wtorek, 31 grudnia 2013

"Siedem promieni" Jessica Bendinger

Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 328
Rok wydania: 2010

Widzisz rzeczy, których nie widzi nikt inny.
Znasz ludzkie sekrety, lęki, pragnienia.
A twój pocałunek może zabić tego, kogo kochasz…
Jesteś kimś więcej, niż ci się wydaje…
To jedno zdanie z tajemniczego listu wywraca do góry nogami poukładany świat siedemnastoletniej Beth.
Wkrótce zaczyna doświadczać tajemniczych wizji i odkrywać prawdę, jakiej nie przeczuwała – o swojej przeszłości i o sobie samej. Tak niezwykłą, że Beth wątpi w swoje zdrowe zmysły. Ale jest przy niej Richie – i jego miłość daje jej siłę. Lecz tajemniczy dar którym jest naznaczona, może oznaczać, że będzie musiała wyrzec się tej miłości…


Debiutancka powieść Jessiki Bendinger jest słaba. Amerykańska scenarzystka nie sprawdziła się jako autorka powieści.

„Siedem promieni” jest książką skierowaną do nieokreślonej grupy odbiorców. Utwór nie jest ani powieścią młodzieżową, ani powieścią dla dorosłych kobiet. W tej książce jest zbyt wiele niesmacznych scen erotycznych, by można dać ją do czytania nastolatkom. Bohaterowie są  wyjątkowo niedojrzali, a ich zachowanie będzie irytowało dorosłego czytelnika. Bendinger stworzyła coś naprawdę słabego i nieprzemyślanego. Utwór jest chaotyczny i niedopracowany.

Fabuła tego „cudeńka” trzeszczy w szwach. Główną bohaterką jest siedemnastoletnia Beth - geniusz nie mający ważniejszych dylematów niż obgadywanie „problemu” dziewictwa ze swą najlepszą przyjaciółką. Autorka próbowała wykreować Beth na dojrzałą dziewczynę charakteryzującą się ponadprzeciętną inteligencją – niestety zachowanie bohaterki nie pokrywa się z tym konceptem. Ta jakże zdolna uczennica kończąca liceum przed czasem, biorąca udział w zajęciach uniwersyteckich nadaje imiona swoim rzeczom m. in. torebce. Beth posługuje się dość niewyszukanym, wulgarnym językiem - jakoś inaczej wyobrażałabym sobie prymuskę.

 Pewnego dnia bohaterka zaczyna dostrzegać tajemnicze plamki, liny z węzłami i warkocze otaczające ludzi. Dziewczyna trafia w końcu do zakładu psychiatrycznego, z którego bez najmniejszych problemów udaje jej się uciec. Akcja tej powieści jest wyjątkowo nieprzemyślana, rozwiązania fabularne wprowadzone przez autorkę są bardzo często absurdalne – dwoje uciekających nastolatków drukuje sobie dowód osobisty w punkcie kserograficznym, a potem z powodzeniem posługuje się sfałszowanymi dokumentami. Nikt nie dziwi się, że dwójka dzieciaków urządza sobie pokaz tańca w samym centrum owego punktu.  

Autorka porzuciła po drodze wiele wątków – sprawiało to wrażenie, jakby pisarka w pewnym momencie postanawiała zrezygnować z jakiegoś pomysłu, albo dochodziła do wniosku, że dany wątek pociągnie w całkiem inną stronę. Bendinger prowadzi całość bardzo niekonsekwentnie, wątki ewoluują w sposób nielogiczny i dość przypadkowy – odnosiłam wrażenie, że niektóre fragmenty powieści powstawały niezależnie od siebie (szczególnie zastanawia mnie kreacja mamy głównej bohaterki. Kobieta, która opiekowała się dziewczyną przez siedemnaście lat nagle okazuje się szkodzić swojej córce – nie bardzo rozumiem taką nagłą i niewytłumaczoną zmianę w jej zachowaniu). Nie podobało mi się, że Bendinger rozpoczynała jakiś temat i go nie kończyła.     

„Siedem promieni” to książka pełna niedoróbek i absurdów, a finał pozostawia czytelnika z mnóstwem niedomkniętych wątków. Akcja powieści nagle się urywa. Zastanawiałam się po co było to wszystko, skoro czytelnik nie otrzymał podstawowych odpowiedzi – nie wiemy kim tak naprawdę są tytułowe promienie, ani jaką misję mają do wykonania, nie wiemy kto jest ich przyjacielem, a kto wrogiem. Opowieść wykreowana przez Bendinger urywa się jakby w połowie. Autorka wprowadza nowe postacie, pokazuje czytelnikowi przebłyski przyszłości, ale nie tłumaczy nam tego, tylko pozostawia nas w irytującej niewiedzy.

Jessica Bendinger napisała beznadziejną i kiczowatą powieść. Autorka miała interesujący pomysł, ale zabrakło jej talentu. Wyraźnie widać, że Bendinger nie przemyślała fabuły swej powieści, która nie nadaje się na lekturę dla młodego czytelnika, a i starsi odbiorcy nie odnajdą w tym tytule niczego dla siebie. 

środa, 25 grudnia 2013

"Stokrotki w śniegu" Richard Paul Evans

Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 288
Rok wydania: 2012

Zły. Okrutny. Bezwzględny. Tylko tyle i aż tyle można o nim powiedzieć. James Kier jest człowiekiem, który nie dba o nikogo - ani o swoją żonę, ani o syna. Liczy się tylko on sam.
Kiedy gazety donoszą, że zginął w wypadku, wszyscy nareszcie mogą powiedzieć, co o nim sądzą. Tylko że James żyje. A to, co słyszy na swój temat, jest dla niego szokiem.
Wyrządził w życiu wiele zła, a teraz postanawia wszystko naprawić. Jednak nie jest to łatwe, a lista skrzywdzonych jest długa. Okazuje się, że najmocniej wspiera go osoba, którą zranił najbardziej.
Czy zdąży ocalić tę miłość? Czy wraz z nią przyjdzie wybaczenie?


„Stokrotki w śniegu” to powieść, która wspaniale wpasowuje się w świąteczny klimat, chociaż nie jest ona utworem odkrywczym, czy zadziwiającym swą oryginalnością. Richard Paul Evans stworzył kolejną wersję wersji „Opowieści wigilijnej” – niby odgrzewany kotlet, a jednak w okresie przedświątecznym takie historie czyta się z przyjemnością.

James Kier to zimny i bezwzględny biznesmen, dla którego liczy się tylko zysk. Mężczyzna wierzy w siłę pieniądza i nie dba o drugiego człowieka. Wszystko zmienia się jednak kilka tygodni przed świętami Bożego Narodzenia. Na skutek pomyłki bohater zostaje uznany za martwego. Kier czyta niepochlebne opinie swych współpracowników i przyjaciół pod nekrologiem. Opinie innych mocno wstrząsają mężczyzną, który nie zawsze był potworem bez serca. Bohater dostaje niecodzienną i bardzo cenną lekcję - James ma szansę zobaczyć, jak zostanie zapamiętany przez potomnych, ma okazję dowiedzieć się co naprawdę sądzą o nim ludzie, których uważał za swych przyjaciół. Mężczyźnie niezbyt podoba się to co widzi. Sytuacja, w której znalazł się Kier otwiera mu oczy i wyzwala w nim pragnienie przemiany.

„Stokrotki w śniegu” to sympatyczna, niezwykle pozytywna powieść, mimo tego, że jest to kolejna wersja historii o Ebenezerze Scrooge’u. Książka jest utrzymana we wspaniałym, nieco magicznym bożonarodzeniowym klimacie i sprawdza się idealnie jako świąteczna lektura.  
 

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!



