Gatunek: romans
Motywy: tajemnice rodzinne, adopcja, tragiczna miłość, balet, praca w winnicy, Włochy
„Córka z Włoch” autorstwa Sorai Lane to pierwszy tom serii „Utracone córki”. Powieść jest lekkim romansem w stylu harlequina, który fabularnie mocno przypominał mi serię „Siedem sióstr” Lucindy Riley. Powieści Sorai Lane oparte są bardzo podobnym pomyśle, co książki Riley – grupa sześciu kobiet zostaje zaproszona do kancelarii prawnej, gdzie zostają im wręczone odkryte pod podłogą starego domu dla samotnych matek pudełka z tajemniczymi przedmiotami mającymi pomóc im odkryć swoje korzenie. W kancelarii zostaje jeszcze siódme pudełko, po które nikt się nie zgłasza (w powieści pojawia się więc wątek tajemniczej, siódmej spadkobierczyni /spadkobiercy – u Riley mieliśmy natomiast siódmą, zaginioną siostrę). Choć powieści Sorai i Riley różnią się szczegółami, to główne wątki obu serii są do siebie tak bardzo podobne, że w trakcie lektury nie mogłam powstrzymać się przed porównywaniem obu autorek.
Pierwszy tom „Utraconych córek” to opowieść o Lily i jej prababce Estee. Młoda winiarka, która dziwnym przypadkiem otrzymała swoje pudełko tuż przed wyjazdem do Włoch, wyrusza do pracy w winiarni, by poznać sekrety produkcji wybornego trunku oraz by odkryć pochodzenie zmarłej babci – to właśnie do Włoch prowadzą bohaterkę przedmioty ukryte w pudełku. Przyznam, że nie jestem fanką aż takich niezwykłych zbiegów okoliczności.
Akcja powieści, podobnie jak w utworach Lucindy Riley, rozgrywa się na dwóch planach czasowych. Czytelnik śledzi współczesne losy Lily i jej przystojnego pomocnika - syna właściciela winnicy, w której bohaterka pracuje. Wątek rozgrywający się w przeszłości skupia się na historii Estee, ciężko pracującej na swój sukces baletnicy. W wypadku obu wątków pisarka nacisk położyła na romans, po macoszemu traktując tło społeczno-historyczne, co niezbyt przysłużyło się opowieści.
„Córka z Włoch” to przyjemny w odbiorze, ale według mnie niesamowicie prosty romans, któremu daleko do rewelacyjnej prozy Lucindy Riley. Brakowało mi w historii Lily i Estee głębi, bohaterki były nijakie i nawet sceny, które z pozoru miały mieć wydźwięk dramatyczny, nie wywołały we mnie głębszych emocji. Pierwszy tom „Utraconych córek” dla mnie jest powieścią przeciętną, co nie jest równoznaczne z tym, że powieść jest zła. Myślę, że fani romansów mogą być ty tytułem wręcz oczarowani. W mój gust „Córka z Włoch” nie do końca jednak trafiła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz