niedziela, 30 grudnia 2012

"Gra o tron" George R. R. Martin

Cykl: Pieśń Lodu i Ognia (tom 1)
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 778
Rok wydania: 2003

W Zachodnich Krainach o ośmiu tysiącach lat zapisanej historii widmo wojen i katastrofy nieustannie wisi nad ludźmi. Zbliża się zima, lodowate wichry wieją z północy, gdzie schroniły się wyparte przez ludzi pradawne rasy i starzy bogowie.
Zbuntowani władcy na szczęście pokonali szalonego Smoczego Króla, Aerysa Targaryena, zasiadającego na Żelaznym Tronie Zachodnich Krain, lecz obalony władca pozostawił po sobie potomstwo, równie szalone jak on sam.
Tron objął Robert - najznamienitszy z buntowników. Minęły już lata pokoju i oto możnowładcy zaczynają grę o tron..

„Gra o tron” to pierwszy tom bijącej rekordy popularności sagi fantasy„Pieść Lodu i Ognia” napisanej przez George’a R. R Martina. Cykl powieści napisanych przez amerykańskiego pisarza zyskał sobie ogromne rzesze fanów na całym świecie. Do wzrostu popularności sagi przyczynił się niewątpliwie serial nakręcony przez stację HBO, który swą premierę miał w 2011 roku. Do dzisiejszego dnia wyemitowano dwa sezony, trzeci ma wystartować w marcu 2013 roku.

Po powieść Martina sięgnęłam kierowana ciekawością. Przeczytawszy ogromną ilość pozytywnych opinii dotyczących zarówno książki, jak i jej serialowej ekranizacji, zapragnęłam przekonać się, czym zachwyca się tak ogromna liczba ludzi. Sięgnęłam po pierwszy tom serii i wsiąknęłam…

Z północy nadchodzi zima, a wraz z nią budzą się zmarli i potwory, które miały istnieć jedynie w opowieściach starej niani. Na południu trwają przygotowania do przejęcia władzy, gra o tron jest niebezpieczna: albo w niej zwyciężasz, albo giniesz. W wolnych miastach, pozostających poza władzą króla Roberta, budzi się ostatni smok, potomek obalonego trzynaście lat wcześniej władcy. Emocjonującą przygodę, pełną zwrotów akcji pora rozpocząć!

„Gra o tron” podzielona jest na rozdziały, w których czytelnik obserwuje poczynania różnych bohaterów. Akcja powieści przeskakuje z miejsca na miejsce. W jednej chwili śledzimy intrygantów spiskujących w królewskiej twierdzy, by za moment przenieść się na Mur oddzielający królestwo od dzikich terenów zamieszkiwanych przez pradawne istoty budzące się do życia, bądź przenosimy się do wolnych miast położonych za morzem, gdzie ukrywają się ostatni potomkowie obalonego króla zabitego trzynaście lat wcześniej. Martin wprowadził do akcji niezwykle pokaźną grupę bohaterów, co początkowo dość mocno mi przeszkadzało. Przeskakiwanie od postaci do postaci oraz przechodzenia z miejsca na miejsce, w pierwszej części powieści męczyło mnie. Bohaterowie mylili mi się, momentami nie wiedziałam kto jest kim i jaką rolę odgrywa. Na szczęście, wraz z posuwaniem się akcji do przodu w bardzo naturalny sposób przysposobiłam sobie, którzy z bohaterów zadomowią się w powieściowym uniwersum na dłużej.

Powieść George’a R. R. Martina jest skonstruowana w sposób, który działa zdecydowanie na jej korzyść, choć czytelnik może czuć się przez pewien czas zdezorientowany lub zagubiony z powodu narracyjnych przeskoków. Czytający na przemian towarzyszy ósemce głównych bohaterów (Nedowi Starkowi, lordowi Winterfell, Namiestnikowi Północy, oddanemu przyjacielowi króla, któremu zostaje nadane stanowisko Namiestnika Króla; Jonowi Snow, bękartowi Neda, który przystaje do Nocnej Straży, grupy strażników strzegących Muru - budowli oddzielającej królestwo od dzikich terenów zamieszkanych przez pradawne istoty i potwory; Aryi i Sansie Stark córkom lorda Neda, które są jak ogień i woda, i które wraz z ojcem udają się na królewski dwór; Branowi Starkowi, ośmioletniemu synowi Neda, który znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie. Bran zostaje kaleką, ponadto ktoś próbuje go zabić, gdyż jest w posiadaniu cennych informacji mogących zaszkodzić spiskowcom. Czytelnik śledzi również przygody Catelyn Stark, żony lorda Winterfell, która pragnie odkryć prawdę dotyczącą zamachu na swego syna oraz dąży do chronienia swej rodziny przed ambitnym klanem Lannisterów; Daenerys Targaryen ostatniej spadkobierczyni obalonego trzynaście lat temu króla, której potomkowie mogą zagrozić obecnemu władcy; Tyriona Lannistera, karła, przebiegłego brata królowej. Ważną postacią, która jest wspominana przy okazji różnych rozdziałów jest Robb Stark, piętnastoletni syn Neda, który przejmuje obowiązki ojca, kiedy ten wyjeżdża do stolicy), dzięki temu dostaje on całościowy obraz tego co dzieje się w różnych obszarach świata wykreowanego przez Martina.

„Gra o tron” okazała się świetną powieścią, której lektura niezwykle mnie zaabsorbowała i wywołała wiele skrajnych emocji. Martin wykreował pokaźną grupę zróżnicowanych i ciekawych postaci, których poczynania rzadko można ocenić jednoznacznie. Żaden z bohaterów nie jest obdarzony jedynie pozytywnymi czy negatywnymi cechami i tak naprawdę nie do końca wiadomo, kto stoi po stronie prawości, a kto dba o własne interesy. Martin dostaje ode mnie ogromny plus za wykreowanie tak rzeczywistych i wielowymiarowych bohaterów.

Akcja powieści, koncentrująca się na trzech głównych wątkach toczących się równolegle (dworskie intrygi i knowania w celu zdobycia tronu; budzące się za Murem zło i nadchodząca zima, która może trwać wiele lat, wątek ostatniej potomkini obalonego króla Targaryena), choć rozwija się dość wolno i mało w niej wątków stricte fantastycznych, jest poprowadzona w taki sposób, że trudno oderwać się od książki. Zakończenie „Gry o tron” wzbudziło mój czytelniczy apetyty na więcej. Jak tylko uda mi się dostać „Starcie królów” zabieram się do lektury.

wtorek, 25 grudnia 2012

"Atlas chmur" David Mitchell

Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 544
Rok wydania: 2012 

Pasażer statku, z utęsknieniem wyglądający końca podróży przez Pacyfik w 1850 roku; wydziedziczony kompozytor, usiłujący oszustwem zarobić na chleb w Belgii lat międzywojennych; dziennikarka-idealistka w Kalifornii rządzonej przez gubernatora Reagana; wydawca książek, uciekający przed gangsterami, którym jest winien pieniądze; genetycznie modyfikowana usługująca z restauracji, w oczekiwaniu na wykonanie wyroku śmierci; i Zachariasz, chłopak z wysp Pacyfiku, który przygląda się, jak dogasa światło nauki i cywilizacji – narratorzy Atlasu Chmur słyszą nawzajem swoje echa poprzez meandry dziejów, co odmienia ich los zarówno w błahym, jak i w doniosłym wymiarze.

„Atlas chmur”, powieść autorstwa Davida Mitchella to utwór wyjątkowy i  niezwykle zaskakujący. Skłamałabym jednak, gdybym stwierdziła, że książka zauroczyła mnie od pierwszej strony i nie pozwoliła się odłożyć dopóki nie dotarłam do finału. Powieść, a szczególnie jej pierwszą połowę, czytałam kierowana raczej zawzięciem niż zainteresowaniem.

„Atlas chmur” na pierwszy rzut oka wydaje się utworem złożonym z sześciu odrębnych, niepowiązanych ze sobą opowiadań, których akcja rozgrywa się w różnych częściach globu i różnych przedziałach czasowych (od XIX aż do bliżej niesprecyzowanej przyszłości) . Nowelki składające się na powieść reprezentują różne gatunku literackie, mamy więc kolejno: dziennik, powieść epistolarną, powieść sensacyjną, utwór kojarzący się z groteską, powieść science-fiction i powieść przygodową z elementami filozoficznymi. Pierwsza część „Atlasu chmur” - „Adama Ewinga Dziennik Pacyficzny” - jest niezwykle mocno stylizowana zarówno w warstwie językowej jak i stylistycznej. Tą część powieści czytałam najdłużej i sprawiła mi ona niemało kłopotu, a nawet zniechęciła mnie na pewien czas do dalszego poznawania książki. Kolejne części powieści Mitchella - „Listy z Zedelghem”,  „Okresy półtrwania. Pierwsza zagadka Luisy Rey”, „Upiorna udręka Timothy’ego Cavendisha”, „Antyfona Sonmi-451”, „Bród Slloshy i wszystko co potem” – czytałam już bez dłuższych postojów.