Moi Drodzy,

Z okazji świąt Bożego Narodzenia chciałabym złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia. 
Dużo zdrowia, szczęścia i pomyślności, wielu miłych chwil spędzonych w rodzinnym gronie.
 Wszystkim miłośnikom książek życzę ponadto, by pod strojną choinką odnaleźli wymarzone książkowe prezenty.

Życzę Wam radosnych i wesołych Świąt!


poniedziałek, 23 grudnia 2013

"Miłość w czasach zarazy" Gabriel Garcia Marquez

Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 384
Rok wydania: 2013

Miłość w czasach zarazy, napisana przez Gabriela Garcię Marqueza z ogromną czułością, humorem i wyrozumiałością, to niezwykła powieść o miłości, która okazuje się silniejsza od samotności, od fatum i od śmierci. Jest to historia uczucia niewydarzonego bękarta i poety Florentino Arizy oraz trzeźwej, rozsądnej Ferminy Dazy, spełniającego się po półwieczu oczekiwania. Oboje przechodzą przez wszystkie kręgi miłości - młodzieńcze zadurzenie, małżeństwo z rozsądku, szalone namiętności, miłości idealizowane i ulotne pragnienia cielesne. Ta niespotykana w dotychczasowej twórczości Garcii Marqueza tematyka i tonacja przesporzyła pisarzowi miliony nowych czytelników na całym świecie.

„Miłość w czasach zarazy” – tytuł, o którym słyszałam już niejednokrotnie, tytuł który wypadałoby poznać, bo to powieść noblisty uznawanego za jednego z najwybitniejszych twórców realizmu magicznego, okazał się książką totalnie nie w moim stylu. Naczytałam się mnóstwa pozytywnych recenzji o tej powieści, więc oczekiwałam naprawdę niesamowitej i zapadającej w pamięć historii, tymczasem z trudem przebrnęłam przez nużące meandry fabuły wykreowanej przez kolumbijskiego pisarza.

Powieść opowiada o losach nieszczęśliwej miłości Florentina Arizy do Ferminy Dazy. Główny bohater obdarzył swą wybrankę szaleńczym, pełnym romantyzmu uczuciem, kiedy ta była jeszcze kilkunastoletnim podlotkiem. Fermina zaczarowana siłą wyidealizowanego, pierwszego uczuciu poddała się złudnej fascynacji mężczyzną, którego miała okazję poznać jedynie dzięki wymienianej z nim korespondencji. W momencie, kiedy zażyłość młodych przybiera niebezpieczną głębię, ich korespondencyjny związek zostaje odkryty przez ojca dziewczyny, a ten pragnąc uchronić córkę przez nierozważnym zamążpójściem udaje się z nią w długą podróż. Kiedy Fermina powraca w rodzinne strony jest już młodą kobietą, która z rozczarowaniem spogląda na obiekt swych dziewczęcych uczuć. Rzeczywistość nie pokrywa się z jej młodzieńczymi wyobrażeniami. Bohaterka zrywa kontakt z adoratorem i wkrótce zakłada rodzinę z szanowanym lekarzem – doktorem Juvenalem Urbino. Kobieta na długie lata zapomina o dawnym adoratorze, tymczasem Florentino dedykuje dalsze życie swej pierwszej miłości. 

Bohaterów „Miłości w czasach zarazy” poznajemy, kiedy znajdują się już u schyłku życia. Fermina to szanowana matrona, żona, matka i babcia, Juvenal to poważany lekarz, zasłużony społecznik, Florentino jest natomiast podstarzałym playboyem, który doskonale kryje się ze swą rozwiązłą naturą. Pisarz rozpoczyna swą opowieść niejako od końca. Obserwujemy bohaterów w przełomowym momencie ich chylącego się ku końcowi życia, dopiero później wracamy do przeszłości i dowiadujemy się jakie wydarzenia ich ukształtowały i doprowadziły do stanu, w jakim obecnie się znajdują.

Wielokrotnie zdarzało mi się zagubić w fabule powieści Garcii Marqueza – gubiłam wątki, często zdarzało się, że nie wiedziałam w jakim wieku są opisywani przez pisarza bohaterowie, czy to dalej młodzi, pełni zapału ludzie, czy też staruszkowie przekonani, że życie nie ma już dla nich nic do zaoferowania? Lektura tej powieści była nużąca i trudna, nie raz odkładałam książkę po przeczytaniu kilku stron. Opowieść o Florentinie, Ferminie i Juvenalu mnie zmęczyła i z dużym trudem dobrnęłam do jej końca.

Miłość w czasach zarazy” to powieść, którą ceni ogromne grono czytelników, ja nie uległam jednak urokowi tego tytułu, co więcej, nie odnalazłam w nim nic dla siebie.

sobota, 7 grudnia 2013

"Drapieżcy" Graham Masterton

Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 400
Rok wydania: 2008

Fortyfoot House - zaniedbany wiktoriański sierociniec na wyspie Wight - kryje w sobie mroczną tajemnicę. Przed ponad stu laty zmarli tam w niewyjaśnionych okolicznościach wszyscy wychowankowie - sześćdziesięcioro dzieci. Okoliczni mieszkańcy nadal unikają rozmów na temat zabytkowego domostwa i omijają go z daleka. Coś podstępnego i przerażającego czai się w jego wnętrzu. David Williams, wychowujący samotnie siedmioletniego syna, podejmuje się dokonać remontu tajemniczego budynku. Wraz z nimi do domu wprowadza się piękna, młoda dziewczyna. W Fortyfoot House ma miejsce seria niezwykłych i zarazem tragicznych wydarzeń. Zbyt późno David odkrywa sekrety sumeryjskich bram czasu i prastarej cywilizacji, która panowała na Ziemi przed nastaniem człowieka i która chce z powrotem zająć jego miejsce...

„Drapieżcy” to kolejny horror Grahama Mastertona, który miałam okazję poznać. Fabuła powieści, jak zwykle była wypełniona makabrycznymi, brutalnymi scenami, dużą dawką plastycznych scen erotycznych oraz nawiązaniami do twórczości innych autorów (tym razem Masterton inspirował się twórczością H. P. Lovecrafta).

David Williams i jego syn Danny przybywają do Fartyfoot House – domu, który pełnił w XIX wieku rolę sierocińca. Mężczyzna ma zająć się remontem starego budynku. Nowa praca gwarantuje Davidowi spory zastrzyk gotówki, wyjazd do Fortyfoot House staje się również szansą na poukładanie sobie życia po rozwodzie. David nie zdaje sobie sprawy, że wkrótce jego pobyt w starym sierocińcu przekształci się koszmar. Wszystko zaczyna się niepozornie, bohater zaczyna słyszeć dziwne dźwięki dochodzące ze strychu. Miejscowi ostrzegają go przed Brązowym Jenkinem – przerośniętym szczurem, który według okolicznych mieszkańców porywa dzieci. Kiedy deratyzator pada ofiarą makabrycznego wypadku, bohater zaczyna podejrzewać, że w miejscowych legendach może znajdować się ziarno prawdy. Niesamowite wydarzenia nasilają się, w okolicach Fortyfoot House zaczynają pojawiać się kolejne zmasakrowane trupy, zaczynają znikać dzieci. Wbrew zdrowemu rozsądkowi, David postanawia pozostać w nawiedzonym domu i wykonać powierzoną mu pracę.

Motyw nawiedzonego domu zawsze bardzo silnie oddziaływał na moją wyobraźnię. No bo powiedzcie, kto nie czułby się przerażony, gdyby nagle okazało się, że w bezpiecznym z pozoru domu, który powinien stanowić nasze schronienie, grasuje mroczne zło chcące nas dopaść? Gdzie szukać ratunku, jeśli nasza bezpieczna oaza zmienia się w pułapkę nawiedzaną przez przerażające istoty? Kiedy myślę o historii wykreowanej przez Mastertona przechodzą mnie ciarki - z pozoru niewinne hałasy, których obecność da się wyjaśnić w logiczny sposób, okazują się zapowiedzią krwawego koszmaru.

