami i ich oddanymi przyjaciółmi poznałam odpowiedzi na wszystkie dręczące mnie pytania oraz uzyskałam potwierdzenie dotyczące kilku fabularnych rozwiązań, których się domyślałam niemal od pierwszego tomu. Tajemnicza postać hrabiego, która dość często inspirowała pisarzy, była mi znana od jakiegoś czasu, podobnie jak historia dotycząca jego życia i śmierci. W momencie, w którym pisarka, w „Czerwieni rubinu”, wprowadziła postać Saint Germaina zaczęłam domyślać się do osiągnięcia jakiego celu dąży oponent Gwen, a tym samym wiedziałam już mniej więcej czemu ma służyć zamknięcie kręgu dwanaściorga. W momencie, w którym okazało się, że mam rację poczułam niezwykłą satysfakcję i wcale nie odczuwałam rozczarowania spowodowanego faktem, że seria – dla mnie – okazała się przewidywalna. Z zapałem śledziłam wydarzenia, które doprowadziły do finału powieści – w końcu nie liczy się tylko zakończenie, a cała droga, którą muszą pokonać bohaterowie, by do niego doprowadzić  

Powieść Kerstin Gier odbieram pozytywnie, jednak nie jako jakąś ach! i och! wspaniałą, doskonałą, oryginalną itd. itp.. Autorka dość dobrze pilnowała szczegółów związanych z przeskokami w czasie – wyjaśniła wszystkie niejasne sytuacje, w których udział brali bohaterowie np. czytelnik poznaje tajemnicę pary, którą widziała Gwen podczas swojego trzeciego przeskoku w czasie; wyjaśniona zostaje również tajemnica człowieka, który zaatakował Gideona podczas jednej z wcześniejszych misji. Pisarka wyjaśniła również, dlaczego Gwendolym musi udawać się w przeszłość w konkretnych dniach teraźniejszości, nawet jeżeli równie dobrze mogłaby zrobić to za miesiąc w pełni przygotowując się do wystąpień towarzyskich, w których musiała brać udział z polecenia hrabiego. Niestety Kerstin Gier nie uniknęła pomyłki, która zdarza się bardzo wielu autorom decydującym się umieścić w swym utworze wątek podróży w czasie, a zwłaszcza podróży w przeszłości. Z logicznego punktu widzenia, w momencie, w którym zmianie ulegnie przeszłość, przekształceniu ulec powinna również  teraźniejszość bohaterów, np. jeżeli podczas podróży w czasie ktoś z przeszłości zostanie zabity, to jeżeli bohater poznał tego człowieka w swojej teraźniejszości z chwilą, w której tamten umarł w pamięci bohatera nie powinien pozostać po nim ślad. Nie mogło również dojść do spotkania z osobą, która została zabita, tym samym każde wydarzenie, w którym brała udział zamordowana w przeszłości postać nigdy nie powinno mieć miejsca. Oczywiście przedstawiony przeze mnie przykład nie ma nic wspólnego z fabułą „Zieleni szmaragdu”, ale również w utworze pani Gier bohaterka dokonuje pewnej zmiany, która powinna „usunąć” z jej teraźniejszości niektóre wydarzenia. Muszę przyznać, że takie błędy odbieram zdecydowanie negatywnie, chyba, że w danym utworze autor dokładnie wyjaśnia sposób kreacji swojego świata i uzasadnia, dlaczego zmiana w przeszłości nie wpływa na teraźniejszość – niestety autorka „Trylogii czasu” nie wyjaśnia tego wątku. Swoją drogą, niezwykle dziwi mnie fakt, że przy dobrze przemyślanej fabule zdarzyło się pani Gier takie nieciekawe potknięcie.

Pomimo elementów, które nie przypadły mi do gustu muszę przyznać, że „Zieleń szmaragdu” stanowi doskonałe ukoronowanie całej serii. Autorka nie popadła w dłużyzny, nie ciągnęła akcji na siłę. Jedynie epilog, w którym ponownie wracamy do Paula i Lucy, pozostawił we mnie niedosyt i ciekawość dotyczącą przyszłych relacji tej pary z Gwen i Gideonem. Przyznam, że w zakończeniu wolałabym zobaczyć głównych bohaterów i sprawdzić jak ułożyła się ich przyszłość.        

Na koniec jeszcze kilka słów o lektorce. Jak pisałam już w poprzednich recenzjach „Czerwieni rubinu” i „Błękitu szafiru” Małgorzata Lewińska wykonała kawał świetnej roboty jako lektorka. Nie chcę się powtarzać, więc podsumuję króciutko: uwielbiam sposób w jaki aktorka kreuje postacie nadając im indywidualne cechy. Dzięki pani Lewińskiej poznana przeze mnie historia nabrała niesamowitego klimatu i podejrzewam, że gdybym poznawała „Trylogię czasu” w wersji papierowej moje odczucia dotyczące serii mogłyby być całkowicie inne. Małgorzata Lewińska nadała powieściom wchodzącym w skład cyklu niezwykłego charakteru. Słuchałam tych audiobooków przez kilkadziesiąt godzin z niesłabnącym zainteresowaniem – jest to coś czego na pewno nie udałoby mi się zrobić, gdyby lektor jedynie czytał tekst.

Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu:

wtorek, 3 lipca 2012

"Kalejdoskop" Danielle Steel

Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 400
Rok wydania: 2010

Wzruszająca powieść, pełna nieoczekiwanych zdarzeń, łącząca melodramat i wątek sensacyjny. Pod koniec II wojny Sam, amerykański żołnierz, poznaje piękną Francuzkę Solange. Zakochani wyjeżdżają do Nowego Jorku, gdzie rodzą im się trzy córeczki. Tragiczny wypadek sprawia, że dziewczynki zostają sierotami i trafiają do trzech różnych rodzin zastępczych. Po latach najbliższy przyjaciel Sama postanawia je odnaleźć... Czy los pozwoli siostrom jeszcze kiedyś się zobaczyć?