Tym co mnie urzekło w „Atlasie chmur” nie była fabuła poszczególnych części, ale forma powieści. Autor zbudował swój utwór w niezwykle przemyślny sposób. W miarę jak czytelnik posuwa się do przodu z niemałym zaskoczeniem odkrywa, że poszczególne części łączą się ze sobą. Sposób w jaki dane historie zostały przedstawione niezwykle silnie kojarzył mi się z odwróconą konstrukcją szkatułkową. Czytając kolejne fragmenty „Atlasu chmur” odkrywałam, że ich bohaterowie poznawali historię swych poprzedników. Tym samym dane opowiadanie funkcjonowało w dwóch wymiarach czasowych: w teraźniejszości (kiedy daną historię poznawał czytelnik powieści) i w przeszłości (kiedy dopiero co poznane przez czytelnika „Atlasu chmur” opowiadanie okazywało się być tekstem, który odkrywa i poznaje bohater kolejnego opowiadania). Kolejnym interesującym zabiegiem było urywanie danej części w najbardziej ekscytującym momencie akcji.

Ogromne wrażenie wywarła na mnie druga połowa powieści, która została zbudowana symetrycznie do części pierwszej. Po „pełnym” opowiadaniu „Bród Slloshy i wszystko co potem”, autor dopowiada opowiadania, które zostały wcześniej ucięte w następującej kolejności: „Antyfona Sonmi-451”, „Upiorna udręka Timothy’ego Cavendisha”, „Okresy półtrwania. Pierwsza zagadka Luisy Rey”, „Adama Ewinga Dziennik Pacyficzny”. Druga połowa „Atlasu chmur” ponownie zostaje zbudowana na pomyśle powieści szkatułkowej. Bohaterowie poszczególnych opowiadań otrzymują możliwość poznania zaginionych części tekstów. Okazuje się, że poszczególne opowieści są ze sobą o wiele mocniej związane niż wynikałoby to z pierwszej połowy powieści. Działania, które podejmowali bohaterowie miały bowiem bezpośredni wpływ na kształtowanie się przyszłości świata.

Powieść Davida Mitchella jest wyjątkowa nie tylko ze względu na zastosowanie pomysłowej budowy utworu. „Atlas chmur” to powieść o niezwykle bogatej warstwie filozoficznej czy symbolicznej. Mitchell ciekawie przedstawił kwestię reinkarnacji, powtarzalności losów ludzkich, czy zakreślania kół przez historię. 

„Atlas chmur” to powieść dla dojrzałego, wymagającego czytelnika, który poszukuje w literaturze nie tyle przyjemnych i łatwych w odbiorze fabuł co interesujących rozwiązań literackich i niecodziennych konceptów. To powieść, której trzeba poświęcić wiele czasu i uwagi, której urok i genialność rozpoznaje się dopiero po dotarciu do ostatniej strony. Przyznam, że męcząc się przy pierwszej części „Atlasu chmur” nie spodziewałam się, że  książka wywrze na mnie tak ogromne wrażenie.

wtorek, 18 grudnia 2012

"Zimowy ślub" Sharon Owens

Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 288
Rok wydania: 2011

Czarująca atmosfera ośnieżonego Londynu z odrobiną magii w powietrzu. Ona, Emily - urocza, utalentowana, z polotem. On, Dylan - przystojny, szlachetny i zawsze wie, jak się zachować. Para jak z bajki, brakuje tylko szczęśliwego happy endu, czyli wspaniałego ślubu. Jednak Emily nie potrafi zapomnieć o swoim poprzednim niedoszłym weselu, kiedy to jej narzeczony uciekł sprzed ołtarza. Czy da szczęściu drugą szansę i pozwoli, by złożona przysięga miłości ogrzała jej serce? 

Kiedy za oknem prószy śnieg a kalendarz wskazuje, że Święta Bożego Narodzenia zbliżają się wielkimi krokami, nachodzi mnie potrzeba sięgania po ksiązki, w których mogę odnaleźć wątki zimowo-świąteczne. Jedną z powieści, która znalazła się w grupie lektur mających wprowadzić mnie w świąteczny klimat, stał się „Zimowy Ślub” Sharon Owens. Opatulona w kocyk, z kubkiem ciepłej, zielonej herbaty pod ręką, rozpoczęłam czytanie, by po kilkunastu stronach stwierdzić z żalem, że książka nie spełnia moich oczekiwań.

Bajeczna okładka powieści i pierwsze zdanie opisu wydawcy - „Czarująca atmosfera ośnieżonego Londynu z odrobiną magii w powietrzu.” – kazały mi przypuszczać, że do moich rąk trafił utwór przepełniony niesamowitym zimowym klimatem. Niestety myliłam się. „Zimowy ślub” to banalny romans z wplecionymi wątkami obyczajowymi, w którym ciężko odnaleźć czarującą atmosferę oraz magię. Wbrew oczekiwaniom, akcja „Zimowego ślubu” w znacznej części rozgrywa się w innych porach roku niż zima.

Akcja utworu rozpoczyna się tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Główna bohaterka, Emily, to trzydziestoletnia kobieta ze smutną przeszłością. Pewnego dnia, kierowana impulsem, postanawia, że pozbędzie się niepotrzebnych przedmiotów, które zalegają w jej mieszkaniu. Emily postanawia podarować zbędne rzeczy sklepowi organizacji dobroczynnej. Spotyka tam niezwykle przystojnego Dylana, który natychmiast budzi jej zainteresowanie. Reszta akcji powieści to typowy romans, w którym pojawiają się epizody opisujące małżeńskie problemy przyjaciółki Emily oraz fragmenty odnoszące się do przeszłości bohaterki i jej dysfunkcyjnej rodziny. Fabuła powieści rozgrywa się na przestrzeni kilku lat. Autorka dość często dokonuje kilkumiesięcznych przeskoków czasowych, by zaprezentować czytelnikowi najważniejsze zmiany zachodzące w życiu uczuciowym bohaterów.

„Zimowy ślub” to utwór, którego lektura mnie znużyła. Sięgając po książkę spodziewałam się, że otrzymam romantyczną historię osadzoną w bajecznej, zimowej scenerii. Kilka pierwszych stron utworu dawało mi nadzieję, że mam do czynienia z powieścią, która wprowadzi mnie w świąteczny nastrój. Niestety bardzo szybko przekonałam się, że mam do czynienia ze zwykłym romansem, który nie pozostanie długo w mej pamięci. By być sprawiedliwą w stosunku do tej książki, na koniec pozostaje mi jedynie stwierdzić, że gdybym nie oczekiwała po „Zimowym ślubie” magicznej i klimatycznej opowieści, której akcja w całości rozgrywa się w ośnieżonym Londynie, moje wrażenie po przeczytaniu tej powieści mogłyby być zupełnie inne. Niestety wydawca i autorka obiecali mi coś czego nie odnalazłam w tej pozycji, dlatego wydaje mi się, ze moje rozczarowanie jest jak najbardziej uzasadnione.

sobota, 8 grudnia 2012

"Krąg ognia" Michelle Zink

Cykl: Proroctwo sióstr (tom 3)
Wydawnictwo: TELBIT
Liczba stron 358
Rok wydania: 2012

Determinacja Lii Milthorpe jest silniejsza niż kiedykolwiek.
Pozostało niewiele czasu na podróż śladem ostatnich tajemnic proroctwa, które od wieków kładzie się cieniem na losy kolejnych pokoleń sióstr. U kresu drogi czeka Lię konfrontacja z przeznaczeniem i ostateczna walka z samą sobą. By jednak mieć w niej jakąkolwiek szansę, musi zbliżyć się do Alice - bliźniaczki, którą przepowiednia uczyniła jej największym wrogiem...

„Krąg ognia” to ostatnia część trylogii Proroctwa sióstr. Powieść czytałam z ciekawością charakterystyczną dla osób, które pragną poznać zakończenie pewnej opowieści. Niestety w ostatecznym rozrachunku muszę stwierdzić, że cała trylogia okazała się „szyta grubymi nićmi”. Po przeczytaniu wszystkich tomów czekało mnie srogie rozczarowanie. Zamiast pasjonującego finału i spektakularnego starcia z siłami ciemności dostałam powieść opartą na pomyśle, który nie został fabularnie zrealizowany.