Historia wykreowana przez Mastertona jest straszna, co do tego nie ma wątpliwości. Stopniowa eskalacja niesamowitych zdarzeń wywołuje niepokój, który z czasem przeradza się w przerażenie. Niestety, wrażenie psuje nieco niefrasobliwe zachowanie bohatera, który ignoruje coraz to nowe, potworne wypadki i daje sobie wmówić, że wszystkie nienaturalne zdarzenia są wytworem jego wyobraźni. Z jednej stron nie mogę mieć pretensji do autora, gdyby David wyjechał z Fortyfoof House, to nie byłoby tej historii. Z drugiej strony motywy jego działań są mocno naciągane. Przyznam, że powieść odebrałabym lepiej, gdyby nie pojawiła się w niej postać Danny’ego. Uważam, że każdy rodzic na pierwszym miejscu stawia bezpieczeństwo swego dziecka, tymczasem David ignoruje zagrożenie, które może grozić jego synowi, jeśli oboje pozostaną w strasznym domu. Łatwiej byłoby mi zaakceptować narwane postępowanie Davida, gdyby był sam, a jego działania nie sprowadzałyby niebezpieczeństwa na bezbronne dziecko.

„Drapieżcy”, to kolejny mocny horror mojego ulubionego pisarza. Powieść ma swoje wady, ale wciągnęłam się w fabułę – chociaż pierwszoosobowa narracja prowadzona w czasie teraźniejszym trochę mi przeszkadzała. Początek książki jest fajny, autor stopniowo budował napięcie. Wraz z rozwojem akcji poznajemy nowe fakty dotyczące tajemniczych mocy ukrywających się w starym domu. Finał w moim odczuciu nie był już tak intrygujący, zabrakło mi w nim dreszczyku – niby był przerażający, ale przerażenia nie czułam. Oceniam tę powieść jako dobrą. Przy jej lekturze można odczuć strach, ale zdarzają się również momenty mocno irytujące.

Komu polecam „Drapieżców”? Po powieść mogą sięgnąć miłośnicy mocnych, brutalnych horrorów, w których autor stawia na dosłowność i opis, a nie na tajemniczość i niedopowiedzenia. Książkę polecam również miłośnikom prozy brytyjskiego autora.

czwartek, 21 listopada 2013

"Niewidzialny strażnik" Dolores Redondo

Seria: Baztán
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 408
Rok wydania: 2013
Po raz pierwszy w Czarnej Serii powieść z elementami fantastyki i mitologii baskijskiej.
W mrocznej dolinie rzeki Baztán zostaje znalezione nagie ciało nastoletniej dziewczyny. Policja szybko ustala związek pomiędzy jej śmiercią a mordem na innych młodych ofiarach. Śledztwo trafia w ręce detektyw śledczej Amaii Salazar. Aby je prowadzić, Amaia wraca do rodzinnego miasteczka, które kojarzy jej się raczej z koszmarami dzieciństwa, niż beztroską idyllą młodości. Jej zmagania ze sprawą brutalnych morderstw angażują ją także osobiście, a wstrząsające zbrodnie ujawniają symbolikę seksualną. Wzdłuż rzeki odnajdują się kolejne ciała, nie pozostawiając detektyw ani chwili wytchnienia. Przerażająca, nierozwikłana tajemnica z dzieciństwa powraca niczym koszmarny sen…

„Niewidzialny strażnik” był najbardziej wyczekiwaną przeze mnie książkową premierą listopada. Od momentu, w którym przeczytałam opis powieści Dolores Redondo wiedziałam, że muszę poznać ten tytuł. Czy można oprzeć się połączeniu kryminału z mitologią? Ja nie potrafiłam tego zrobić. Uwielbiam fantastykę, realizm magiczny, mitologię. Lubię, kiedy w powieści pojawiają się elementy nadprzyrodzone. „Niewidzialny strażnik” ma w sobie wszystko co cenię i lubię w literaturze.

Akcja powieści rozgrywa się w niewielkim baskijskim miasteczku Elizando. Ktoś brutalnie morduje młode dziewczęta. Upozowanie martwych ciał wskazuje, że policja ma do czynienia z chorym, psychopatycznym mordercą. Do prowadzenia sprawy zostaje oddelegowana Amaia  Salazar. Kobieta wraca po latach do rodzinnego miasta, gdzie czekają na nią mroczne wspomnienia z przeszłości.

Bohaterka będzie musiała zmierzyć się z niechęcią jednej ze swych sióstr, będzie musiała pokonać demony przeszłości, a do tego będzie musiała odkryć kim jest brutalny zabójca. To ostatnie zadanie nie będzie łatwe. Po okolicy zaczyna krążyć plotka, że mordercą nie jest zwykły człowiek, a mitologiczna postać wyrwana prosto z baskijskich legend.

„Niewidzialny strażnik” to opowieść, w której realizm miesza się z magią. Autorka niebywale dobrze połączyła wątek kryminalny z wątkiem mitologicznym. Nie czułam, że elementy magiczne zaburzają spójność akcji, że nie pasują do fabuły. Kryminał i mitologia tworzą spójną i elegancką całość – uwierzcie, nie łatwo jest połączyć realizm z wątkami nadprzyrodzonymi w taki sposób, żeby nie rozbić fabuły na dwie części, żeby czytelnik nie czuł, że element magiczny jest jedynie niepotrzebnym wtrętem, którego obecność niczego nie wnosi do fabuły i pasuje jak kwiatek do kożucha. Redondo w moim odczuciu doskonale połączyła oba wątki. Pisarka pokazała mi mały wycinek innej kultury i zrobiła to w sposób podsycający moją ciekawość. Czułam klimat baskijskiego miasteczka, dałam się wciągnąć w świat wierzeń i przesądów jego mieszkańców. Dzięki tej książce poznałam interesujący fragment kultury kraju, o którym nie miałam bladego pojęcia.

Dolores Redondo zabrała mnie w fascynującą podróż, z której wróciłam z uśmiechem na ustach i ogromnym niedosytem. Chcę więcej – więcej Amaii, więcej tajemnic i więcej baskijskich podań i legend, więcej tego niesamowitego klimatu. Jestem oczarowana tą powieścią.  

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.

 

niedziela, 17 listopada 2013

"Beta" Rachel Cohn

Seria: Annex (tom 1)
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 316
Rok wydania: 2013

Porywająca i niezapomniana historia o odwadze i miłości w niemoralnym świecie.

Elizję stworzono po to, by służyła mieszkańcom Dominium, rajskiej wyspy, na której mieszkają najbogatsi ludzie na Ziemi. Szesnastolatka jest klonem bez emocji, które mogłyby ją odrywać od bycia opiekunką dzieci gubernatora.

Kiedy jednak spotyka Tahira, wspaniałego, enigmatycznego młodzieńca, pochodzącego z jednej z najbardziej wpływowych rodzin, niespodziewane emocje zaczynają pojawiać się w jej umyśle. Elizja nie rozumie, co się z nią dzieje, nie wie, jak sobie radzić z czymś, czego nigdy się nie spodziewała.

Jeżeli inni dowiedzą się o tym, że Elizja potrafi kochać, czeka ją przerażający los. Ale pożądanie do Tahira jest zbyt silne, by móc je ignorować. Gdy okrutny los ich rozdziela, dziewczyna postanawia uciec, bez względu na koszty!


Kiedy przeczytałam „Betę” autorstwa Rachel Cohn miałam mieszane uczucia, z jednej strony powieść czytało mi się bardzo szybko, fabuła mnie zaciekawiła, z drugiej strony książka nie była jakaś odkrywcza. Pierwszoosobowa narracja nie pozwoliła mi w pełni poznać świata przedstawionego. Powieść była obiecująca, ale pisarka nie do końca wykorzystała potencjał tej historii.

