środa, 10 lipca 2013

"Kto się śmieje ostatni" Trish Wylie

Wydawnictwo: Harlequin
Liczba stron: 240
Rok wydania: 2013

Co, kolejny ochroniarz? Przecież ojciec wie, dlaczego pięciu poprzednich szybko zrezygnowało z pracy. Ja, Miranda Kravitz, córka burmistrza Nowego Jorku, przysięgam, że ten szósty też długo nie wytrzyma. Tyler Brannigan to policjant? Nie szkodzi, ja też jestem sprytna. Jest twardy? Mam sposoby, żeby go podejść. Zna Manhattan lepiej ode mnie? Niemożliwe. Zobaczymy, kto będzie się śmiał ostatni…



W swoim życiu przeczytałam setki romansów, dlatego obecnie dostrzegam głównie ich niemiłosierną schematyczność. Kiedyś podobał mi się niemal każdy przeczytany tytuł. Dziś o tym, czy dana książka przypadnie mi do gustu decydują maleńkie detale: a to obecność humoru, a to jakaś fajnie rozpisana scena. Cenię sobie książki, w których głównymi bohaterami są niebanalne postacie. Lubię, kiedy w powieści pojawia się fajny wątek poboczny. Romans ma dostarczyć mi rozrywki, ma śmieszyć lub wzruszać. Nie znoszę natomiast romansów, które nie wywołują we mnie żadnych emocji. Ne trawię tytułów, których oś fabularna oparta jest na ciągłym zadręczaniu się bohaterów myślami. Kiedy w powieści nic się nie dzieje, a postacie oddają się nieustannemu dumaniu na temat jakichś abstrakcyjnych przeszkód stających na drodze ich związkowi, to zalewa mnie fala nudy.

„Kto się śmieje ostatni” autorstwa Trish Wylie to zdecydowanie ten drugi nudny, schematyczny, niczym nie wyróżniający się typ romansu. Opis książeczki brzmiał ciekawie. Motyw miłości pomiędzy ochroniarzem i jego podopieczną pozostawiał ogromne pole do popisu. Niestety autorka nie wykazała się i stworzyła opowieść, o której zapominam już kilka godzin po jej przeczytaniu. Wiele scen opisywanych przez Wylie wypadło nienaturalnie – rozgrywałyby się one błyskawicznie i robiły wrażenie wepchniętych do fabuły na siłę. Nie wiem na przykład po co autorka wplotła wątek śledztwa prowadzonego przez Tylera, skoro jego obecność ograniczała się jedynie do kilku zdań. Wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że bohaterowie znajdują się na teatralnej scenie i są otoczeni przez papierowe makiety ludzi. Zabrakło mi w tej książce naturalności.

Drugi tom serii KISS okazał się dla mnie rozczarowaniem. Książkę przeczytałam błyskawicznie, niestety równie błyskawicznie o niej zapomnę. Sięgając po ten tytuł spodziewałam się czegoś równie zabawnego, jak „Kronika ślubnych wypadków” Jessiki Hart, tymczasem otrzymałam banalny romans, który niczym się nie wyróżnia – wielka szkoda, bo z książką Trish Wylie wiązałam ogromne nadzieje.  

2 komentarze:

  1. Cóż, cóż... Tak to jest z romansami z TEGO wydawnictwa. Pisać każdy może, nawet takie pisarki jak ta..
    http://art-forever-in-my-mind.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do wydawnictwa specjalnie się nie uprzedzam :) Swego czasu czytałam mnóstwo harlequinów. Jeśli ktoś lubi lekkie romanse, to nowelki Harlequina są jak znalazł ;) Czasem potrzebuję takich niezobowiązujących czytadeł.

      Ten tytuł rzeczywiście mnie rozczarował, ale poprzednia książeczka z serii KISS ("Kronika ślubnych wypadków") bardzo mi się podobała.

      Usuń