W ostatniej części trylogii Lia ponownie musi wykonać zadania, które doprowadzą ja do upragnionego zakończenia przepowiedni. Autorka wprowadziła nieco napięcia, jednak to co stanowi sekret i niewiadomą dla bohaterki, dla czytelnika jest oczywistością. Bez największego trudu odkryłam tożsamość ostatniego Klucza.

Najgorszym elementem całej historii napisanej przez Michelle Zink jest finał, który został napisany bez polotu. Czytając ostatnie strony powieści miałam wrażenie, że autorka nie miała pomysłu, jak w ekscytujący i trzymający w napięciu sposób zakończyć swą opowieść, poszła więc po najmniejszej linii oporu. Finał pozostawił mnie z jednym pytaniem. Po co właściwie było to wszystko? Do czego potrzebny był autorce wątek rywalizacji sióstr bliźniaczek, skoro powieść mogła właściwie obejść się bez niego? Alice jest postacią praktycznie nieobecną w powieściowym uniwersum. Owszem, jej daleka obecność niepokoi główną bohaterkę, ale „fizycznie” młodsza bliźniaczka nie podejmuje niemal żadnych działań. Wszelkie próby powstrzymania Lii, są przeprowadzane przez wysłanników Samaela.

Czytelnikowi nie dana została możliwość poznania Alice, polubienia jej czy znienawidzenia. Oponentka bohaterki skojarzyła mi się ze zwykłym pionkiem udającym jedynie królową. Alice przypominała mi kozła ofiarnego, którego o wszystko się oskarża. Uważam, że gdyby Michelle Zink pokusiła się o sportretowanie tej bohaterki, a nie tylko na opisie pozytywnych postaci, trylogia zdecydowanie zyskałaby na wartości.  Autorka nie ujawniła jakie motywy kierują młodszą bliźniaczką. Podjęte przez Alice działania są niezrozumiałe dla czytelnika, jej pojawienie się w finale powieści i działania jakie podejmuje są niespodziewane i nielogiczne. Motywy kierujące Alice są niejasne i sprawia to, że finał prezentuje się niezwykle niekorzystnie. W żaden sposób nie jestem w stanie zaakceptować zakończenia tej powieści.

Przeczytałam wszystkie tomy trylogii. W trakcie lektury przyjemnie się bawiłam, jednak po zakończeniu niechybnie przychodziły refleksje, a przed oczami stawały wszystkie niedociągnięcia i niekonsekwencje fabuły. „Krąg ognia” mógł stać się fajną powieścią, jednak okropny finał sprawił, że cała przyjemność płynąca z czytania ulotniła się w mgnieniu oka. Trylogia Michelle Zink to zbiór książek, o których bardzo szybko zapomnę.     

wtorek, 4 grudnia 2012

"Strażniczka bramy" Michelle Zink

Cykl: Proroctwo sióstr (tom 2)
Wydawnictwo: TELBIT
Liczba stron: 388
Rok wydania: 2010

Uwikłane w historyczne proroctwo bliźniaczki Milthorpe rozstają się. Lia opuszcza rodzinny dom, by z dala od swojej siostry doprowadzić do końca przepowiednię, za sprawą której stały się dla siebie śmiertelnymi wrogami. Tymczasem Alice, chcąc jej w tym przeszkodzić, odsłania swoje najbardziej przerażające oblicze. Obie wiedzą, że jakkolwiek rozstrzygnie się ta walka - naznaczona zdradą i nadzieją – tragicznego finału nie da się uniknąć...

Druga część trylogii stworzonej przez Michelle Zink zdecydowanie przebija pierwszy tom serii. W „Strażniczce bramy” akcja nabrała rozpędu, a bohaterowie ukazali swe nowe oblicza. Ta część podobała mi się o wiele bardziej niż debiutancka powieść pisarki  - „Proroctwo sióstr”.

Od wydarzeń przedstawionych w pierwszej części trylogii minęło osiem miesięcy. Lia przeniosła się do Londynu, gdzie pod okiem swej doświadczonej przyjaciółki i powiernicy, rozwija umiejętności mające pomóc jej w zakończeniu proroctwa sióstr. Przed Amalią zostają postawione kolejne zadania. Bohaterka musi odnaleźć drugą części przepowiedni, która zniszczyła jej rodzinę i przysporzyła jej niewysłowionego cierpienia. By dowiedzieć się gdzie zostały ukryte stronice zawierające ostatnią część proroctwa zmuszona jest udać się na mistyczną wyspę Altus, gdzie od swej krewnej ma otrzymać dalsze instrukcje.

Kiedy główna bohaterka czeka na wezwanie zakonu Sióstr, jej sojusznicy poszukują kolejnych Kluczy – dziewcząt, których los spleciony został z proroctwem. Na horyzoncie pojawia się również tajemniczy, młody mężczyzna. Bohaterka musi odkryć kto jest jej sprzymierzeńcem, a kto wrogiem. Nic nie jest takie jak się wydaje. Czas nieubłaganie mija, a Alice staje się coraz silniejsza…

Drugi tom trylogii jest zdecydowanie bardziej dynamiczny niż część pierwsza. Bohaterka ma do wykonania dość pokaźną liczbę zadań i tym razem autorka zadbała o to, by Lia musiała włożyć w ich wykonanie znacznie więcej wysiłku niż do tej pory. W przeciwieństwie do tomu pierwszego, Amalia nie otrzymuje wszystkich odpowiedzi jak na tacy. Także w sposobie kreacji postaci nastąpiła zmiana na lepsze. Bohaterowie przestali przypominać nieomylnych, oddanych jedynie sprawie herosów, stali się bardziej realni – targają nimi zwątpienie, strach i nieufność. Koniec z wyidealizowanymi do granic możliwości aniołami, dla których najważniejszą sprawą na świecie jest zakończenie proroctwa.

„Strażniczkę bramy” czytałam z o wiele większym zainteresowaniem niż „Proroctwo sióstr”, Powieść ta pod wieloma względami jest lepsza od pierwszego tomu trylogii, jednak nie zmienia to faktu, że uważam ją za pozycję przeciętną. Podobnie, jak w pierwszym tomie, niezwykle brakowało mi obecności Alice. Wydaje się, że w powieści, której akcja została oparta na wątku rywalizacji dwóch sióstr, częste interakcje pomiędzy bliźniaczkami powinny być czymś naturalnym. Alice, mimo że jest to centralną postacią fabuły, jest traktowana po macoszemu. Nie wiem na czym ma niby polegać siła tej bohaterki skoro czytelnik prawie wcale jej nie dostrzega, a jej działania wydają się nad wyraz nijakie. To, że pisarka, nie dopracowała wątku Alice, i nie pozwoliła czytelnikowi na poznanie motywów kierujących tą bohaterką, jest jej największym błędem.

„Strażniczkę bramy” przeczytałam błyskawicznie. W powieści pojawiły się emocjonujące fragmenty, które śledziłam z zainteresowaniem, jednak w momencie odłożenia książki na bok zaczęłam odczuwać zwątpienie oraz przekonanie, że fabuła nie została do końca przemyślana.

czwartek, 29 listopada 2012

"Proroctwo sióstr" Michelle Zink

Cykl: Proroctwo sióstr (tom 1)
Wydawnictwo: TELBIT
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 368

Bliźniaczki Lia i Alice Milthorpe właśnie zostały sierotami. W dodatku stają się dla siebie śmiertelnymi wrogami. Kiedy każda z nich odkrywa swoją rolę, jaką spełnia w proroctwie, obracającym kolejne pokolenia sióstr przeciwko sobie, dziewczyny zostają uwikłane w przerażającą tajemnicę. Tajemnicę, na którą składa się znamię na nadgarstku, śmierć rodziców, księga, mężczyzna oraz życie pełne sekretów...

„Proroctwo sióstr” to debiut literacki amerykańskiej pisarki Michelle Zink. Jak to bywa z debiutami, powieść okazała się być pozycją niedoskonałą, w której dają się zauważyć pewne niedociągnięcia. Kiedy patrzyłam na okładkę i czytałam opis wydawcy, wydawało mi się, ze zanurzę się w niesamowitej mrocznej opowieści przepełnionej tajemnicami. Moje oczekiwanie potwierdziły się w ograniczonym stopniu. Autorce, choć miała ciekawy pomysł na fabułę, nie udało się niestety zbudować odpowiedniej atmosfery.