Główną bohaterką i zarazem narratorką powieści jest Elizja – beta, jedna z pierwszych nastoletnich klonów stworzonych, by spełniać zachcianki ludzi mieszkających na rajskiej wyspie Dominium. Dziewczyna budzi się do życia jako szesnastolatka, wkrótce zostaje kupiona przez żonę gubernatora wyspy i staje się towarzyszką jej i jej dzieci. Początkowo życie Elizji wygląda jak bajka – dziewczyna jest traktowana niemal jak członek rodziny, dnie upływają jej na zabawach z nastoletnim „bratem” i młodszą „siostrzyczką”.

Beta zgodnie ze swą naturą odgrywa narzuconą jej rolę, jednak w pewnym momencie dostrzega, że coś jest z nią nie tak, że posiada umiejętności, których nie powinna mieć jako klon. Elizja czuje smak, odkrywa uczucia, ma wspomnienia swej Pierwszej (dziewczyny, która dała jej życie). Klony takie jak nasza bohaterka - klony które wychodzą poza wyznaczone im role, klony które zaczynają samodzielnie myśleć – nazywane są defektami. Twory podobne do Elizji niszczy się, ponieważ stanowią niebezpieczeństwo dla ustalonego porządku rzeczy. Nastolatka zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, więc nie kwapi się z informowaniem kogokolwiek o swych „wadach”.

Kiedy na wyspie pojawia się Tahir Fortescue – przystojny syn jednej z najbogatszych rodzin na świecie – bohaterka  zostaje wystawiona na ciężką próbę. Dziewczyna zaczyna darzyć nastolatka silnym uczuciem. Rodzi się w niej bunt. Czy w świecie, w którym klony pełnią rolę posłusznych sług znajdzie się miejsce dla bety, która nauczyła się czuć?

„Beta” jest antyutopią, ale autorka wbrew moim oczekiwaniom nie skupiła się na opisaniu wykreowanego przez siebie świata, czy przedstawieniu konfliktów rozgrywających się w tle sielskiej scenerii. Czytelnik poznaje jedynie Dominium – sztucznie stworzoną rajską wyspę, na której mieszkają najbogatsi ludzie świata. Nie wiemy niestety jak wygląda świat poza wyspą, jakie panują w nim warunki.

Autorka wspominała w kilku miejscach o jakichś Morskich Wojnach, nie wytłumaczyła jednak czym one były – wielka szkoda. Powieść bardzo dużo traci na tym, że Cohn wprowadziła pierwszoosobową narrację. Obserwujemy świat oczami Elizji, a ona jako świeżo wykluty klon-nastolatka nie potrafi udzielić nam szczegółowych informacji o świecie przedstawionym i jego historii. Autorka skupiła się na ukazaniu życia i uczuć nastolatków mieszkających na wyspie. Niestety postacie są bardzo płytkie i nudne. Jakaś ciekawsza akcja zaczyna zawiązywać się dopiero na końcu powieści. Szkoda, że autorka nie poświęciła więcej miejsca na rozwinięcie wątków stricte antyutopijnych, zamiast na opisywaniu nieciekawych działań zblazowanych nastolatków. Powieść zdecydowanie by zyskała, gdyby Cohn poświęciła mniej miejsca romansowi.  

Wątek miłosny dominował w tej książce, ale w moim odczuciu został słabo wykreowany - w tej książce pojawia się miłości określana terminem insta-love. Pisarka idzie na łatwiznę i nie pokazuje nam jak ewoluuje uczucie bohaterów, nie motywuje ich działań. Postacie patrzą na siebie i z miejsca się w sobie zakochują – rzeczą, która przyciąga do siebie bohaterów jest ich atrakcyjny wygląd. Autorka nie stopniowała napięcia i to zabiło wątek miłosny – nie dostrzegałam chemii pomiędzy bohaterami, ich uczucie wydawało się równie płytkie jak oni sami, zabrakło mi tutaj głębi.

Rachel Cohn miała interesujący pomysł, dużo gorzej było z wykonaniem. Dostrzegłam sporo minusów, powinnam więc ocenić tę książkę bardzo słabo, do tego wypadałoby stwierdzić, że nie sięgnę po kontynuację… jednak tak się nie stanie. Rachel Cohn zaskoczyła mnie i zaintrygowała w finale. Pisarka ucięła akcję w takim momencie, że czuję wewnętrzny przymus poznania dalszej części opowieści. Końcówka powieści bardzo rozbudziła moją ciekawość. Ostatnie strony ratują ten tytuł.

Nie będę namawiała was do lektury „Bety”, ale nie będę was również zniechęcała. Dostrzegłam w tym tytule wiele wad, ale mimo to czerpałam pewną przyjemność z lektury. Mam ogromną nadzieję, że w kontynuacji autorka wykorzysta cały potencjał stworzonej przez siebie historii - mniej bezbarwnego romansu, więcej akcji i będzie świetnie. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czarna Owca


 

piątek, 15 listopada 2013

"Wilczy trop" Patricia Briggs

Seria: Alfa i Omega (tom 1)
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Liczba stron: 440
Rok wydania: 2013

Wilk Omega jest jak szaman wśród Indian, znajduje się poza wszelkimi układami i zależnościami. Musieli nauczyć ją spuszczać wzrok. Uległe wilki robią to instynktownie.
Istnieją na świecie rzeczy groźniejsze od wilkołaka
W górach giną turyści, a wszystko wskazuje na zdziczałego wilka samotnika.
Anna Latham nie wierzy w istnienie wilkołaków. Do czasu. Pewnej nocy zostaje brutalnie zaatakowana i staje się … jednym nich - niewolnicą w stadzie dominujących samców. Uczy się pokory i nieufności. Wtedy w jej życiu zjawia się Charles Cornick, egzekutor i syn przywódcy wilkołaków Ameryki Północnej. Tym samym Anna zostaje wplątana w sytuację, która ją zdecydowanie przerasta.

Z prozą Patricii Briggs po raz pierwszy zetknęłam się pięć lat temu. Wtedy to na polskim rynku ukazał się pierwszy tom serii urban fantasy, której główną bohaterką jest zmiennokształtna Mercedes Thompson. Cykl opowiadający o przygodach Mercy i jej magicznych przyjaciół – wilkołaków, wampirów i innych niesamowitych istot – bardzo mi się spodobał, więc kiedy dowiedziałam się, że na rynku pojawia się kolejna powieść pisarki nie miałam wątpliwości, że po nią sięgnę.

„Wilczy trop” jest pierwszym tomem serii Alfa i Omega. Akcja cyklu została osadzona w tym samym uniwersum co akcja serii o Mercedes. Główną bohaterką nowego cyklu została wilkołaczyca  Anna Letham. Kobieta została przemieniona w wilka wbrew swej woli, a jej życie stało się piekłem, kiedy Alfa postanowił uczynić z niej zabawkę stada. Zaszczuta Anna żyje w permanentnym strachu, jednak kiedy odkrywa, że jej przywódca wbrew prawu tworzy nowe wilki i nimi handluje, zdobywa się na odwagę i informuje o przestępstwie Marroka – przywódcę wszystkich północnoamerykańskich wilkołaków. Wiekowy wilkołak wysyła do Chicago swego syna Charlesa.

Kiedy mężczyzna przybywa na miejsce opanowuje go wściekłość, Charles przekonuje się, że miejscowy Alfa zaszczuł Annę – niezwykle rzadką i niebywale cenioną wśród wilków Omegę, wilkołaczycę potrafiącą ukoić szaleństwo i agresję towarzyszące wielu przemienionym. Złość Charlasa jest ogromna tym bardziej, że jego wilk uznaje Annę za swą partnerkę.