Danielle Steel to pisarka, która uważana jest za jedną z wielkich autorek, które tworzą literaturę kobiecą. Powieści tej pani sprzedają się w milionowych nakładach, a wiele z jej utworów doczekało się ekranizacji. W roku 1989 nazwisko Daniell Steel po raz pierwszy trafiło do „Księgi rekordów Guinnessa” – jedna z powieść pisarki nieprzerwanie przez 381 tygodni utrzymywała się na szczycie listy bestsellerów Timesa.  Jako, że bardzo lubię sięgać po powieści przeznaczone głównie dla płci pięknej, postanowiłam zapoznać się z twórczością pisarki, która uważana jest za „gwiazdę literatury kobiecej” i przekonać się na czym polega fenomen jej książek.

„Kalejdoskop” to powieść, która po raz pierwszy została wydana w roku 1987. Z noty wydawcy możemy dowiedzieć się, że jest to jedna z popularniejszych powieści pisarki. Trzy lata po wydaniu „Kalejdoskop” został zekranizowany, jednak film w znacznym stopniu różni się od powieściowego pierwowzoru.

Akcja powieści rozpoczyna się podczas trwania II wojny światowej. W dniu Bożego Narodzenia w okopie poznają się Sam Walker i Arthur Patterson, znajomość, którą nawiązali mężczyźni przeradza się z czasem w długoletnią przyjaźń. Pod koniec wojny żołnierze trafiają do Paryża, to właśnie tam Sam i Arthur poznają niezwykle piękną kobietę – Solange. Patterson, który należy do ludzi niezwykle uległych, nie narzuca się kobiecie jawnie okazującej swoją niechęć amerykańskim żołnierzom - całkowicie inaczej postępuje jego przyjaciel. Walker godzinami wystaje pod domem fascynującej obu mężczyzn Francuzki, aż w końcu ta pozwala zaprosić się na kawę. Między Samem i Solange rodzi się uczucie. Po wojnie mężczyzna sprowadza ukochaną do Stanów, gdzie bierze z nią ślub. Życie młodej pary układa się niczym bajka. Bohaterowie darzą się silnym uczuciem. Sam, wspierany przez żonę, wspina się na wyżyny aktorskiej kariery. Parze rodzi się trójka uroczych córek. Nic nie trwa jednak wiecznie... Z czasem w idealnej rodzinie pojawiają się rysy, aż pewnej nocy dochodzi do tragedii, w wyniku której córki państwa Walker - Hillary, Alexandra i Megan zostają same na świecie. Dziewczynki, którymi nie ma się kto zająć zostają rozdzielone. Po trzydziestu latach od tragedii przyjaciel pary – Arthur, postanawia odnaleźć dorosłe już kobiety i doprowadzić do ich spotkania.

Powieść Danielle Steel dzieli się na pięć części – każda z nich koncentruje się na opisie losów innego z bohaterów. Czytelnik poznaje najpierw historię Sama i Solonge oraz Arthura, następnie autorka przybliża losy Hillary, Aleksandry i Megan. „Kalejdoskop” nie jest typowym romansem. Powieść jest złożoną historią, w której miłość przeplata się z nienawiścią, dobroć ze złem. Wątek romansowy, który wypełnia pierwszą część książki ustępuje miejsca wątkowi obyczajowemu, a w pewnym stopniu również detektywistycznemu.

Historia miłosna jest ukazana  w sposób „cukierkowy” przez co opowieść o Samie i Solange momentami nuży. Podczas czytania pierwszej części niemal nieustannie odnosiłam wrażenie, że autorka upraszcza pewne rzeczy, że za wszelką cenę stara się ukazać rzeczywistość jak najmniej brutalną, a zarazem pewne elementy zostają wyidealizowane do granic możliwości. Naprawdę interesująco zrobiło się dopiero w chwili, w której pisarka odkryła przed czytelnikiem, że małżeństwo pary głównych bohaterów nie jest tak idealne, jak mogłoby się wydawać. Akcja stała się bardziej ciekawa dzięki temu, że  przełamany został patetyczny nastrój, która dominował na kilkudziesięciu pierwszych stronach powieści. Kiedy przeszłam do czytania części poświęconej losom Hillary, zaczęłam czerpać prawdziwą przyjemność płynącą z czytania „Kalejdoskopu”. Akcja zdecydowanie zyskała na wyrazistości. Odkrywanie losów trzech sióstr zdecydowanie bardziej przypadło mi do gustu, niż poznawanie dziejów miłości ich rodziców. Szkoda jedynie, że autorka nie pokusiła się o dokładne opisanie losów wszystkich trzech dziewcząt. Historie Hillary i Aleksandry są opisane dość dokładnie, podczas gdy losy najmłodszej z sióstr zostały przedstawione bardzo pobieżnie i szczątkowo.

Danielle Steel udało się napisać poruszającą, momentami niezwykle smutną historię, która pokazuje jak różnie układają się losy ludzkie. Powieść dostarczyła mi wielu godzin rozrywki, czas poświęcony na lekturę książki uważam za dobrze zagospodarowany. To kobiece czytadło, jakim jest „Kalejdoskop”, powinno spodobać się czytelniczkom, które lubią poruszające historie. Powieść Danielle Steel nie należy do lektur lekkich i przyjemnych, w powieści występuje wiele brutalnych scen, które budzą niepokój i zapadają w pamięci zmuszając do refleksji nad niesprawiedliwością świata i sadyzmem innych ludzi, którzy bez mrugnięcia okiem gotowi są przekształcić życie bohaterów powieści w piekło.