Narracja „Proroctwa sióstr” prowadzona jest z perspektywy głównej bohaterki. Pierwszoosobowa, prowadzona w czasie teraźniejszym narracja, to najmniej lubiana przeze mnie forma snucia opowieści. Kiedy trafiam na taką narrację, potrzebuję sporo czasu, by do niej przywyknąć. Nie inaczej było w tym przypadku. Historia stworzona przez Michelle Zink aż prosiła się o relację narratora trzecioosobowego lub chociażby o to, żeby do głosu dopuścić siostrę głównej bohaterki – Alice.

Akcja utworu została osadzona w roku 1980, w Nowym Jorku. Amalia i Alice, główne bohaterki trylogii Proroctwo sióstr są bliźniaczkami. Czytelnik poznaje centralne postacie fabuły, kiedy biorą udział w pogrzebie swego ojca. Szesnastolatki i ich dziesięcioletni brat Henry zostają sierotami, ale nie to jest najstraszniejsze. Po śmierci Thomasa Milthorpa Amelia, nazywana przez wszystkich zdrobniale Lią, zauważa, że na jej nadgarstku zaczyna wykwitać tajemnicze znamię. W tym samym czasie w Alice zaczynają zachodzić niepokojące zmiany, które sprawiają, że starsza z bliźniaczek zaczyna obawiać się siostry. Niebawem chłopak Lii, odpowiedzialny za katalogowanie zbiorów bibliotecznych Thomasa, pokazuje bohaterce starą księgę, w której znajduje się fragment niezwykle enigmatycznej i niejasnej przepowiedni dotyczącej sióstr bliźniaczek. Jak wkrótce przekonuje się Lia, ona i Alice są siostrami, o których mówi tekst. Jedna z nich może przynieść światu zagładę, zadaniem drugiej jest temu zapobiec. Główna bohaterka, wraz z dwoma koleżankami, stara się zrozumieć tekst proroctwa i odnaleźć sposób na jego zakończenie.

Największym minusem powieści Michelle Zink jest kreacja głównej bohaterki. Postaci Lii zdecydowanie brakuje realistycznego rysu psychologicznego. Bohaterka niemal od razu akceptuje istnienie przepowiedni, i z ogromnym zapałem podejmuje się działań, które mają odkryć przed nią tajemnicę starego tekstu – żadnego wahania, żadnego buntu, a uczucia te wydawałyby się przecież całkiem naturalne, biorąc pod uwagę zadania, których wykonanie zostaje narzucone Lii przez tekst proroctwa. Kreacja Lii wypada niezwykle nienaturalnie. Nawet w obliczu straty bliskich osób, bohaterka nie jest w stanie okazać swych uczuć. Amalia jawi się jako osoba nieczuła, opętana swoją idee fixe. Ciężko mi wyobrazić sobie nastolatkę, która w obliczu utraty ukochanego członka rodziny jest w stanie myśleć jedynie o wypełnieniu przepowiedni. Choć to Lia jest główną bohaterką „Proroctwa sióstr”, o wiele mocniej zainteresowała mnie postać Alice. Szkoda, że autorka nie pozwoliła dojść do głosu młodszej bliźniaczce, że nie dała czytelnikowi możliwości poznania motywów kierujących siostrą Lii – myślę, że gdyby do tego doszło książka byłaby o wiele ciekawsza.

Autorka nie popisała się również tworząc intrygę związaną z odczytywaniem sensu przepowiedni. Amalia jest prowadzona jak po sznurku, nie musi wkładać żadnego wysiłku w poszukiwania, nigdy nie trafia na ślepy zaułek a informacje, które udaje jej się uzyskać są zawsze kompetentne i prawdziwe. Jeżeli Lia trafia na problemy związane z  odczytaniem przepowiedni, niemal natychmiast pojawiają się postacie, które potrafią udzielić jej akuratnych informacji – ciekawe, że o tajemniczej, starej przepowiedni wie całkiem spora grupa osób mieszkających w niedalekim sąsiedztwie bohaterki. Pisarce nie udało się zbudować w swym dziele atmosfery tajemnicy ani napięcia, które towarzyszyłoby czytelnikowi.

„Proroctwo sióstr” to powieść, którą, mimo wszystkich jej minusów, czyta się niezwykle szybko. W swym debiutancki utworze Michelle Zink nie uniknęła niedociągnięć, które sprawiają, że oceniam pierwszy tom trylogii jako książkę słabą. Nie zanurzyłam się w tej opowieści, a jedynie dryfowałam po jej powierzchni. Nie byłam w stanie zaangażować się w wydarzenia, które rozgrywały się na kartach książki, nie polubiłam bohaterki. Na pocieszenie mogę jedynie stwierdzić, że tom drugi Trylogii sióstr jest o niebo lepszy.

piątek, 23 listopada 2012

"Co widziały wrony" Ann-Marie McDonald

Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 846
Rok wydania: 2011

Po wojnie wyjrzało słońce i nagle świat ukazał się jakby w technikolorze. I wszystkim zaczęły przyświecać myśli: Założyć rodzinę. Mieć dużo dzieci. Robić wszystko, jak należy. Marzenie okresu powojennego spełniło się w odniesieniu do rodziny McCarthych, a zwłaszcza ich pełnej werwy ośmioletniej córki Madeleine. Przeprowadzkę do cichej bazy lotniczej traktuje ona jak przygodę, ufna w miłość pięknej matki i nieświadoma, że ojciec, pułkownik lotnictwa, zostaje wplątany w groźną sieć tajemnic. Madeleine wciąga nas do swojego świata, przefiltrowanego przez jej bujną wyobraźnię. Ale gdy ich domem wstrząsa popełniona w sąsiedztwie zbrodnia, życie McCarthych odmienia się na zawsze, a Madeleine potyka się o dwuznaczny moralnie świat dorosłych. Dwadzieścia lat później podejmuje na nowo poszukiwania prawdy i zabójcy...

Kiedy sięgałam po powieść „Co widziały wrony”, spodziewałam się, że mam do czynienia z kryminałem. Opis wydawcy wydatnie sugeruje, że zasadniczym wątkiem, wokół którego będzie toczyć się akcja jest zabójstwo małej dziewczynki. Morderstwo, do którego dochodzi w połowie liczącej 846 stron powieści, wbrew oczekiwaniom okazało się być zaledwie drobną częścią fabuły. Istotniejszym elementem powieści wydaje się tematyka historyczno-polityczna. Autorka lwią część tekstu poświęca na przybliżenie czytelnikowi momentu historycznego, w którym zostaje umieszczona akcja powieści. Bardzo dużo miejsca zajmują rozważania dotyczące drugiej wojny światowej oraz zimnej wojny, do tego dochodzi mocno zaznaczony wątek rywalizacji Stanów Zjednoczonych i ZSSR o to, kto pierwszy wyląduje na księżycu. Bohaterowie silnie przeżywają niepokoje związane z rosnącym kryzysem kubańskim, komentują zachodzące zmiany polityczne. Tło historyczne jest dobrze opracowane, jednak dla osób nie zainteresowanych tematyką, czytanie kolejnych, rozbudowanych opisów sytuacji politycznej Kanady i USA staje się niezwykle nużące. Obok wątków polityczno-historycznych główne skrzypce gra wątek obyczajowy oraz psychologiczny.

Rok 1962. Rodzina McCartyh powraca z Niemiec do Kanady. Jack - głowa rodziny - ma objąć stanowisko oficera dowodzącego Centralną Szkołą Oficerską w bazie lotniczej Centralia. Mimi to idealna pani domu, której głównym zadaniem jest dbanie o dom i nawiązywanie przyjaznych stosunków z nowymi sąsiadami. Dziewięcioletnia Madeleine i jej dwunastoletni brat Mike są radosnymi dziećmi, które od narodzin prowadzą wraz z rodzicami wędrowny  tryb życia będący udziałem rodzin związanych z wojskiem. McCartyh’owie na pierwszy rzut oka to rodzina idealna, w której na próżno poszukiwać wad czy mrocznych sekretów zamiecionych głęboko pod dywan. Życie bohaterów przypomina idyllę, aż do momentu, w którym trafiają do Centralii. Paradoksalnie, powrót do rodzinnego kraju staje się początkiem cierpień Jacka i Madeleine. Zdarzenia, w których udział bierze ta dwójka niemal niszczą idealną rodzinę.

McCarthy bierze udział w tajnej misji przeprowadzanej przez wywiad. Mężczyzna, zmuszony przez okoliczności, musi oszukiwać rodzinę i bliskich przyjaciół w imię wyższego dobra. Kiedy w bazie lotniczej Centralia dochodzi do morderstwa małej dziewczynki, Jack nie może stawić się przed sądem i dać alibi niewinnej osobie oskarżonej o brutalny czyn. Wyrzuty sumienia będą męczyły bohatera tym bardziej, że wkrótce okazuje się, że człowiek, którym na zlecenie wywiadu opiekował się Jack, jest zbrodniarzem. Ideały, w imię których McCarthy działał, okazały się być tylko mrzonkami - życie niewinnego człowieka jest mniej warte, niż życie oprawcy, którego umiejętności są potrzebne rządowi USA.