Akcja „Wilczego tropu” rozgrywa się równolegle w stosunku do wydarzeń, które autorka przedstawiła w „Zewie księżyca”, składa się z dwóch części. Czytelnik obserwuje  wydarzenia, które rozegrały się chicagowskim stadzie wilków, w tym samym czasie, w którym Mercy  pomagała w poszukiwaniach córki swego sąsiada (przywódcy wilkołaczego stada z Tri Cities). W drugiej części powieści przenosimy się do Montany, gdzie rezyduje stado Marroka. Obserwujemy dalsze poczynania Anny i Charlesa. Bliżej poznajemy stado, o którym Briggs wspominała w książkach z serii o Mercedes. Poznajemy nowe fakty dotyczące społeczności wilków.

„Wilczy trop” i „Zew księżyca” fajnie się uzupełniają. Powieści łączą się, ale jak najbardziej można czytać je oddzielnie, a lektura nadal będzie ogromną przyjemnością. Ja znam teraz obie powieści i mogę powiedzieć, że znajomość obu książek czyni ich lekturę bogatszą i atrakcyjniejszą. Z przyjemnością odkrywałam wszelki powiązania pomiędzy oboma tytułami.  Briggs po raz kolejny mnie nie zawiodła. Lektura „Wilczego tropu” dostarczyła mi mnóstwa pozytywnych emocji.
 

czwartek, 7 listopada 2013

"[bubble]" Anders de la Motte

Seria: Geim (tom 3)
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 488
Rok wydania: 2013

Trzecia część wciągającej trylogii o Grze w Alternatywną Rzeczywistość.
Po wykonaniu serii ryzykownych zadań Henrik Petterson chciałby zupełnie wycofać się z Gry, ponieważ od kiedy się w nią zaangażował, życie jego i jego siostry stale było w niebezpieczeństwie. Kiedy otrzymuje anonimowy SMS z propozycją dalszego uczestnictwa w Grze, uświadamia sobie, że nie udało mu się przed nią ukryć. Wiadomość wytrąca go ze stanu wątłej równowagi, którą z takim trudem wypracował. Sprawę pogarsza fakt, że inwigiluje go policja. Mimo wszystko HP wyznacza sobie jeszcze jeden cel. Chce rozpracować Grę i zdemaskować jej mechanizm, tak aby już na zawsze się od niej uwolnić.


Czy jesteście gotowi na ostateczną rozgrywkę?

TAK czy NIE ?

Ja wybrałam odpowiedź TAK i wkroczyłam do zwariowanego świata Henrika HP Petersona. Pozwoliłam namieszać sobie w głowie. Autor zasiał w mym umyśle całą masę wątpliwości - kto jest wrogiem, a kto przyjacielem? Kto gra w drużynie tych dobrych, a kto jest wilkiem przebranym w owczą skórę? Kto jest wolny, a kto jest manipulowany? Jedno jest pewne „Nikomu nie można ufać. Nic nie jest tym, czym się wydaje”*.

W tym tomie pisarz przeszedł sam siebie, perfekcyjnie manipulował mym umysłem – czy HP to paranoik, który wymyślił sobie Grę? Czy Becca obdarzyła zaufaniem odpowiednich ludzi? Może  HP, wbrew swojemu przeświadczeniu jest uczestnikiem Gry? Które z rodzeństwa jest oszukiwane i wykorzystywane – Becca, czy HP? Ja nie byłam w stanie tego ustalić, aż do ostatniej strony.

„[bubble]” to świetna powieść sensacyjna, którą czytałam z wypiekami na twarzy. Książka niesamowicie mi się podobała, a niepewność związana z tym, że nie wiem kto jest tym dobrym, a kto złym sprawiła, że przeczytałam finałowy tom trylogii Geim w rekordowym tempie. Co mam powiedzieć o tak niesamowicie zakręconej powieści. Jak w pełni oddać odczucia, które towarzyszyły mi podczas lektury tego utworu?

Anders de la Motte oddziałuje głównie na psychikę czytelnika, fabuła może nie jest wypełniona spektakularnymi scenami akcji, ale niepewność płynąca z faktu, że nie mogłam ustalić, która z postaci jest ofiarą manipulacji Przywódcy kierującego Grą sprawiała, że odczuwałam niesamowite emocje. Fabuła oparta została na wątkach spiskowych, a główny bohater popadający w paranoję budził we mnie sprzeczne uczucia – czy HP to szaleniec dostrzegający wokół siebie wyimaginowanych wrogów, czy diablo sprytny cwaniaczek, któremu zawsze udaje się wybrnąć z niebezpiecznych sytuacji? W tej powieści nic nie jest jednoznaczne, niczego nie można być pewnym, do ostatnich stron nie wiadomo kto kim manipuluje. Nie wiadomo kto jest zdrajcą. Ba! Na początku nie wiadomo nawet, czy Gra jest czymś prawdziwym, czy stanowi przedmiot paranoicznych urojeń głównego bohatera. Może HP oszalał ?

Z niecierpliwością oczekiwałam na premierę ostatniego tomu serii Geim. Otwierając powieść odczuwałam ekscytację. Czytając ją czułam się jak na kolejce górskiej - kręciło mi się w głowie, byłam zdezorientowana, ale były to pozytywne odczucia. Pisarz mnie zwodził i oszukiwał, robił mi pranie mózgu i czułam się równie zagubiona, jak bohaterowie jego powieści. Byłam zaintrygowana, czytałam ten utwór z ogromnym zaciekawieniem. Anders de la Motte stworzył nietuzinkową trylogię, która zdecydowanie trafiła w mój gust.

* skrzydełko okładki

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.

 

czwartek, 31 października 2013

"Królewska krew" Jennifer Blake

Wydawnictwo: Weltbild (seria Romans Historyczny na zlecenie Oxford Educational Sp. z.o.o.)
Liczba stron: 448
Rok wydania: 2011

 Jego pocałunki miały smak brandy, cygar, wiatru i czegoś, co Angeline dopiero odkrywała. Jego usta pieściły jej policzki, kark, szyję. Jego ręce sunęły delikatnie wzdłuż jej ciała, budząc nieznane dreszcze. Angeline była piękna i niewinna. Rolfe, książe małego państwa Ruthenia, porwał ją, przekonany, że była zamieszana w morderstwo jego brata. Porwanie, ucieczka, znów porwanie, ustawiczne niebespieczeństwo i... wielka miłość. Czy się spełni?

Nie tak dawno temu czytałam „Burzę i blask” autorstwa Jennifer Blake. Powieść podobała mi się, więc nie namyślając się zbyt długo sięgnęłam po kolejny romans historyczny amerykańskiej pisarki.

„Królewska krew” to ciekawa pozycja, choć szczerze muszę przyznać, że tym razem było o wiele bardziej przewidywalnie i schematycznie.

Angeline mieszka wraz z ciotką w Luizjanie. Młoda kobieta jest sierotą o poczciwym usposobieniu i mocnym poczuciu honoru. Kiedy do Luizjany przybywa uciekająca przed Rutheńskim księciem kuzynka Angeline – Claire - życie bohaterki zaczyna się komplikować.

Claire była świadkiem zabójstwa następcy tronu Ruthenii, teraz brat zamordowanego podąża jej śladem, by wyciągnąć z niej prawdę o morderstwie Maximiliana. Niezwykłe podobieństwo Angeline do Caire sprawia, że Rolfe myli obie kobiety. Bohaterka zostaje porwana, a szorstki i surowy w obejściu Rolf wykorzystuje wszystkie znane mu sposoby, by zmusić swą zakładniczkę do mówienie. Kiedy książę orientuje się o swej pomyłce jest już za późno, Angeline zostaje zbrukana i wydaje się, że wszelkie drogi ucieczki zostały jej odcięte - nawet jeśli uda jej się umknąć niebezpiecznemu księciu, to stanie się ona pariasem żyjącym na uboczu społeczeństwa.  Kobieta zostaje zakładniczką Rolfa i wraz z nim i jego świtą wyrusza w niebezpieczny pościg za kuzynką, której w międzyczasie udało się wymknąć z rezydencji matki.

