czwartek, 31 stycznia 2013

"Hołd" Nora Roberts

Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 464
Rok wydania: 2011

W hołdzie swej babce, słynnej gwieździe Hollywoodu, Cilla postanawia wyremontować jej niegdyś luksusową posiadłość i osiąść wśród wspaniałej, górskiej przyrody. Stary dom kryje mroczny sekret gwiazdy, który doprowadził ją do samobójstwa. W rozwikłaniu tajemnicy pomaga Cilli pewien sympatyczny rysownik komiksów…
Ulubiona pisarka milionów kobiet o złudnym blasku sławy, zemście i szczęściu, jakie przychodzi, gdy wcale się go nie spodziewamy... 

Nora Roberts znajduje się w gronie moich ulubionych pisarek tworzących literaturę  dla kobiet. Powieści tej pani dostarczają mi mnóstwo rozrywki, mimo to nie sięgam po nie zbyt często. Jak każda pisarka, Nora Roberts wykształciła sobie charakterystyczny styl, dlatego – będąc miłośniczką jej twórczości - wiem czego mogę się spodziewać. Romans, elementy sensacji, tajemnice, melodramaty i większej lub mniejszej objętości wątki obyczajowe. Gdybym chciała poznać całą prozę Nory Roberts „na jeden raz” myślę, że bardzo szybko bym się znudziła. Dawkując sobie utwory pisarki stopniowo, ciągle czerpię przyjemność z ich czytania i nie doświadczam poczucia przesytu.

Tym razem mój wybór padł na „Hołd”, powieść, którą Nora Roberts napisała w roku 2008, a która w Polsce ukazała się po raz pierwszy rok później. Główną bohaterką utworu jest dwudziestoośmioletnia była aktorka, która realizuje się obecnie jako przedsiębiorca budowlany. Cilla, która nie miała udanego dzieciństwa, postanawia na nowo odnaleźć siebie i stworzyć prawdziwy dom, którego nigdy nie miała. Bohaterka przenosi się do Wirginii, gdzie znajduje się podupadła rezydencja jej babki - sławnej aktorki Jane Hardy, która popełniła samobójstwo. Cilla decyduje się odnowić zrujnowany dom i osiąść w nim na stałe. Kobieta rozpoczyna remont, jednak komuś najwyraźniej nie podoba się ten fakt, a także to, że bohaterka odnajduje listy adresowane do jej babki, napisane przez tajemniczego kochanka. Okazuje się, że Janet tuż przed śmiercią nawiązała intensywny romans. Ktoś nie chce, by ta informacja ujrzała światło dzienne. Wkrótce tajemnicza osoba atakuje i niemal zabija byłego męża bohaterki, który podobnie jak ona pracuje w branży budowlanej i ciągle utrzymuje z nią przyjacielskie stosunki. Na budowie dochodzi do coraz nowych aktów wandalizmu.

Cilla nie musi jednak radzić sobie z problemami sama. Przystojny sąsiad z naprzeciwka, twórca komiksów Ford Sawyer jest zauroczony urodziwą kobietą. To właśnie Sawyer będzie stanowił najwierniejszego sojusznika i pocieszyciela Cilly.

Nora Roberts wykreowała świetnych bohaterów, którzy nawzajem się uzupełniają. Cilla nie jest nieporadną mimozą. To kobieta, która doskonale radzi sobie z narzędziami, a wybór płytek czy zakupy listew podłogowych sprawiają jej frajdę o wiele większą niż zakup nowych ubrań. Również Ford, który nie ma za grosz umiejętności technicznych i lepiej nie dawać mu narzędzi do ręki, jest wspaniałą postacią – ideałem każdej kobiety. Główny bohater doskonale rozumie Cillę, wspiera ją, chroni i ma niebywały dar rozwiązywania napiętych sytuacji oraz poprawiania humoru swej sąsiadki. Szczególnie spodobał mi się pomysł, by w sytuacjach kryzysowych Ford zostawiał swej wybrance narysowane przez siebie śmieszne historyjki komiksowe, które mają poprawić jej humor. Niebanalni bohaterowie są głównym atutem „Hołdu”.

Nora Robert przyzwyczaiła mnie do trzymających w napięciu wątków sensacyjnych. Do tej pory czytałam głównie utwory pisarki, które powstały na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Muszę przyznać, że w starszych powieściach wątki sensacyjne prezentowały się nieco lepiej niż w przeczytanej właśnie książce. W „Hołdzie” nie odczuwałam już takiego napięcia czy niecierpliwości płynącej z pragnienia odkrycia tożsamości czarnego charakteru, nie oczekiwałam z niepokojem na to, co zrobi tajemniczy złoczyńca. Jeśli chodzi o wątek kryminalny, to dla mnie był taki sobie – ani ekscytujący ani zbyt nudny.

„Hołd” Nory Roberts mogę polecić wszystkim kobietom, które lubią połączenie sensacji i romansu. Fanek pisarki nie musze specjalnie namawiać do lektury, bo wiem, że tak jak ja, kiedyś po nią sięgną :) Chociaż uważam, że ten tytuł jest nieco słabszy niż wcześniej poznane przez mnie powieści pisarki (m. in. „Życie na sprzedaż”, „Słodka zemsta”), to i tak jego lektura dostarczyła mi kilkunastu godzin przedniej rozrywki.   



