piątek, 12 lutego 2016

"Jesienna miłość" Nicholas Sparks

Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 226
Rok wydania: 2016

Powieść przez wiele miesięcy nie schodziła ze światowych list bestsellerów. Jest rok 1958. Beztroski siedemnastolatek, Landon Carter, rozpoczyna naukę w ostatniej klasie szkoły średniej. Jego ojciec kongresman pragnie, by syn zrobił karierę - tymczasem Landon, podobnie, jak reszta klasy, nie zaczął jeszcze zastanawiać się, co zrobić z dorosłym życiem. Jedynie Jamie Sullivan, cicha, spokojna dziewczyna opiekująca się owdowiałym ojcem, pastorem, jest inna. Nie rozstaje się z Biblią, nie chodzi na prywatki, a dzień bez dobrego uczynku uważa za stracony. Czy możliwe jest, aby losy tych dwojga tak różnych młodych ludzi mogły połączyć się na zawsze?


Landon Carter i Jamie Sullivan są jak ogień i woda. On jest synem bogatego kongresmana. Nastolatkiem o reputacji złego chłopca spędzającym wieczory razem z paczką swoich przyjaciół na cmentarzu. Ona jest mocno wierzącą córką pastora, skromną dziewczyną nie rozstającą się z Biblią, z której drwią rówieśnicy. Los, czy też Bóg – jak wierzy Jamie – sprawia, że drogi bohaterów zaczynają się ze sobą splatać. Najpierw jest kółko teatralne, potem bal na rozpoczęcie roku, na który zdesperowany London zaprasza Jamie - jedyną dziewczynę, której nie zaprosił nikt. Później pojawiają się wzajemne, mniejsze i większe przysługi, aż w końcu Landon zaczyna dostrzegać w swojej koleżance kogoś więcej niż niemodnie ubraną, nadmiernie religijną córkę duchownego.

„Jesienna miłość” to ciepła i słodka opowieść o pierwszej, pięknej, ale wyjątkowo bolesnej miłości. Część czytelników może znać fabułę tej historii z ekranizacji („Szkoła uczuć”). Utwór Sparksa nie podobał mi się tak bardzo jak jego filmowa adaptacja, ale nie mogę odmówić pierwowzorowi swoistego uroku. Historię przedstawioną w książce obserwujemy oczami Landona, który pełni rolę narratora. Bohater, jak na dzisiejsze standardy, wcale nie przypomina łobuzów, przed jakimi rodzice ostrzegają swoje córki. Powieściowy pierwowzór nie przypomina w niczym naprawdę zbuntowanego bohatera ekranizacji, więc zdecydowanie trudniej było mi dostrzec w powieści przemianę, którą przechodzi pod wpływem uczuć do Jamie. Również postać córki pastora znacząco różni się od tego, co pokazano w filmie. Wykreowana na kartach książki bohaterka została niesamowicie wyidealizowana, nie przypomina dziewczyny z krwi i kości. Jamie z „Jesiennej miłości” to anioł w ludzkiej skórze – dziewczyna idealna, bez żadnej skazy czy wady, która we wszystkim dostrzega Boży plan. Bliskie mojemu sercu stały się filmowe kreacje bohaterów.

Słodko-gorzka historia uczucia bohaterów została przedstawiona subtelnie, ale zabrakło mi w niej kilku naprawdę pięknych scen i wątków, które pojawiły się w filmie. W wypadku „Jesiennej miłości” ekranizacja zdecydowanie przewyższyła oryginał.
 

5 komentarzy:

  1. Też mi się wydaje, że film jest lepszy od książki. Brakowało mi takich scen jak: bycie w dwóch miejscach na raz, zrobienie tatuażu czy kupno sweterka. Te wydarzenia dodawały filmowi "takiego czegoś". I również zgadzam się z tym, że przemiana Landona w książce nie jest tak widoczna jak w filmie. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze budowanie teleskopu :) Bardzo brakowała mi tych wszystkich, wyjątkowych scen.

      Usuń
  2. Awww, zalała mnie fala wspomnień, strasznie lubiłam tę książkę

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam film, zawsze na nim płacze. Książkę też uwielbiam :)

    OdpowiedzUsuń