Wydawca: Egmont
Łączny czas nagrania: 12 godzin 50 minut
Lektor: Małgorzata Lewińska
Zieleń Szmaragdu to trzeci tom trylogii czasu. Co robi dziewczyna, której właśnie złamano serce? To proste: gada przez telefon z przyjaciółką, pochłania czekoladę i całymi dniami rozpamiętuje swoje nieszczęście. Ale Gwen - podróżniczka w czasie mimo woli - musi wziąć się w garść, chociażby po to, żeby przeżyć. Nici intrygi z przeszłości także dziś splatają się w zabójczą sieć. Złowrogi hrabia de Saint Germain jest bardzo bliski swego celu: Gwendolyn musi stanąć do walki o prawdę, miłość i własne życie.
„Zieleń szmaragdu” to już ostatni tom „Trylogii czasu”
napisanej przez Kerstin Gier. Finałowa część niezwykle popularnego cyklu
wywołała we mnie wiele emocji oraz dostarczyła mi zarówno pozytywnych, jak i
negatywnych wrażeń.
Powieść, jak poprzednie części cyklu rozpoczyna się
prologiem, w którym autorka przenosi czytelnika w przeszłość i ukazuje
sytuację, w której znajduje się dwójka uciekinierów, ściganych przez
Stowarzyszenie Strażników. Następnie wracamy do teraźniejszości, a nasza uwaga
skupia się na głównej bohaterce serii – Gwendolyn.
Pierwsze rozdziały powieści koncentrują się na życiu
uczuciowym Gwen. Słuchanie przez kilkadziesiąt minut o złamanym sercu bohaterki
– nawet w rewelacyjnym wykonaniu Małgorzaty Lewińskiej – było dla mnie drogą
przez mękę. O wiele bardziej interesował mnie dalszy ciąg wydarzeń związanych z
odkrywaniem tajemnic, przepowiedni dotyczących głównych bohaterów oraz
zdemaskowanie prawdziwego oblicza hrabiego Saint Germain, niż uczuciowe
rozterki Gwendolyn. Wątek romansowy, który bez wątpienia spodoba się
nastoletnim czytelniczkom, dla mnie był przede wszystkim spowalniaczem akcji, a
po przeczytaniu dość pokaźnej ilości książek spod znaku paronormal romance,
odbierałam go jako poprowadzony schematycznie. Jednocześnie doskonale zdaję
sobie sprawę, że grupą docelową dla której została napisana powieść są właśnie
nastoletnie dziewczęta, a poza tym już sama nazwa gatunku w jaki wpisuje się utwór
wymaga w tekście książki obecności wątku miłosnego. Podejrzewam, że gdym była
młodsza sama uległabym urokowi romantycznej historii Gwen i Gideona.
Kiedy udało mi się przebrnąć przez nudnawy i irytujący mnie
początek, w nagrodę czekała na mnie kilkunastogodzinna przednia rozrywka. Razem
z bohaterami i ich oddanymi przyjaciółmi poznałam odpowiedzi na wszystkie
dręczące mnie pytania oraz uzyskałam potwierdzenie dotyczące kilku fabularnych rozwiązań,
których się domyślałam niemal od pierwszego tomu. Tajemnicza postać hrabiego,
która dość często inspirowała pisarzy, była mi znana od jakiegoś czasu,
podobnie jak historia dotycząca jego życia i śmierci. W momencie, w którym
pisarka, w „Czerwieni rubinu”, wprowadziła postać Saint Germaina zaczęłam
domyślać się do osiągnięcia jakiego celu dąży oponent Gwen, a tym samym
wiedziałam już mniej więcej czemu ma służyć zamknięcie kręgu dwanaściorga. W
momencie, w którym okazało się, że mam rację poczułam niezwykłą satysfakcję i
wcale nie odczuwałam rozczarowania spowodowanego faktem, że seria – dla mnie –
okazała się przewidywalna. Z zapałem śledziłam wydarzenia, które doprowadziły
do finału powieści – w końcu nie liczy się tylko zakończenie, a cała droga,
którą muszą pokonać bohaterowie, by do niego doprowadzić
Powieść Kerstin Gier odbieram pozytywnie, jednak nie jako
jakąś ach! i och! wspaniałą, doskonałą, oryginalną itd. itp.. Autorka dość
dobrze pilnowała szczegółów związanych z przeskokami w czasie – wyjaśniła
wszystkie niejasne sytuacje, w których udział brali bohaterowie np. czytelnik
poznaje tajemnicę pary, którą widziała Gwen podczas swojego trzeciego przeskoku
w czasie; wyjaśniona zostaje również tajemnica człowieka, który zaatakował Gideona
podczas jednej z wcześniejszych misji. Pisarka wyjaśniła również, dlaczego
Gwendolym musi udawać się w przeszłość w konkretnych dniach teraźniejszości,
nawet jeżeli równie dobrze mogłaby zrobić to za miesiąc w pełni przygotowując
się do wystąpień towarzyskich, w których musiała brać udział z polecenia
hrabiego. Niestety Kerstin Gier nie uniknęła pomyłki, która zdarza się bardzo
wielu autorom decydującym się umieścić w swym utworze wątek podróży w czasie, a
zwłaszcza podróży w przeszłości. Z logicznego punktu widzenia, w momencie, w
którym zmianie ulegnie przeszłość, przekształceniu ulec powinna również teraźniejszość bohaterów, np. jeżeli podczas
podróży w czasie ktoś z przeszłości zostanie zabity, to jeżeli bohater poznał
tego człowieka w swojej teraźniejszości z chwilą, w której tamten umarł w
pamięci bohatera nie powinien pozostać po nim ślad. Nie mogło również dojść do
spotkania z osobą, która została zabita, tym samym każde wydarzenie, w którym
brała udział zamordowana w przeszłości postać nigdy nie powinno mieć miejsca.