W tym samym czasie, w którym Jack zmaga się ze swym zadaniem, jego córka pada ofiarą pedofila. Madeline czuje się winna temu, co ją spotyka. Wstyd podsyca jej strach. Dziewczynka za wszelką cenę pragnie uchronić swą tajemnicę przekonana o tym ,że jeśli wyjdzie ona na jaw rodzice przestaną ją kochać.

„Co widziały wrony” to wielowymiarowa powieść poruszająca szeroką problematykę. Bohaterowie są uczestnikami i obserwatorami ważnych przemian historycznych, ponadto zmagają się z różnorodnymi problemami emocjonalnymi. Postaciom wykreowanym przez pisarkę nie są obce: poczucie winy i wyrzuty sumienia. Negatywne emocje zagrzebane głęboko w ciemnych pokładach dusz Jacka i Madeline, pomału niszczą ich od środka. Dopiero po dwudziestu latach bohaterowie zyskują siłę, by ponownie zmierzyć się z przeszłością.

Powieść autorstwa  kanadyjskiej pisarki Ann-Marie McDonald okazała się zajmującą lekturą, jednak sięgając po tę książkę czytelnik powinien przygotować się na spotkanie z niezwykle powolną i nużącą narracją. Liczne retardacje momentami aż do przesady wydłużają akcję. Zanurzając się w opowieść stworzoną przez McDonald wielokrotnie odczuwałam zniechęcenie. Jednocześnie historia przedstawiona w powieści zaciekawiła mnie tak mocno, że musiałam dotrzeć do końca - choć nieraz odczuwałam rozdrażnienie wywołane niemiłosiernie ciągnącymi się opisami. Kiedy nie mogłam już znieść powolnego tempa akcji, przeskakiwałam całe akapity i strony w poszukiwaniu momentów, w których coś zaczyna się  dziać. Trafiając na długie, męczące fragmenty, często decydowałam się na przerwanie lektury. Odpoczywałam od powieści, by następnego dnia, już z odnowionym zapałem, znów odkrywać tajemnice historii snutej przez pisarkę – oczywiście z uzupełnieniem wcześniej ominiętych fragmentów.

Powieść „Co widziały wrony” polecam przede wszystkim osobom, które nie boją się dłużyzn i niemal ślimaczego tempa rozwoju akcji. Utwór Ann-Marie McDonald okazał się być przejmującą opowieścią, która jednak swoją formą i długością  może nieźle wymęczyć czytelnika. 

środa, 14 listopada 2012

"Dziewczyna, która chciała się zemścić" Anders Roslund, Bӧrge Hellstrӧm

Cykl: Sven Sundskwit & Ewert Grens (tom 2)
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 464
Rok wydania: 2010

Co roku miliony kobiet na całym świecie stają się ofiarami handlu ludźmi. Młode dziewczyny skuszone obietnicą wysokich zarobków są wywożone za granicę, ich paszporty są zabierane, a one same zostają zmuszane do spłaty nierealnych długów. Piękny sen o przyszłości zamienia się w koszmar. Dziewczęta są zastraszane, bite i gwałcone, ich oprawcy szantażem zmuszają je do posłuszeństwa. Dla tych bestii w ludzkiej skórze kobiety są jedynie towarem – mięsem, które można kupić i wykorzystać.

Lydia Grajauskas, główna bohaterka powieści „Dziewczyna, która chciała się zemścić”, jako nastolatka pada ofiarą handlarzy żywym towarem. Dwaj mężczyźni obiecują Litwince załatwienie intratnej pracy w Szwecji. Siedemnastolatka, pochodząca z biednej rodziny zgadza się nie podejrzewając dwóch kulturalnych i budzących zaufanie mężczyzn o złe zamiary - jakże się myli. Już na promie ona i jej przyjaciółka w niedoli Alena Slusjerowa zostają brutalnie zgwałcone i poinformowane o tym, że od tej pory zaczynają spłacać swój dług.

Po trzech latach nieustającej gehenny dochodzi do przełomu. Lydia w odruchu buntu odmawia dalszej pracy. Opór kobiety doprowadza jej opiekuna do szału. Ciężko pobita trafia do szpitala.

Poturbowana bohaterka zaczyna opracowywać plan zemsty na swych oprawcach. W tym samym czasie pewien przestępca dokonuje morderstwa na klatce schodowej szpitala, do którego została przewieziona pobita. Komisarz Sven Sundskvit i jego przełożony Ewert Grens, wezwani do rozwiązania sprawy, nie wiedzą, że niedługo będą prowadzić negocjacje ze zmaltretowaną Lydią, którą sami niedawno uratowali.

Książka „Dziewczyna, która chciała się zemścić” to już drugi utwór przedstawiający  przygody szwedzkich policjantów Svena Sundskwita i Ewerta Grensa. Powieść została napisana przez duet pisarzy - Andersa Roslunda, dziennikarza specjalizującego się w tematyce społecznej i kryminalnej oraz Bӧrge Hellstrӧma, jednego z założycieli organizacji na rzecz zapobiegania przestępstwom. Obaj autorzy są doskonale zorientowani w tematyce, o której piszą. W posłowiu książki czytelnik może przeczytać jak wygląda proceder handlowania ludźmi, i jakimi pobudkami kierują są klienci prostytutek, którzy muszą przecież wiedzieć, że duża grupa odwiedzanych przez nich kobiet to ofiary handlu kobietami.

Książkę czytałam z ogromnym przejęciem. Moja sympatia od początku była skierowana w stronę Lydii. Mimo, że bohaterka w pewnym momencie z ofiary stała się aniołem zemsty, to w pełni rozumiem motywy nią kierujące. Przez całą powieść kibicowałam bohaterce i miałam nadzieję, że jej życie ułoży się szczęśliwie. Nie spodobała mi się natomiast postawa funkcjonariuszy prawa, których zachowanie pozostawiało wiele do życzenia. Bohaterowie Roslunda i Hellstrӧma nie są herosami, ale ludźmi popełniającymi błędy. Policjanci nierzadko kierują się osobistymi pobudkami. Kreacja postaci jest interesująca, choć nie zawsze akceptowałam postępowanie stróżów prawa, a to co zrobili w finale powieści aż wołało o pomstę do nieba.

Na pierwszych osiemdziesięciu stronach „Dziewczyny, która chciała się zemścić”, autorzy przybliżają sylwetki głównych postaci, które będą miały kluczowy wpływ na rozwój akcji. Czytelnika, który nieopatrznie przeczytał opis wydawcy, będący streszczeniem połowy powieści, nie czeka żadne zaskoczenie. Pierwsza połowa książki drażniła mnie swoją przewidywalnością i niezwykle żałowałam, że blurb nie był bardziej enigmatyczny. Zastanawiałam się, czy gdybym nie znała szczegółów akcji odczuwałabym większe emocje? Na pewno tak. W pierwszej części książki zdecydowanie brakowało mi tajemniczości, która sprawiłaby, że przewracałam kolejne karty powieści z zainteresowaniem i pragnieniem rozgryzienia tajemnic skrywanych przez bohaterów.  Prawdziwe emocje pojawiły się dopiero w drugiej połowie i wtedy rzeczywiście odczuwałam cały ogrom emocji. Nie mogłam doczekać się finału.

Doskonałym uzupełnieniem tego tytułu okazało się posłowie autorów, w którym odkrywają przed czytelnikiem etapy swej pracy oraz przedstawiają sporą liczbę faktów dotyczących sprzedaży kobiet. Ogromnym walorem tej powieści jest właśnie to, że została napisana przez dziennikarzy, którzy solidnie przyłożyli się do zgłębienia tematyki handlu ludźmi.

„Dziewczyna, która chciała się zemścić” to nie tylko interesujący skandynawski kryminał, to powieść poruszająca bardzo ważną problematykę współczesną. Autorzy bez zbytniego idealizowania pokazują co dzieje się z dziewczynami, które zwabione fałszywymi obietnicami zostają zmuszone do prostytucji.  Roslund i Hellstrӧm w posłowiu oddzielają prawdę od fikcji, bez ogródek mówią, że kobietom trafiającym do zamkniętych mieszkań i burdeli prawie nigdy nie udaje się uciec z piekła zgotowanego przez sutenerów.

