Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 226
Rok wydania: 2016
Powieść przez wiele miesięcy nie schodziła ze światowych list
bestsellerów. Jest rok 1958. Beztroski siedemnastolatek, Landon Carter,
rozpoczyna naukę w ostatniej klasie szkoły średniej. Jego ojciec
kongresman pragnie, by syn zrobił karierę - tymczasem Landon, podobnie,
jak reszta klasy, nie zaczął jeszcze zastanawiać się, co zrobić z
dorosłym życiem. Jedynie Jamie Sullivan, cicha, spokojna dziewczyna
opiekująca się owdowiałym ojcem, pastorem, jest inna. Nie rozstaje się z
Biblią, nie chodzi na prywatki, a dzień bez dobrego uczynku uważa za
stracony. Czy możliwe jest, aby losy tych dwojga tak różnych młodych
ludzi mogły połączyć się na zawsze?
Landon Carter i Jamie Sullivan są jak ogień i woda. On jest
synem bogatego kongresmana. Nastolatkiem o reputacji złego chłopca spędzającym
wieczory razem z paczką swoich przyjaciół na cmentarzu. Ona jest mocno wierzącą
córką pastora, skromną dziewczyną nie rozstającą się z Biblią, z której drwią
rówieśnicy. Los, czy też Bóg – jak wierzy Jamie – sprawia, że drogi bohaterów
zaczynają się ze sobą splatać. Najpierw jest kółko teatralne, potem bal na rozpoczęcie roku, na który zdesperowany London zaprasza Jamie - jedyną
dziewczynę, której nie zaprosił nikt. Później pojawiają się wzajemne, mniejsze
i większe przysługi, aż w końcu Landon zaczyna dostrzegać w swojej koleżance
kogoś więcej niż niemodnie ubraną, nadmiernie religijną córkę duchownego.
„Jesienna miłość” to ciepła i słodka opowieść o pierwszej,
pięknej, ale wyjątkowo bolesnej miłości. Część czytelników może znać fabułę tej
historii z ekranizacji („Szkoła uczuć”). Utwór Sparksa nie podobał mi się tak
bardzo jak jego filmowa adaptacja, ale nie mogę odmówić pierwowzorowi swoistego
uroku. Historię przedstawioną w książce obserwujemy oczami Landona, który pełni
rolę narratora. Bohater, jak na dzisiejsze standardy, wcale nie przypomina
łobuzów, przed jakimi rodzice ostrzegają swoje córki. Powieściowy pierwowzór nie
przypomina w niczym naprawdę zbuntowanego bohatera ekranizacji, więc
zdecydowanie trudniej było mi dostrzec w powieści przemianę, którą przechodzi pod
wpływem uczuć do Jamie. Również postać córki pastora znacząco różni się od
tego, co pokazano w filmie. Wykreowana na kartach książki bohaterka została niesamowicie
wyidealizowana, nie przypomina dziewczyny z krwi i kości. Jamie z „Jesiennej
miłości” to anioł w ludzkiej skórze – dziewczyna idealna, bez żadnej skazy czy
wady, która we wszystkim dostrzega Boży plan. Bliskie mojemu sercu stały się
filmowe kreacje bohaterów.
Słodko-gorzka historia uczucia bohaterów została
przedstawiona subtelnie, ale zabrakło mi w niej kilku naprawdę pięknych scen i
wątków, które pojawiły się w filmie. W wypadku „Jesiennej miłości” ekranizacja zdecydowanie
przewyższyła oryginał.
Też mi się wydaje, że film jest lepszy od książki. Brakowało mi takich scen jak: bycie w dwóch miejscach na raz, zrobienie tatuażu czy kupno sweterka. Te wydarzenia dodawały filmowi "takiego czegoś". I również zgadzam się z tym, że przemiana Landona w książce nie jest tak widoczna jak w filmie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńI jeszcze budowanie teleskopu :) Bardzo brakowała mi tych wszystkich, wyjątkowych scen.
UsuńAwww, zalała mnie fala wspomnień, strasznie lubiłam tę książkę
OdpowiedzUsuńUwielbiam Sparksa.
OdpowiedzUsuńUwielbiam film, zawsze na nim płacze. Książkę też uwielbiam :)
OdpowiedzUsuń