Powieść zaczęła się obiecującą, jednak im dalej tym mdlej. Autorka wykorzystała standardowe schematy. Dość irytujący jest fakt, że jedynie antagonistka ciągle doświadcza przykrości. Kiedy Angeline znajduje się w niebezpieczeństwie, Rolf wyrasta jak spod ziemi i ratuje ją z opresji, tymczasem Claire ciągle pada ofiarą prymitywnych mężczyzn. Opowieść nabiera cech niemal bajkowych i ten fakt mi przeszkadzał. Autorka wyraźnie oddzieliła Angeline od Claire. Główna bohaterka to anioł, którego należy chronić przed niebezpieczeństwem, Claire to wyuzdana kobieta, którą ciągle spotyka jakieś nieszczęście – nie podobała mi się tak tendencyjna kreacja bohaterek tej powieści. Nie podobała mi się postać Angeline i jej zachowanie – niby jest ona wykorzystywana przez bohatera, niby próbuje uciekać, a jednak nie zdobywa się na wydanie wrednej ciotki i kuzynki, którym wcale na niej nie zależy. Taka lojalność w stosunku do ludzi, którzy nami manipulują zakrawa na głupotę, a nie na szlachetność. Angelinie to połączenie anioła miłosierdzia i męczennicy – zaiste irytująca mieszanka.

Powieść Jennifer Blake na pewno spodoba się szerokiemu gronu czytelniczek sięgających po romanse historyczne, do mnie jednak nie do końca trafiła ta opowieść Blake. Mnie „Królewska krew” nie powaliła na kolana - początek był ciekawy, jednak dalsza część książki była w moim odczuciu wypełniona banalnymi wątkami.   
 

sobota, 12 października 2013

"Magiczne oczarowanie" Mary Balogh

Seria: Szkoła Ms. Martin
Wydawnictwo: Amber (na zlecenie Amercom SA)
Liczba stron: 224
Rok wydania: 2010

„Magiczne oczarowanie” jest trzecim tomem serii opowiadającej o miłosnych perypetiach nauczycielek z pensji dla panien prowadzonej prze Panią Martin. Tom koncentruje się na historii ubogiej Susanny i hrabiego Whitleafa. Susanna to prosta dwudziestotrzyletnia kobieta, która w dzieciństwie została sierotą. Dzięki uprzejmości darczyńców otrzymała ona możliwość ukończenia szkoły. Jako kobieta nie posiadająca rodziny ani majątku, Susanna  nie ma szans na korzystne zamążpójście, dlatego wraz z zakończeniem swej edukacji postanawia zostać nauczycielką w pensji, w której pobierała naukę.

Akcja „Magicznego oczarowania” rozpoczyna się w momencie, w którym hrabia Peter Withleaf, bawiący obecnie u swego znajomego Johna Raycrofta, spotyka podczas spaceru hrabinę Edgecombe i jej przyjaciółkę Susannę Osbourne. Bohater od razu czuje, że panna Osbourne jest nietuzinkową postacią. Hrabia postanawia przekonać do siebie nieprzychylną mu nauczycielkę. Bohaterom nie trzeba wiele czasu, by odnaleźć wspólny język i zapałać do siebie szczerą sympatią.

Powieść Mary Balogh to całkiem przyjemny romans. Nie ma w tym utworze jakichś fajerwerków, nie ma moich ulubionych motywów, a mimo to muszę powiedzieć, że autorka wspaniale zbudowała klimat. „Magiczne oczarowanie” jest utrzymane nieco w stylu Jane Austen – szczególnie w warstwie dialogowej. Czytając powieść rzeczywiście czułam, że znajduję się w Anglii na przełomie XVIII i XIX wieku. Nie odnosiłam wrażenia, że bohaterowie to współczesne, wyzwolone postacie przebrane w historyczne fatałaszki i umieszczone w historycznej scenografii. Pisarka pięknie zbudowała nastrój i wcale nie musiałam wysilać wyobraźni, by z fotela przenieść się na angielską wieś. Lektura tej powieści była bardzo przyjemna.

„Magiczne oczarowanie” to dobra powieść historyczna, z subtelnie zbudowanym wątkiem miłosnym. Autorka nie eksponowała w swym utworze erotyki, a relacje, które połączyły jej bohaterów były bardzo naturalne. Książka mi się podobała i z czystym sercem mogę polecić ją osobom lubiącym dobre romanse historyczne, w których chodzi o coś więcej, niż ukazanie namiętnego nierzadko dość nieskrępowanego - jak na standardy epoki - związku dwójki bohaterów. 

piątek, 11 października 2013

"Zamieć śnieżna i woń migdałów" Camilla Läckberg

Seria: Saga o Fjällbace (opowiadanie nawiązujące do serii)
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 144
Rok wydania: 2012

Opowiadanie utrzymane w konwencji najlepszych kryminałów Agathy Christie
Na tydzień przed świętami Bożego Narodzenia młody policjant Martin Mohlin jedzie
na wyspę Valön, by poznać rodzinę swojej narzeczonej. Uroczysta kolacja przeradza się jednak w dramat –niespodziewanie na ziemię osuwa się martwy senior rodu i najbogatszy członek rodziny Liljecronas – Ruben.

Martin nie ma wątpliwości, że doszło do morderstwa. Sytuacja jest tym bardziej niebezpieczna, że z powodu zamieci śnieżnej nie można wydostać się z wyspy. Uwięzieni w domu goście czują na plecach oddech śmierci.

Cmilla Läckberg podbiła moje czytelnicze serce kryminalną sagą o przygodach Patrika Hedsröma i Ericki Falck. Jako, że przeczytałam już wszystkie dostępne powieści pisarki, nie pozostało mi nic innego jak zapoznać się z opowiadaniem, które łączy się z moją ulubią sagą.

„Zamieć śnieżna i woń migdałów” to krótki utwór, w którym szwedzka pisarka opowiada o przygodzie Martina Molina – młodego współpracownika głównego bohatera serii. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, Martin udaje się wraz ze swą dziewczyna Lisette na wyspę Valö, gdzie ma poznać jej rodzinę. Na miejscu okazuje się, że Liljecronaswie to zgraja chciwców oczekujących ciągłych zastrzyków finansowych od seniora rodu - Rubena. Wkrótce starszy pan pada ofiarą mordercy. Rodzina Liljecronasów zostaje uwięziona na wyspie, na której szaleje zamieć śnieżna. Martin musi samodzielnie rozwiązać sprawę zabójstwa. Czy młody policjant sobie poradzi?

„Zamieć śnieżna i woń migdałów” jest utworem, który swą formą nawiązuje bezpośrednio do utworów Agaty Christie. Bohaterowie zostają odcięci od świata, wśród nich ukrywa się sprytny morderca, który wodzi ich za nos. Martin nie jest niestety drugim Herkulesem Poirot i bardzo wyraźnie to widać – tej postaci zdecydowanie brakowało charyzmy.

Niestety Läckberg nie sprawdziła się w krótkiej formie. Zdecydowanie brakowało mi w tej nowelce napięcia. Całość była płaska, akcja płynęła do przodu jednostajnym, monotonnym tempem. Autorka przesadziła z nagromadzeniem pewnych scen - bohaterowie niemal bez przerwy piją kawę! Ilość wypitej przez bohaterów filiżanek czarnego napoju powinna doprowadzić ich do permanentnej bezsenności. Picie kawy to ulubiona czynność postaci: przesłuchania, kawa i kanapki, drzemka, kawa i kanapki, kłótnia, kawa i drożdżówki…

Zawiodłam się na tej książce. Opowiadanie jest słabe, a pisarce nie udało się zbudować atmosfery tajemniczości czy grozy. Całość wypadła monotonnie, a finał był jakiś bezpłciowy, bezbarwny – niby powinnam odczuwać zaskoczenie, a jednak nie czułam nic.