„Dziewczyna, która chciała się zemścić” okazała się  niezwykle poruszającą powieścią, która wywołała we mnie cały szereg emocji.

niedziela, 11 listopada 2012

"Milcząca godność" Danielle Steel

Wydawnictwo: Amber (na zlecenie Amercom SA)
Liczba stron: 255
Rok wydania: 2010

Młoda Japonka przyjeżdża na studnia do Kalifornii. Dla nieśmiałej, przywiązanej do tradycji dziewczyny Ameryka to inny świat, w którym kobiety decydują o sobie i swobodnie wypowiadają swoje poglądy. Hiroko powoli uczy się żyć w nowym otoczeniu, znajduje przyjaciół, spotyka miłość. Ale jest rok 1941. Wybucha wojna. Z dnia na dzień Hiroko staje się wrogiem we wrogim kraju. Przerażona, osamotniona, odcięta od bliskich, rozdzielona z ukochanym odkrywa w sobie nieznaną siłę, by przetrwać, i odwagę , by wbrew wszystkiemu pozostać sobą... 

Po przeczytaniu kolejnej powieści Danielle Steel mam dość mocne przekonanie, że ta autorka nigdy nie znajdzie się na liście moich ulubionych pisarek. Amerykanka ma doskonałe pomysły na stworzenie porywających fabuł, niestety jej cukierkowaty styl przyprawia mnie o ból zębów i niestrawność. Powieści Steel to baśnie dla dorosłych kobiet. Bohaterowie wykreowani przez pisarkę są do bólu idealni i wzniośli, na każdym kroku jest podkreślana ich niewinność i duchowa doskonałość. Wydaje się, że w powieściowym świecie nie istnieje coś takiego jak czyste zło. Nawet jeśli bohaterowie stają w obliczu okrucieństwa, to jest ono przedstawione w tak dziwny sposób, że nie wywołuje we mnie głębszych odczuć. Tragedie, które czasami stają się udziałem wykreowanych przez Steel postaci, zamiast mnie poruszać wywołują śmiech.

„Milcząca godności”, trzecia powieści autorstwa Danielle Steel jaką czytałam, to powieść z ogromnym potencjałem. Miejscem akcji jest Ameryka. Kalifornia rok 1941, Hikoro przybywa do Stanów Zjednoczonych, by zgodnie z wolą ojca podjąć studia na prestiżowym amerykańskim collegu dla dziewcząt. Młoda Japonka spotyka się z niechęcią białych studentek, którymi kieruje rasizm i przekonanie, że nowa koleżanka pod każdym względem jest od nich gorsza. Życie dziewczyny i jej krewnych, z którymi mieszka, zaczyna się walić 7 grudnia 1941 roku, wtedy japońskie wojska ostrzeliwują zatokę Pearl Harbor.  Rząd wydaje rozporządzenie o rozpoczęciu wojny. Hikoro zostaje uwięziona w obcym sobie kraju.

Dla tysięcy mieszkających w zachodnich stanach Japończyków rozpoczyna się piekło. Chociaż od lat mieszkają oni w Ameryce, a ich dzieci nigdy nie myślały o Japonii jako o ojczyźnie, to zaczynają się prześladowania. Nagle biali przyjaciele i współpracownicy odwracają się od obywateli pochodzenia azjatyckiego plecami. Biali obwiniają niewinnych ludzi o morderstwa, których dokonały siły wojskowe, szukają w dobrze znanych sobie ludziach szpiegów wrogiego rządu oraz wichrzycieli. Atmosfera zagrożenia zostaje podsycana przez fałszywe doniesienia o kolejnych atakach. W końcu 19 lutego 1942 roku zostaje wydany dekret, na mocy którego wojsko rozpoczyna wysiedlenia Japończyków, którzy w ciągu kilku dni muszą zdecydować co zrobić z dorobkiem całego życia. Internowani zostają przeniesieni do specjalnych obozów, które nie są przystosowane do przetrzymywania setek tysięcy ludzi.

Romans napisany przez Danielle Steel rozgrywa się na tle niezwykle interesujących wydarzeń historycznych. Muszę przyznać, że dzięki pisarce poznałam inny obraz Ameryki, który do tej pory kojarzył mi się z hasłami równości i wolności dla wszystkich. Okazuje się, że ten idealizowany kraj ma także swoje ciemne strony. Niestety autorka nie potrafiła oddać w słowach całego okrucieństwa, którego wobec swoich obywateli  dopuścił się rząd i nie dała rady przedstawić autentycznych emocji, które w takich okolicznościach powinny targać internowanymi. Postaciom wykreowanym przez pisarkę brakuje realności, a ich patetyczność momentami doprowadzała mnie do szewskiej pasji.

Autorka miała świetny pomysł, jednak zmarnowała cały jego potencjał tworząc cukierkową miłosną opowieść, w której niezwykle brakowało mi prawdziwych emocji. Liczne powtórzenia tych samych informacji wywoływały we mnie irytację. Dotrwałam do końca tylko dlatego, że lubię utwory, które zawierają w sobie pewne wątki czy elementy odwołujące się do historii czy kultury azjatyckiej.

Steel mnie wymęczyła, ale dała mi również możliwość spojrzenia na pewien epizod historyczny, o którym nie miałam pojęcia, dlatego nie mogę powiedzieć, że lektura książki „Milcząca godność” była stratą czasu. W domowej biblioteczce stoją jeszcze dwie powieści tej pisarki i chociaż nie lubię stylu w jakim pisze Danielle Steel to myślę, że dam jej jeszcze te dwie szanse. Kto wie, może czeka mnie pozytywne zaskoczenie, kiedyś wszakże trafiłam na całkiem interesująco powieść tej autorki.

czwartek, 8 listopada 2012

Liebster blog

Ostatnio, na przeglądanych przeze mnie blogach, dostrzegłam obecność nowej zabawy, która okazuje się być coraz bardziej popularna.



 Zasady brzmią następująco:

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Nie przepadam za łańcuszkami – chętnie odpowiadam na pytania, jednak nie lubię części związanej z szukaniem i nominowaniem kolejnych osób. Kiedy przeczytałam komentarz zapraszający mnie do wzięcia udziału w Liebster blog, odczułam spore zadowolenie – nigdy wcześniej nie brałam udziału w podobnej zabawie. Chociaż sama nie nominuję kolejnych 11 osób, to z dużą przyjemnością odpowiem na pytania, które zadała mi Kasia prowadząca blog Skrzatowisko.

1. Książkowe objawienie roku?
Zdecydowanie „Cyrk Nocy” Erin Morgernster. Żadna z powieści czytanych w tym roku nie podobała mi się tak bardzo. Książka pani Morgenstern całkowicie mnie zauroczyła.

2. Czym lubisz ozdabiać mieszkanie?
Nie przepadam za bibelotami. Lubię minimalizm, więc raczej nie dekoruję pokoju.

3. Boże Narodzenie czy Wielkanoc? Dlaczego?
Boże Narodzenie. Uwielbiam klimat tego święta. Oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę, wspólna kolacja, choinka, prezenty, śnieg, zapach korzennych przypraw, piosenka „Last Christmas” zespołu Wham… Mogłabym w nieskończoność wymieniać elementy, które budują wyjątkową i magiczną atmosferę Świąt Bożego Narodzenia :)  

4. Jakie stereotypy denerwują Cię najbardziej?
Jest ich całe mnóstwo. Nie lubię, kiedy ocenia się kogoś po:
- ubiorze,
- pochodzeniu,
- kolorze skóry,
- muzyce, której dana osoba słucha…
Lista jest bardzo długa. Mówiąc ogólnie, bardzo nie lubię, kiedy ktoś ocenia ludzi po pozorach.

5. Twój ulubiony serial?
Dr. House.

6. Z jaką fikcyjną postacią chciałabyś spędzić jeden dzień?
Na to pytanie bardzo ciężko odpowiedzieć. Jest wiele postaci literackich, które chciałabym poznać. Gdybym musiała jednak wybrać, to najchętniej spotkałabym się z bohaterem powieści Waltera Moersa „Miasto śniących książek”, Hildegustem Rzeźbiarzem Mitów. Razem z tym sympatycznym smokiem zwiedzałabym Księgogród.

7. Możesz wybrać tylko jedno wydarzenie z przeszłości, jakie chciałabyś zobaczyć – co by to było?
Gdybym mogła, to z przyjemnością przyjrzałabym się, jak wygląda jeden dzień z życia ludzi żyjących na przykład w epoce średniowiecza. Nie interesują mnie jakieś konkretne, historyczne wydarzenia.  

8. Ulubiony dziennikarz – prasowy/telewizyjny/radiowy?
Beata Pawlikowska. Lubię ją za audycję „Świat według Blondynki”.

9. Gdzie najczęściej kupujesz książki?
Książki kupuję najczęściej przez Internet. Mieszkam w małej miejscowości, więc mam ograniczony dostęp do księgarń stacjonarnych.

