sobota, 25 lipca 2015

"Pogromca lwów" Camilla Läckberg

Cykl: Saga o Fjällbace (tom 9)
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 432
Rok wydania: 2015

Styczeń, Fjällbacka w okowach mrozu. Z lasu wybiega na drogę półnaga dziewczyna. Nadjeżdżający nagle samochód nie jest w stanie zahamować ani jej wyminąć.
Patrik Hedström otrzymuje powiadomienie o wypadku, gdy już wiadomo, że potrącona dziewczyna to Victoria, która cztery miesiące temu zaginęła, wracając do domu ze szkółki jeździeckiej. Okazuje się, że padła ofiarą okrutnych zabiegów, co gorsza, nie tylko ona.
W tym samym czasie Erika Falck bada sprawę sprzed lat, rodzinną tragedię, która skończyła się śmiercią ojca rodziny. Odwiedza w więzieniu jego żonę, skazaną za morderstwo, ale nie może się od niej dowiedzieć, co się wtedy tak naprawdę wydarzyło. Erika czuje, że coś się nie zgadza, że kobieta coś ukrywa. Wydaje się również, że przeszłość kładzie się cieniem na teraźniejszości…

Ósmy tom sagi o Fjällbace czytałam blisko dwa lata temu. Tak długa przerwa nie przysłużyła się tej serii. Powrót po latach skojarzył mi się z niezręcznym spotkaniem dwojga  dawnych znajomych – relacjonujemy, co ważnego wydarzyło się w naszym życiu, ale rozmówca i tak czuje się zagubiony i speszony, bo podawane mu informacje tak naprawdę niewiele mu mówią. Podobne odczucie towarzyszyło mi, kiedy czytałam „Pogromcę lwów” – pamiętałam bardzo niewiele faktów dotyczących prywatnego życia bohaterów, więc czułam niemałą konsternację, kiedy pojawiały się wątki dotyczące życia Anny, Pauli czy Martina - ba! w pierwszej chwili w ogóle nie skojarzyłam kim jest Paula. Wiele rzeczy zatarło się w mojej pamięci i mam świadomość, że gdybym lekturę najnowszego tomu sagi poprzedziła odświeżeniem sobie przynajmniej dwóch poprzedzających ją części, mój odbiór mógłby być zupełnie inny.

Chciałabym napisać, że „Pogromca lwów” wciągnął mnie tak, jak robiły to poprzednie tomy, a jednak nie mogę tego zrobić. Coś nie zagrało. Choć uważam, że jest to bardzo dobry tytuł, który może podobać się szerokiemu gronu miłośników skandynawskich kryminałów, to osobiście brakowało mi w tej części owej specyficznej magii, którą czarowała czytelników Läckberg, tego napięcia napędzającego do lektury, by jak najszybciej poznać rozwiązanie snutej przez autorkę intrygi. Nastrój panujący w powieści mnie przytłaczał, i nawet komiczny Mellberg i jego „wygłupy” nie miały tak komediowego wydźwięku, jak w poprzednich tomach. Życie niemal wszystkich postaci – zarówno tych związanych z główną parą bohaterów, jak ofiar i przestępców – zostało  naznaczone piętnem depresji, żałoby, smutku, goryczy, tylko Erika i Patrik siedzieli zamknięci w swojej ochronnej bańce wypełnionej miłością. Za dużo było w tym tomie wszechogarniającego smutku i depresji.

Intryga kryminalna obecna w „Pogromcy lwów” była zajmująca, ale zdecydowanie brakowało mi w niej napięcia. Ani działania przestępcy, ani poszukiwania policji nie wywarły we mnie żadnego dreszczyku emocji. Całe śledztwo toczyło się dość sennie i wolno, a i przestępca nie dawał o sobie znać. Brakowało mi jakiegoś mocnego, zaskakującego zwrotu akcji. Najciekawsze okazało się nie śledztwo czy rozwiązanie zagadki, a stały element prozy Camilli, czyli reminiscencje opisujące przeszłość poszukiwanego zbrodniarza i kształtujące jego osobowość czynniki. To właśnie te fragmenty wydały mi się najbardziej zajmujące w „Pogromcy lwów”.

1 komentarz:

  1. Muszę w końcu sięgnąć po te skandynawskie kryminały. Pierwszy tom Lackbergowej od nie wiem kiedy mieszka na mojej półce i jest już nieco przykurzony.:P Może uda mi kiedyś poznać tę autorkę, skoro ta seria jest już tak długa! ;)

    OdpowiedzUsuń