Kto może sięgnąć po „Zamieć śnieżną i woń migdałów? Na pewno fani, którzy lubią znać cały dorobek swego ulubionego pisarza, osoby czujące potrzebę przeczytania każdej pozycji wchodzącej w skład ulubionej serii książkowej – reszta czytelników może sobie darować lekturę tego opowiadania. Ta nowelka jest według mnie najsłabszą książką w dorobku Cmilli Läckberg.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.


 

czwartek, 3 października 2013

"Wieczna miłość" Kathleen E. Woodiwiss

Wydawnictwo: Oxford Educational Sp. z.o.o
Liczba stron: 336
Rok wydania: 2011

Imię pięknej Abrielle było  na ustach wszystkich nieżonatych szlachciców w Londynie - do momentu, gdy jej ojczym zostaje pozbawiony przysługującego mu tytułu i majątku. Aby ratować rodzinę z opresji, Abrielle musi się zgodzić na małżeństwo z bogatym, ale prostackim i okrutnym Desmondem de Marle. I wtedy spotyka pełnego fantazji, przystojnego, Ravena Seaberna. Wzajemna namiętność przyciąga ich do siebie, niestety, dobro rodziny Abrielle wymaga od niej, aby poświęciła swoją miłość dla łotra, którego nienawidzi. Czy jej los się odmieni?

Od jakiegoś czasu odczuwałam dość silną potrzebę sięgnięcia po romans historyczny, a że moje półki mieszczą całkiem pokaźną kolekcję tego typu książek wystarczyło tylko, że przesunę ręką po różowych grzbietach i wyciągnę dla siebie jakiś przypadkowy tytuł. Moja dłoń wybrała „Wieczną miłość” Kathleen E. Woodiwiss i z przykrością muszę stwierdzić, że wybrała nietrafnie.

Akcja powieści rozgrywa się w średniowieczu. Ani opis, ani okładka nie zapowiadały, że akcja trzymanej przeze mnie książki rozgrywa się w tak lubianej przeze mnie epoce – mogło być naprawdę fajnie i ciekawie. Niestety opowieść wykreowana przez Woodiwiss jest pełna popularnych schematów. Autorka niczym nie zaskakuje, wykorzystuje standardowe motywy i rozwiązania fabularne, bohaterom brak ikry i są nudni. Nic nie ratuje tej powieści – ani język, ani styl, ani bohaterowie, całość jest banalna i sztucznie patetyczna Fabuła jest przewidywalna. Główna bohaterka irytuje swoją postawą – Abrielle z własnej woli zgadza się poślubić pewnego mężczyznę, a potem ciągle modli się o cud, który uwolniłby ją od narzeczonego. Nikt nie zmuszał bohaterki do poświęceń, nikt nie wymagał od niej, by wyszła za niemiłego jej sercu mężczyznę, a ona robi z siebie wielką męczennicę.

„Wieczna miłość” to powieść, która mi się nie podobała. Wynudziłam się podczas lektury. Książka może przypaść do gustu osobom, które rzadko sięgają po romans historyczny – czytelnikom, którzy nie znają jeszcze popularnych motywów pojawiających się w powieściach tego typu. Dla osób, które czytają wiele powieści z tego gatunku, „Wieczna miłość” będzie odgrzewanym, niezbyt apetycznym kotletem.

piątek, 27 września 2013

"Faceci z sieci, czyli w poszukiwaniu miłości" Katarzyna Gubała

Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 328
Rok wydania: 2013

Dowcipna opowieść, a zarazem dokładny przepis na to, jak znaleźć ukochanego.
Trzydziestoletnia Karolina postanawia rzucić wyzwanie losowi i… zakochać się w odpowiednim mężczyźnie przez Internet. Nie w pijaku, łajdaku, brzydalu czy fajtłapie. W kimś nieidealnym, ale odpowiednim. Do zadania podchodzi metodycznie, jak do najprawdziwszego biznes planu – w końcu chodzi o jej przyszłość!
W sposób zabawny i ze zmysłem praktycznym opisuje swoje zaskakujące przygody z kolejnymi facetami poznanymi w sieci. Jak nie spaprać sobie życia z napotkanym facetem i nie związać się z życiowym nieudacznikiem? To dopiero wyzwanie!
Czy mężczyzna prawie idealny istnieje? Czy Szarlotka go odnajdzie? Czy można szukać miłości za pomocą rozumu i jasno sprecyzowanych kryteriów? Przeczytajcie, a dowiecie się sami! Książka w swym założeniu ma być nie tylko lekturą łatwą i przyjemną. Ma także pełnić rolę przewodnika dla osób, które szukają miłości i chcą ją znaleźć. To podręcznik po świecie Internetu i wirtualnych portali randkowych

Katarzyna Gubała - dziennikarz, reporter, fotograf, redaktor naczelna miesięcznika „Przepis na Ogród”. Jako autorka opowiadań specjalizuje się w tematyce miłosnej, erotycznej i historycznej.

Książka Katarzyny Gubały to dość specyficzna publikacja. „Faceci z sieci, czyli w poszukiwaniu miłości” to trochę poradnik, trochę dziennik, w znacznym stopniu powieść epistolarna, tę publikację można zaklasyfikować również jako przedstawicielkę gatunku chick lit. Książa Katarzyny Gubały to zdecydowanie niebanalny utwór – ani to powieść, ani konwencjonalny poradnik.  

Główną bohaterką „Facetów z sieci” jest trzydziestoletnia singielka poszukująca mężczyzny swego życia, to ona jest narratorką w tej książce. Karolina „Szarlotka” to inteligentna, pragmatyczna wrocławianka, która postanawia odnaleźć swoją drugą połówkę pomarańczy. Jak się zabrać do takich poszukiwań? Gdzie współczesna kobieta może znaleźć porządnego, zaradnego i inteligentnego mężczyznę? Szarlotka postanawia wykorzystać Internet.

Bohaterka loguje się na portalu randkowym i zaczyna poszukiwania pana „idealnego”. Dlaczego „idealnego”, a nie idealnego? Ponieważ potencjalny partner wcale nie musi być drugim Bradem Pittem, nie musi być przystojniakiem, nie musi być chodzącą doskonałością. Najważniejsze, by nasz ewentualny towarzysz życia spełniał ważne dla nas wymagania. Bohaterka na samym początku swej internetowej przygody tworzy listę: „czego oczekuję od mężczyzny, jakie cechy powinien posiadać mój potencjalny mąż?”. Taka lista znacząco ułatwia Szarlotce poszukiwania, kobieta wie czego oczekuje od potencjalnego partnera i nie traci czasu na jałową korespondencję z mężczyznami, z którymi nie zbuduje w przyszłości zgodnego związku.

Pierwsze strony „Facetów z sieci” wypełnione są praktycznym poradami dotyczącymi tego, jak zabrać się do poszukiwań mężczyzny naszych marzeń. Narratorka mówi o bezpieczeństwie w sieci, udziela nam praktycznych rad dotyczących tworzenia naszego profilu na portalu randkowym, zwraca uwagę byśmy przed rozpoczęciem naszych poszukiwań zdecydowały czy rozglądamy się za potencjalnym mężem, przyjacielem, a może za mężczyzną, z którym chcemy zadzierzgnąć otwarty związek bez zobowiązań. Po udzieleniu nam kilku cennych wskazówek Karolina przechodzi do opisania typów mężczyzn, których poznała w sieci.