10. Z jaką myślą wstajesz codziennie rano?
„Jaka szkoda, że muszę już wstawać” :)

środa, 7 listopada 2012

"Kolory tamtego lata" Richard Paul Evans

Tytuł alternatywny: "Ostatnia obietnica"
Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 348
Rok wydania: 2012

Ta historia wydarzyła się naprawdę. Przyjaciele Eliany mówili, że jej życie to bajka. Dziewczyna z amerykańskiego miasteczka zakochała się w przystojnym Włochu i zamieszkała z nim w kraju, którego język brzmi jak poezja, a jedzenie smakuje niczym dar niebios. Niestety, wymarzony dom okazał się jedynie piękną klatką, z której nie można uciec. Kiedy Eliana traci już nadzieję i wiarę w przyszłość, wtedy los stawia na jej drodze nieznajomego. Oboje wiele przecierpieli i trudno im uwierzyć w szczęśliwe zakończenie. Ale przecież każdy, kto próbuje ukryć miłość, daje najlepszy dowód na jej istnienie. 

Ona i on, spotykają się, zakochują… Życie, jak przekonuje pewne popularne powiedzenie, bywa jednak ciężkie i pełne zasadzek. Nim zakochani będą mogli być razem przyjdzie im się zmierzyć z wieloma problemami. Jedno jest pewne, historia kochanków zawsze kończy się happy endem. Tak w telegraficznym skrócie wygląda fabuła większości romansów. Jedynym pytaniem, jakie może sobie postawić czytelnik sięgający po ten gatunek literatury, jest to, jakie przeszkody na drodze do szczęścia zakochanych postawił autor, tudzież autorka czytanej właśnie lektury.

W wypadku „Kolorów tamtego lata”, książki amerykańskiego autora bestsellerów Richarda Paula Evansa, opowieść snuta przez pisarza przybiera nieco inną formę. Mamy zakochanych i mamy przeszkody, jednak sposób w jaki bohaterowie książki starają się pokonać niesprzyjający los, znacząco różni się od tego przedstawianego w banalnych, romantycznych opowieściach. Powieść Evansa nie jest lukrowaną historią miłosną. To historia z życia wzięta. Jak zapewnia pisarz „Kolory tamtego lata” to opowieść pewnej kobiety, która zdecydowała się opowiedzieć mu o swoich przeżyciach.

Historia Eliany przypominała bajkę. Bohaterka powieści będąc młodą studentką zakochała się z wzajemnością w przystojnym, bogatym Włochu. Młodzi się pobrali i zamieszkali w malowniczej Toskanii, wkrótce pojawił się syn. Niestety historia Eliany nie zakończyła się słowami „żyli długo i szczęśliwie”. Zakochaną kobietę bardzo szybko dościga proza życia. Synek Alessio okazuje się być poważnie chory. Mąż przestaje być czarującym mężczyzną, a staje się stereotypowym Włochem - pracoholikiem i babiarzem dla którego zdrada nie jest niczym wielkim(oczywiście o ile nie popełnia jej jego żona, wtedy sprawa wygląda zupełnie inaczej). Maurizo zapomina o rodzinie, koncentruje się na zdobywaniu coraz większych pieniędzy i nowych kochanek. Mężczyzna jest w domu tylko gościem. Życiu Eliany jak widać daleko do doskonałości. Mimo wszystko bohaterka ciągle żywi uczucia do swego męża i stara się stworzyć mu miły i przytulny dom emanujący ciepłem.

Pewnego letniego dnia, w domu Eliany pojawia się nowy lokator. Można powiedzieć, że tajemniczy Amerykanin przebojem wkracza w życie bohaterki, kiedy ciemną nocą wiezie ją i jej syna mającego właśnie poważny atak astmy do szpitala. W ramach podziękowania Eliana zaprasza Rossa na kolację. Między parą rodzi się sympatia i zrozumienie, które z czasem przekształca się w o wiele intensywniejsze uczucie. Poznanie Rossa stanowi punkt zwrotny w życiu Eliany, ale staje się również źródłem ogromnego cierpienia i wielkich rozterek. 

Historia dwójki Amerykanów, którzy odnaleźli się w dalekich Włoszech nie jest lukrowaną miłosną opowieścią, w której w krytycznym momencie autor wymazuje wiarołomnego męża z życia bohaterki. Eliana nie odrzuca również wszystkiego co mogłoby przeszkodzić nowemu związkowi, jak bywa w romansach. Bohaterka powieści Evansa ciągle myśli o swej rodzinie, o tym, że przecież przysięgała przed Bogiem wierność i uczciwość małżeńską.  Wybory Eliany nie są oczywiste, a jej decyzje niosą nie tylko upragnione szczęście.

Muszę przyznać, że sięgając po „Kolory tamtego lata” spodziewałam się kolejnej stereotypowej historii miłosnej, która pozwoliłaby mi się doskonale odprężyć. Dostałam coś zupełnie innego. Książka Evansa to opowieść z typu „z życia wzięte”. Pisarz przedstawił w swym utworze historię, która mogłaby przydarzyć się każdemu. Ta opowieść to proza zwykłego życia.

„Kolory tamtego lata” polecam przede wszystkim miłośnikom powieści obyczajowych i romansów – nie tych cukierkowych baśni dla dorosłych, ale takich przyziemnych, życiowych historii. Książka powinna szczególnie przypaść do gustu miłośnikom Włoch i włoskiej kultury. Akcja powieści rozgrywa się we Włoszech i autor zadbał o to, by przedstawić klimat tego niezwykłego miejsca, które czaruje swym urokiem całe rzesze ludzi.

sobota, 3 listopada 2012

"Świadek" Robert Muchamore

Cykl: CHERUB (tom 4)
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 296
Rok wydania 2008

Leon jest podrzędnym przestępcą, od trzydziestu lat żyjącym z drobnych szwindli. Kiedy nagle zaczyna szastać pieniędzmi, to naturalne, że policja chciałaby wiedzieć, skąd je ma. Z pomocą przychodzi CHERUB, tajna organizacja. Kolejne zadanie Jamesa wydaje się rutynowe: zaprzyjaźnić się z dziećmi Leona, spenetrować jego dom, znaleźć trop. Jednak intryga, jaką odkrywa James, okazuje się bardziej zawikłana, niż wszyscy się spodziewali. Jedyną osobą, która może znać prawdę, wydaje się zamknięty w sobie osiemnastolatek. Jest tylko jeden problem: chłopiec spadł z dachu i zginął ponad rok wcześniej. 

„Świadek” to czwarty tom serii CHERUB napisanej przez Roberta Muchamre’a. Choć cykl o młodocianych agentach został stworzony z myślą o nastoletnich chłopcach, to z dużym powodzeniem zyskał on fanów również wśród starszych czytelników – czego najlepszym przykładem jestem ja. Cykl książek opowiadających o przygodach Jamesa Adamsa i jego przyjaciół  na chwilę obecną ukazał się w dwudziestu siedmiu krajach. Pierwszy tom serii został zaadaptowany na scenariusz filmowy, jednak jakiekolwiek szczegóły o produkcji są nieznane. Od 30 czerwca Anglicy mogą nabyć „Rekruta” w formie powieści graficznej. Jak nietrudno zauważyć seria Roberta Muchamore’a cieszy się ogromną popularnością.

Przeczytałam wszystkie tomy CHERUBA i każdy z nich wspominam niezwykle pozytywnie. W wypadku tej serii ciężko mówić o znudzeniu, czy poczuciu, że Robert Muchamore ciągnie cykl na siłę. Autor stworzył długą, ale niezwykle interesującą serię, którą czyta się z niesłabnącym zaciekawieniem, a po dotarciu do ostatniego tomu ma się nadzieję, że to jeszcze nie koniec.

Czwarty tam cyklu jest wypełniony po brzegi. Czytelnik będzie śledził rozwój dwóch misji przeprowadzanych przez agentów supertajnej organizacji CHERUB. Spora część książki poświęcona jest szkoleniu poligonowemu, w którym biorą udział bohaterowie. W „Świadku” ciągle się coś dzieje, czytelnik nie ma czasu na nudę. Poszczególne wątki są świetnie opracowane – czytając nie czułam, że któraś część fabuły zajmuje za wiele miejsca, nie pojawiło się również uczucie, że coś zostało potraktowane pobieżnie. Treść „Świadka” jest doskonale rozplanowana, a akcja podobnie jak w innych powieściach cyklu jest dynamiczna i pełna niespodzianek.

