Cykl: Dom Nocy (tom 5)
Wydawnictwo: Książnica
Liczba stron: 400
Rok wydania: 2011
Przyjaciele Zoey znów są przy niej, a Stevie Rae i czerwoni adepci
przestali być tajemnicą Neferet. Zagrożenie pojawia się ze strony
potężnego Kalony. Klucz do powstrzymania jego rozprzestrzeniającej się
władzy leży w przeszłości – co jednak, jeśli odkrywając ją, Zoey dotrze
do tajemnic, których wolałaby nie znać?
Zoey czuje także, że nie może w pełni ufać czerwonym adeptom. Musi
również dokonać wyboru między byłym chłopakiem, Erikiem, a Starkiem –
łucznikiem, który zmarł w jej ramionach pamiętnej nocy, by odrodzić się
jako sługa Neferet. Dziewczyna postanawia za wszelką cenę go uwolnić.
Ukryte w nim zło jest przerażające.
Pierwsza połowa piątego tomu „Domu Nocy” wywarła na mnie
fatalne wrażenie. W trakcie lektury byłam pewna, że zjadę „Osaczoną” od
góry do dołu, by dać wyraz wściekłości
płynącej z faktu zmarnowania wspaniałego potencjału i, co tu dużo mówić,
wynikającej z konieczności śledzenia losów bohaterów, którzy przypominają
pustaki i wydmuszki (nie dość, że w wielu sytuacjach zachowują się jak idioci,
to niektórzy mają ogromne problemy z nadmiernie rozbudowanym libido). Druga
połowa podratowała tytuł, więc po kilkudziesięciu linijkach narzekania będzie o
plusach.
Poprzednia część zakończyła się w niesamowicie emocjonujący
sposób i liczyłam na dramaty, mrok i wartką akcję, tymczasem autorki wróciły do
wałkowania irytującego wątku romantycznego i ponownego roztrząsania życia
uczuciowego Zoey, która ciągle poszerza swoje horyzonty i pląta się w miłosny trójkąt/prawie
czworokąt. Jeśli w cyklu pojawi się przystojny wampir, adept lub człowiek, to
za pewnik można uznać, że bohaterka poczuje do niego miętę, uwikła się w
romans, a później będzie przeżywała wyrzuty sumienia, by na koniec mieć
pretensje do swoich kilku chłopaków, ponieważ ją ranią i porzucają. Logika tej
bohaterki wbija czytelnika w ziemię, jak cegła spadająca na głowę – człowiek
nie wie, co go znienacka trafiło, ale uporczywy ból głowy jest nie do
zniesienia. W fatalnej połowie znalazło się również miejsca na nużące
przypominanie wydarzeń z poprzednich tomów.
Początek powieści jest naprawdę słaby. W Tulsie rozpętało
się piekło, bohaterom udało się zejść do tuneli, gdzie zamiast skupić się na
obmyślaniu planu przeżycia lub poddać się uczuciu strachu czy zagubienia,
podejść do dramatycznych wydarzeń na poważnie, wampirskie nastolatki zajmują
się komentowaniem wystroju, żarcikami i urządzaniem wojny prysznicowej z
wykorzystaniem mocy żywiołów! Największym problemem Zoey staje się fakt, że
Erik che się z nią chyba przespać, bo to dorosły (!) wampir z potrzebami.
Przypomnę, bohater jest tylko dwa lata starszy od panny Redbird, przemianę
przeszedł zaledwie kilka dni temu, ale wedle autorskiej logiki chyba sam fakt jej
przejścia robi z niego automatycznie dojrzałego mężczyznę – wybaczcie panie
Cast, ale takich cudów nie kupuję. Dojrzałość nie przychodzi wraz z magicznym
przekroczeniem pewnej granicy wiekowej, tudzież magicznej przemiany w wampira;
zresztą zachowanie Nighta po przemianie wcale nie ulega gwałtownej zmianie.
Panie Cast mają naprawdę irytujące i śmieszne pomysły oraz
niezwykłą zdolność do zabijania genialnego potencjału, brutalnego mordownia
napięcia i scen akcji (wydarzenia, które z założenia powinny mieć dynamiczny przebieg, są przerywane miałkimi dialogami, wewnętrznymi rozterkami Zoey lub fillerami; autorki niezwykle przeciągają opowieść –
cóż skądś trzeba było wytrzasnąć materiał na dwanaście tomów). Zachowanie
głównych bohaterów nijak ma się do rozgrywającego wokół nich dramatu. Zoey to -
bardzo łagodnie mówiąc - nastoletnia femme fatale i dziwię się, że nie nosi
szkarłatnej naszywki na swoich ubraniach. Autorki może chciały dodać swej serii
pieprzyku, ale jego nadmiar sprawia, że cykl staje się ciężkostrawny. Lektura
zamienia się momentami w prawdziwy czytelniczy survival dla wytrwałych twardziel,
którzy są w stanie znieść tortury autorek. Gdyby P.C. i Cristin więcej energii
włożyły w budowanie akcji, a nie ciągłe opisywanie problemów miłosnych
bohaterki, seria mogłaby być o niebo lepsza.
Ponarzekałam, upuściłam trochę pary, więc przyszła pora na
obiecane plusy. Mnie więcej od połowy „Osaczona” nabiera rumieńców. Autorki
litują się nad zrozpaczonym czytelnikiem i wreszcie zajmują się rozwojem akcji.
Doczekałam się wypatrywanych dramatów, wartkiej akcji i mroku, co znacząco
podniosło moją ogólną ocenę powieści. Była krew i potwory, a bohaterowi
wreszcie zajęli się czymś sensowniejszym niż zwiedzanie kanałów.
Dokończę tę serię, ale podejrzewam, że lekturze jeszcze nie raz będzie towarzyszyła irytacja. Pisarki niepotrzebnie tak bardzo
rozciągnęły cykl, który mógłby zakończyć się na pięciu/sześciu tomach, gdyby skupiły się na akcji i dopracowaniu wątków, a nie na ciągłej paplaninie
Zoey i powtarzaniu wydarzeń z poprzedniej części.
Zżera mnie ciekawość,
co też panie Cast przyszykowały dla czytelnika w siedmiu kolejnych tomach. Będzie równia pochyła i dno, czy autorki doznały olśnienia i spłynął na nie twórczy geniusz? Na pewno się przekonam, ale z lekturą kolejnego tomu chyba jednak trochę poczekam.
hahaha, nie ma co liczyć na olśnienie. dalej wcale nie jest lepiej. w zasadzie nie pamiętam, do którego tomu dobrnęłam, ale gdzieś w okolicach 7 rzuciłam tę serię w cholerę. jest po porostu słaba!
OdpowiedzUsuńW takim razie czekają mnie tortury :( Cała ja - książkowa masochistka, która nie potrafi zrezygnować z serii, bo chce poznać finał.
UsuńDostrzegam w historii potencjał - główny wątek z konfliktem Neferet i Kolona kontra Zoey i Nyx intryguje, ciekawe jest połączenie motywów wampirycznych z szamańskimi, ale kreacje bohaterów to totalna porażka. Kreacja postaci i wciskanie szmirowatych wątków pseudo romantycznych mordują tę serię.