W książce przytoczone zostały obszerne fragmenty korespondencji z facetami, którzy nawiązali kontakt z bohaterką. Autorka dokonuje wstępnej klasyfikacji absztyfikantów na jakich możemy natknąć się w sieci. Niewinny inteligent, niedoskonały podglądacz, zdziecinniały przyjemniaczek, życiowy koneser, kłapouchy to zaledwie kilka z wymienionych przez pisarkę typów mężczyzn. Każdy z tych typów zostaje opisany. Pisarka wymienia wady lub zalety przedstawionych mężczyzn, mówi do kogo pasuje dany facet, bądź dość kategorycznie odradza podtrzymywania znajomości z konkretnym typem.

„Faceci z sieci” to niewątpliwie interesująca publikacja, mimo że znalazłam w niej kilka minusów. Momentami nużyły mnie fragmenty rozmów Szarlotki z potencjalnymi kandydatami. Zdarzało się, że wypowiedzi bohaterów przybierały formę nudnych wykładów, lub przypominały szkolne wypracowania na temat odbytych wycieczek. Uważam również, że postać głównej bohaterki nie jest do końca dopracowana - czasem odnosiłam wrażenie, że Szarlotka to kilka kobiet ukrywających się pod jednym pseudonimem (W tym miejscu można nieco wytłumaczyć autorkę: „Faceci z sieci” to książka, która została oparta na faktach. Autorka zebrała relacje kobiet szukających partnera przez Internet i zlepiła owe opowieści w jedną historię).  Karolinie zdarzało się  postępować wbrew wyznawanym przez nią zasadom – najpierw kategorycznie odradzała spotkanie się z dopiero co poznanym w sieci mężczyzną, a później sama umawiała się z facetem, który tylko raz do niej zadzwonił. Szarlotka na pierwszej randce wsiadła do samochodu dopiero co spotkanego w realu mężczyzny – i tutaj bohaterka postąpiła wbrew zasadom bezpieczeństwa. Niekonsekwencja Szarlotki dość mocno mi przeszkadzała i spotęgowała poczucie, że czytam o przygodach zupełnie różnych kobiet.  

Książka Katarzyny Gubały nie jest ideałem - powyżej napisałam jakie elementy szczególnie nie przypadły mi do gustu – ale nie oznacza to, że uważam ją za pozycję słabą. Tak, nie podobało mi się kilka rzeczy, ale są to drobne usterki, które  nie wpłynęły znacząco na moją ocenę. Książka autentycznie mnie zaciekawiła i z dużym zainteresowaniem czytałam o kolejnych internetowych znajomościach głównej bohaterki.  

Komu polecam książkę Katarzyny Gubały? Myślę, że ta publikacja to idealna propozycja dla kobiet, które chciałyby znaleźć w sieci mężczyznę „idealnego”. Interesuje was na kogo możemy trafić podczas poszukiwania drugiej połówki? Nie poszukujecie życiowego partnera, ale jesteście ciekawe, jak może wyglądać korespondencja z mężczyznami poznanymi w sieci? A może macie ochotę przeczytać jakiś interesujący utwór z gatunku chick lit? Jeśli na któreś z moich pytań odpowiedziałyście „Tak”, to bez wahania możecie sięgnąć po „Facetów z sieci, czyli w poszukiwaniu miłości”. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Czarna Owca.

sobota, 21 września 2013

"Zmysłowa gra" Stephanie Chong

Seria: Company of Angels (tom 1)
Wydawnictwo Otwarte
Liczba stron: 352
Rok wydania: 2011

Serena jest aniołem stróżem i ma misję do wykonania. Ośmiela się przekroczyć próg tajemniczego nocnego klubu, by uratować swojego podopiecznego - wschodzącą gwiazdę Hollywood - który wpadł w złe towarzystwo. Na jej drodze staje niebezpieczny i przystojny arcydemon Julian.  

Choć obiecał sobie, że już nigdy nie straci głowy dla żadnej kobiety, Julian czuje, że seksowna i urocza anielica budzi w nim uśpione od wieków emocje.
 

Ich zmysłowa gra, w której stawką jest ludzkie życie, może skazać ich na męki w piekle lub... wieczność niebiańskich rozkoszy. 

„Zmysłowa gra” Stephanie Chong to tendencyjny romans paanormalny skierowany do starszych czytelniczek. Pisarka miała interesujący pomysł na fabułę. Muszę przyznać, że wątek walki anioła z demonem zapowiadał się bardzo interesująco. Niestety rzeczywistość całkowicie rozminęła się z moimi wyobrażeniami o tym tytule.

Powieść Chong to banalna i nudna historia, oparta na bardzo słabiutkim i kiczowatym pomyśle. W powieściowym uniwersum aniołami, tudzież demonami, zostają ludzie, którzy zmarli. W zależności od tego, w jaki sposób żył dany człowiek, może zostać on aniołem lub demonem – od razu powiem, że taka koncepcja aniołów i demonów wcale mi się nie podoba. Po  śmierci ludzie zachowują swe ziemskie ciała, mieszkają na Ziemi, normalnie pracują, zachowują swe ludzkie potrzeby i słabostki – wątek paranormalny został odarty z jakiegokolwiek mistycyzmu. I po co było to wszystko? Autorka równie dobrze mogła napisać powieść  o zwykłej nauczycielce jogi, która próbuje nawrócić zdeprawowanego, zepsutego biznesmena. Ta opowieść jest beznadziejna.

Wątek nadprzyrodzony jest rozpaczliwie głupiutki, a fabuła tej powieści leży i kwiczy. Wydaje się, że najważniejszą sprawą w życiu głównych bohaterów jest ich wzajemna fascynacja. Kluczowym elementem fabuły są rozmyślania typu: jak skusić anioła i zaciągnąć go do łóżka (myśli Juliana) oraz czy ulec przystojnemu demonowi (myśli Sereny). Bardzo obiecujący wątek walki o duszę został potraktowany po macoszemu. Powieść miała potencjał, ale autorka wolała napisać przesłodzony, schematyczny romans.

„Zmysłowa gra” to przepełniony erotyzmem, naiwny romans paranormalny. Nie znalazłam w tym tytule niczego, co przypadłoby mi do gustu. Bohaterowie niezwykle mnie irytowali, irytował mnie ich niby nadprzyrodzony status.

Anioły i demony zawsze kojarzyły mi się z silnymi, mistycznymi istotami, które nie mają słabości, tymczasem Chong wykreowała te istoty jako zwykłych ludzi. Co to za anioły? To myślące o zakupach i facetach młode kobiety, prowadzące normalne życie – gdzie w tym wszystkim miejsce na mistykę i magię? Czytając o tym, jak Serena i jej przyjaciółka przekopują szafę w poszukiwaniu odpowiedniego stroju na przyjęcie u Juliana, chciało mi się śmiać z niedorzeczności tej sytuacji. Podobne uczucie towarzyszyło mi kiedy Serena zafundowała sobie depilację okolic intymnych. No litości. przecież to absurd! Najważniejszą sprawą dla anioła jest sukienka i gładkie ciało? A co z Nickiem, którego w międzyczasie kuszą dwa potężne demony? – A niech się chłopak stoczy, przecież jego anioł stróż też musi się zabawić!    

Kicz, kicz i jeszcze raz kicz drodzy Państwo. Słabizna i idiotyzm.

Lubię romanse, lubię powieści z wątkami nadprzyrodzonymi, ale lektura tego tytuły niezdrowo podniosła mi ciśnienie. Za mało było w tej powieści ciekawych wydarzeni, za dużo było ckliwych rozmyślań i dialogów, za dużo było kretyńskich pomysłów. Anioły wcale nie przypominały aniołów i tylko demony (z wyjątkiem Luciana) postępowały zgodnie ze swą naturą.

Powieść Stepchanie Chong okazała się okropna. Nie polecam tego tytułu.