Oczywiście przedstawiony przeze mnie przykład nie ma nic wspólnego z fabułą
„Zieleni szmaragdu”, ale również w utworze pani Gier bohaterka dokonuje pewnej
zmiany, która powinna „usunąć” z jej teraźniejszości niektóre wydarzenia. Muszę
przyznać, że takie błędy odbieram zdecydowanie negatywnie, chyba, że w danym
utworze autor dokładnie wyjaśnia sposób kreacji swojego świata i uzasadnia,
dlaczego zmiana w przeszłości nie wpływa na teraźniejszość – niestety autorka
„Trylogii czasu” nie wyjaśnia tego wątku. Swoją drogą, niezwykle dziwi mnie
fakt, że przy dobrze przemyślanej fabule zdarzyło się pani Gier takie nieciekawe
potknięcie.
Pomimo elementów, które nie przypadły mi do gustu muszę
przyznać, że „Zieleń szmaragdu” stanowi doskonałe ukoronowanie całej serii.
Autorka nie popadła w dłużyzny, nie ciągnęła akcji na siłę. Jedynie epilog, w
którym ponownie wracamy do Paula i Lucy, pozostawił we mnie niedosyt i
ciekawość dotyczącą przyszłych relacji tej pary z Gwen i Gideonem. Przyznam, że
w zakończeniu wolałabym zobaczyć głównych bohaterów i sprawdzić jak ułożyła się
ich przyszłość.
Na koniec jeszcze kilka słów o lektorce. Jak pisałam już w
poprzednich recenzjach „Czerwieni rubinu” i „Błękitu szafiru” Małgorzata
Lewińska wykonała kawał świetnej roboty jako lektorka. Nie chcę się powtarzać,
więc podsumuję króciutko: uwielbiam sposób w jaki aktorka kreuje postacie
nadając im indywidualne cechy. Dzięki pani Lewińskiej poznana przeze mnie
historia nabrała niesamowitego klimatu i podejrzewam, że gdybym poznawała
„Trylogię czasu” w wersji papierowej moje odczucia dotyczące serii mogłyby być
całkowicie inne. Małgorzata Lewińska nadała powieściom wchodzącym w skład cyklu
niezwykłego charakteru. Słuchałam tych audiobooków przez kilkadziesiąt godzin z
niesłabnącym zainteresowaniem – jest to coś czego na pewno nie udałoby mi się
zrobić, gdyby lektor jedynie czytał tekst.
Recenzja opublikowana pierwotnie na portalu:
Audiobooków nie lubię słuchać, ale chętnie rozejrzę się za wersją papierową tej książki, tym bardziej, iż mam jej pierwszą część.
OdpowiedzUsuńJa polubiłam słuchanie audiobooków, chociaż początkowo miałam sporo obaw. Wiele zależy od lektora, jeżeli czyta on książkę to najczęściej po kilku minutach wyłączam się i zaczynam błądzić myślami gdzie indziej. W wypadku serii Kerstin Gier, lektorka fajnie interpretuje tekst, dzięki czemu słuchałam z przyjemnością. Gdyby nie forma audio, to zapewne trylogia podobałaby mi się o wiele mniej - same powieści wchodzące w skład cyklu to typowe, schematyczne paranormal romace.
Usuń