James, główny bohater serii, wraz ze starszym agentem Davem, którego znamy z poprzedniej części cyklu („Ucieczka”), ma infiltrować środowisko pasera samochodów – Leona Tarasowa. Palm Hill to dzielnica Londynu, w której jako oficer policji pracuje była agentka CHERUB-a Millie Kentner. Leon to lokalny przestępca, oszust i złodziej samochodów, który w tajemniczych okolicznościach stał się posiadaczem dość dużej sumy pieniędzy. Niedofinansowana, mająca braki kadrowe policja wydaje się być bezsilna jeżeli chodzi o ujęcie Leona i zdobycie niepodważalnych dowodów jego przestępstw. James i Dave, dzięki kontaktom z dziećmi pasera, mają spróbować uzyskać informacje skąd Tarasow pozyskał gotówkę. Niespodziewanie dla agentów i ich koordynatorów rutynowa misja przekształca się w niezwykle złożoną operację. Okazuje się, że Tarasow ma powiązania, o których Millie nawet się nie śniło…

„Świadek” to powieść o niezwykle dynamicznej akcji, jednak moja uwagę przykuł nie tylko wątek sensacyjny Autor przemycił do swej książki nieco dydaktyzmu, jednak nie jest on nachalny. Muchamore nie poucza swoich czytelników, nie mówi to jest złe, a to dobre. Pisarz przedstawia pewien problem i ukazuje, jakie konsekwencje dla bohatera ma nieodpowiednie zachowanie. James charakteryzuje niezwykle wybuchowy charakter, który sprawia, że chłopiec wyładowuje swe brutalne emocje na przypadkowych osobach – pisarz stawia trzynastolatka w sytuacji, w której agresywne zachowanie chłopca spotyka się z wyraźnym potępieniem jego znajomych.

Czwarta część cyklu CHERUB - jak zresztą cała seria - to świetna propozycja dla młodzieży, która nie przepada za czytaniem książek. Myślę, że nastoletni czytelnicy dadzą się porwać sensacyjnej akcji i przekonają się, że książki to nie tylko nudne lektury. Także dorośli czytelnicy znajdą w "Świadku" coś dla siebie.

środa, 31 października 2012

"Światła pochylenie" Laura Whitcomb

Wydawnictwo: Initium
Liczba stron: 232
Rok wydania: 2010  

Ktoś na mnie patrzył. To dość niezwykłe uczucie, kiedy jest się martwym... 
Duch Helen przebywał właśnie w klasie angielskiego szkoły średniej, kiedy to poczuła – po raz pierwszy od 130 lat patrzyły na nią ludzkie oczy. Oczy należące do chłopca, który aż do tej chwili niczym szczególnym się nie wyróżniał. Równocześnie przerażona i zaintrygowana Helen zaczyna czuć, że coś ją do niego przyciąga. Fakt, że on przebywa w ciele, a ona nie, stanowi dla nich pierwsze wyzwanie. Walcząc o znalezienie drogi do bycia razem, odkrywają sekrety swojej własnej przeszłości jak również szczegóły z życia młodych ludzi, których ciała przejęli.

Śmierć jest stałym elementem życia. Każdy, kto żyje, pewnego dnia zakończy swą ziemską wędrówkę i, jak wierzymy, rozpocznie nową formę istnienia. W zależności od tego jak postępowaliśmy czeka nas nagroda, albo kara, niebo lub piekło. Bohaterka debiutanckiej powieści Laury Whitcomb, chociaż nie pamięta żadnych szczegółów swej ziemskiej egzystencji nie ma najmniejszych wątpliwości, że trafiła do okrutnego piekła.

Helen co dzień przeżywa męki bycia pogrzebaną a jej duszę przenika nieopisany i brutalny ból, aż pewnego dnia zdesperowany duch dokonuje swojego pierwszego nawiedzenia. Bohaterka staje się Światłem, istotą, która dzięki temu, że towarzyszy wybranym ludziom otrzymuje możliwość bezbolesnego bytowania. Helen niewidoczna dla swych gospodarzy obserwuje ich życie, staje się dobrym duchem opiekunem. Choć bohaterka nie może nawiązać fizycznego kontaktu ze swymi gospodarzami, to jej obecność może działać kojąco na ich skołatane serca.

Po stu trzydziestu latach wypełnionych tęsknotą za niezależnym od gospodarzy życiem, ale i głęboką wdzięcznością za możliwość istnienia bez dojmującego poczucia bólu, świat Helen zostaje przewrócony do góry nogami. Bohaterka towarzysząc swemu gospodarzowi prowadzącemu zajęcia literatury dostrzega, że jeden z uczniów patrzy prosto na nią. Helen, która zdołała już się przyzwyczaić do tego, że ludzie jej nie widzą, jest przerażona, jednocześnie zaczyna rozkwitać w niej nadzieja. Oto znalazł się ktoś, kto ją dostrzega i, jak niebawem się okazuje, ktoś z kim może porozmawiać i kto daje je możliwość ponownego życia.

Dzięki chłopcu, który jak bohaterka okazuje się być Światłem, Helen dowiaduje się o możliwości przejęcia ludzkiego ciała. Wkrótce kobieta znów będzie czuła, znów stanie się częścią świata fizycznego. Nic jednak nie jest za darmo. Helen musi pamiętać o tym, że pożyczone ciało należało kiedyś do kogoś innego, do dziewczyny, która ma rodzinę i to wcale nie taką do której chciałaby trafić bohaterka. Rodzice Jenny to fanatyczni chrześcijanie, którzy kontrolują każdy aspekt życia swej córki. Zakochana Helen zmuszona będzie kłamać i oszukiwać opiekunów dziewczyny, by móc być z osobą, którą pokochała.

Kiedy zaczęłam czytać „Światła pochylenie” miałam bardzo mieszane uczucia, obawiałam się, ze w moje ręce trafiła nowa wersja „Romea i Julii”, z tą różnicą, że tutaj zakochanymi były dwa duchy, które przejęły ludzkie ciała. Wątek romantyczny nie spodobał mi się. Główni bohaterowie, pomimo swego dojrzałego wieku, zachowywali się jak dzieci, które nie zdają sobie sprawy, ze ich poczynania mogą zostać okupione bardzo ciężkimi konsekwencjami. Żaden z duchów okupujących puste ciała nie pomyślał co czeka właścicieli owych ciał, kiedy postanowią powrócić. W pewnym momencie cała moja sympatia do lekkomyślnej Helen uleciała, pojawiło się natomiast niezwykłe pragnienie poznania dalszych losów Jenny i Billy’ego oraz innych bohaterów, na których wpłynęły nie zawsze rozważne poczynania duchów. Na szczęście 14 maja 2013 roku ma ukazać się kontynuacja powieści („Under the Light”), w której pisarka zajmie się wspominanymi bohaterami – mam nadzieję, że utwór doczeka się swojej premiery również w Polsce.  

Wątek miłosny nie spełnił moich oczekiwań i zamiast wzruszać wywoływał moją złość. Jednak lektura „Światła pochylenia” nie była stratą czasu. W tej powieści oczarowały mnie uczucia bohaterki, która powraca do fizycznego świata. To jak Helen reaguje na dotyk, jak odkrywa smak nowych dla niej potraw, jak zachwyca się światem, który przez sto trzydzieści lat był dla niej nieuchwytny, było niezwykle wzruszające. Dla głównej bohaterki to, co dla większości ludzi stanowi niezauważalne elementy codzienności staje się małymi cudami. Drugim elementem powieści Laury Whitcomb, który przykuł moją uwagę są relacje rodzinne ukazane przez pisarkę, okazuje się, ze pochodzenie z dobrej i szanowanej rodziny nie jest gwarantem szczęścia. Bardo pięknie został przedstawiony związek dwojga braci, którzy chociaż żyją skromnie to darzą się niezwykle silnym uczuciem. Mitch, brat Billy’egoto to bohater, którego szczerze polubiłam. Jeszcze jednym ciekawym aspektem tej powieści, jest obraz zaświatów, a w szczególności wygląd piekła, które dla każdego ma inny zestaw wyrafinowanych tortur. Muszę przyznać, że tutaj autorka zaskoczyła mnie swoim pomysłem na to kto i dlaczego trafia do podziemia oraz zmusiła do pewnych refleksji.

„Światła pochylenie” nie jest powieści idealną, jednak muszę przyznać, że momentami odczuwałam prawdziwe wzruszenie. Wątek romansowy mnie zmęczył, jednak ten utwór ma do zaoferowania o wiele więcej. Z niecierpliwością oczekuję kolejnej części, w której odnajdę odpowiedź na dręczące mnie pytania o dalsze losy żywych bohaterów.