Wydawnictwo Jaguar
Liczba stron 304
Rok wydania: 2019
Niektórzy podpisują cyrograf, Żaneta Wawrzyniak podpisała umowę
szkoleniową z PS Business Consulting. Nikt wcześniej nie wspomniał, że
oprócz studiów i pracy będzie też miała dwójkę nienormatywnych mentorów.
A za rogiem czekają już szamani, wilkołaki, łowcy potworów (tym razem
prawdziwi!) i Złoty Cuś, którego koniecznie trzeba uratować. Tylko kto
uratuje przed tym wszystkim Żanetę?
„Vice versa” autorstwa Mileny Wójtowicz to kontynuacja świetnego,
polskiego urban fantasy o niezwykłej firmie konsultingowej prowadzonej przez
uzależnioną od słodyczy strzygę Sabinę i stojącego na krawędzi załamania
psychologa Piotra. Do dwójki nietuzinkowych bohaterów dołącza Żaneta – praktykantka
przechodząca bardzo poważny kryzys adaptacyjny. Zresztą, kto nie przechodziłby
kryzysu, gdyby jeden z szefów ukazał mu
się w pełni swej mrocznej, nienormatywnej postaci, a po mieście nieustannie śledziłyby
go dwie podejrzane staruszki w passacie? Oj, nie ma Żanetka łatwego życia w PS
Business Consulting, a na jej nieszczęście nigdy nie jest tak źle, by za chwilę
nie mogło być jeszcze gorzej…
W okolicach Brzegu doszło do zachwiania równowagi żywiołu
ziemi, część związanych z nim nienormatywnch i przyroda zaczynają dziwnie się zachowywać.
Biuro firmy „Kokoszex” opanowały mrówki, Sabinka nabiera ochoty na zjedzenie
asystentki swej najlepszej przyjaciółki, a członkowie pewnej wrocławskiej watahy
wilkołaków zaczynają głosić powrót do natury i biegać półprzemienieni po
dzielnicy willowej. Miejscowa szamanka sądzi, że za zamieszanie może być spowodowane
przez mieszkającego w odmętach jeziora Nyskiego pradawnego stwora będącego fanem
muzyki Dawida Podsiadło i Męskiego Grania. Czy przetransportowanie blisko
pięciotonowego cusia do Odry rozwiąże jednak problem? A może to wcale nie on
jest przyczyną dziwnych zaburzeń?
„Vice versa” to genialna kontynuacja „Post Scriptum”, którą
bezgranicznie mnie zachwyciła. Powieść po brzegi jest wypełniona humorem,
bohaterowie są cudnie wykreowani i nie ma w tym tytule postaci, której nie
obdarzyłabym sympatią. Mogę otworzyć „Vive versa” w dowolnym miejscu i każdy
dialog, każda scena wywołają uśmiech na moich ustach tudzież niekontrolowany
wybuch śmiechu i łzy radości. Kocham ten tytuł równie mocno, jak Sabina słodycze,
a Piotrek lawendowe świece – przeczytajcie „Vive versa” to zrozumiecie o czym
mówię ;) Gwarantuję Wam, że podczas lektury tego szalonego urban fantasy świetnie
będziecie się bawić.
Kochani czytelnicy, pamiętajmy:
„Polacy nie gęsi, swoje stworzaczki mają”.
Wiem, że to płytkie i niekiedy bardzo krzywdzące, ale sama okładka odstraszyłaby mnie od sięgnięcia po tę lekturę, gdybym w ogóle gustowała w urban fantasy.
OdpowiedzUsuńTo prawda, że okładce daleko do atrakcyjności, ale wnętrze to prawdziwa petarda. Szkoda, że nie gustujesz w urban fantasy, bo ta seria jest super. Na stronie autorki jest dostępne do pobrania opowiadanie "Memento mori" z tego cyklu. Może przeczytasz, by przekonać się, czy nie zrobić wyjątku dla tych powieści? ;)
Usuń