Recenzja została umieszczona również na stronie wyzwania przygotowanego przez Sabinkę i Agnesto:




niedziela, 27 stycznia 2013

"Ostatnia Kobieta-Wyrocznia" Kei Miller

Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 224
Rok wydania: 2012

Pearline została obdarzone niezwykłym darem - potrafi wyczuwać zbliżające się trzęsienia ziemi i huragany. Na Jamajce, gdzie mieszka, ostrzega ludzi przed różnymi kataklizmami. Gdy wyjeżdża do Anglii w charakterze "żony na zamówienie", w cywilizowanym świecie nikt nie ufa jej przepowiedniom. Dopiero tajemniczy Pan Pisarza wierzy słowom Pearline. Jednak jego intencje nie są do końca szczere. Pan Pisarz ma nikczemny plan na wykorzystanie historii z życia dziewczyny.


Przechadzając się po księgarniach lub bibliotekach, wyciągam z regałów książki, które przykuły moją uwagę. Sięgam po powieści, których tytuł mnie zaintrygował, których niesamowita szata graficzna przykuła mój wzrok, czy też po książki dobrze znanych mi autorów. Wysuwam egzemplarz upchany ciasno pomiędzy bibliotecznymi zbiorami i czytam opis znajdujący się na końcu okładki. Kartkuję wybraną pozycję, czytam urywki sprawdzając, czy styl narracji przypadnie mi do gustu i jeśli tak się stanie, zabieram książkę do domu. Jednak nie zawsze czeka mnie zadowolenie, bo naprędce czytane fragmenty nigdy nie zagwarantują, że całość dzieła okaże się wspaniałą lekturą.

Kiedy przeczytałam opis powieści Kei Millera, w moim umyśle zrodziło się pewne wyobrażenie tej książki - wyobrażenie, które nie pokryło się ze stanem faktycznym. Przeczytawszy opis „Ostatniej Kobiety-Wyroczni” nabrałam przekonania, że powieść napisana przez pochodzącego z Jamajki Millera, będzie utrzymana w tak lubianej przeze mnie estetyce realizmu magicznego. Liczyłam na to, że autor dużo miejsca poświęci niesamowitemu, profetycznemu darowi głównej bohaterki. Tymczasem fabuła skupiła się na czymś całkowicie innym.

Adamine Bustamante, córka Pearline Portious, przyszła na świat w koloni trędowatych leżącej na Jamajce. Matka bohaterki zmarła przy jej narodzinach, a ojca nigdy nie poznała. Kiedy Ada kończy piętnaście lat umiera jej opiekunka. Dziewczyna czuje boskie wezwanie i przyłącza się do Kościoła Odrodzeńców, wkrótce odkrywa w sobie dar przewidywania katastrof. Adamie zostaje Kobietą-Wyrocznią, osobą budzącą szacunek i strach wśród miejscowej ludności. Autor powieści sporo miejsca poświęcił opisom praktyk religijnych Odrodzeńców oraz elementów kultury Jamajczyków, które dla mnie- osoby nie zorientowanej w tych tematach – wydały się nad wyraz osobliwe i dziwne. 

„Ostatnia Kobieta Wyrocznia” to powieść, która skupia się na przedstawieniu życia głównej bohaterki. Pan Pisarz, jeden z dwójki głównych narratorów powieści, próbuje odtworzyć i opowiedzieć historię życia Kobiety - Wyroczni Adamine Bustamante, która przebywa obecnie w Anglii. Opierając się na dokumentach i relacji samej bohaterki, opisuje on literacko przetworzoną, historię życia kobiety, która w Anglii zatraciła swoją tożsamość, a jej dar uznano za chorobę.

Powieść Kei Millera została podzielona na pięć części, w których glos zabierają różne postacie: Pan Pisarz, Adamine, osoby znające Kobietę-Wyrocznię. Dwoma głównymi narratorami są Pisarz i Adamine, która nie raz prostuje literacką wizję jej losów wykreowaną przez Pisarza. Historia snuta przez tego pierwszego jest ubarwiona, podczas gdy Ada skupia się na przedstawieniu suchych faktów ze swego życia.

Chciałabym napisać, że powieść Kei Millera mnie zauroczyła, jednak to nie prawda. Powieść mnie rozczarowała. Bo choć pod wieloma względami była interesująca i wartościowa – spojrzenie na inną kulturę, ciekawy sposób prowadzenia narracji, liryczny język – to nie spełniła pokładanych w niej oczekiwań. „Ostatnia Kobieta-Wyrocznia” jest interesującym utworem literackim, którego lektura nie dostarczyła mi jednak przyjemności. Fabuła była po prostu nudna.

czwartek, 24 stycznia 2013

"Zamiana" Matthew Klein

Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 352
Rok wydania: 2009

Filozofia życiowa Timothy`ego van Bendera, właściciela funduszu inwestycyjnego, jest nadzwyczaj prosta. Zarabianie pieniędzy to łatwizna, wystarczy, że nie poświęcasz temu zbyt dużo uwagi. Idź z trendem. Ryzykuj. Nie bój sie porażki. Do niedawna ta taktyka sprawdzała się w stu procentach. Ale gdy obliczona na spadek kursu jena zagrywka nieoczekiwanie nie wypala i fundusz traci 24 miliony dolarów,robi się niewesoło. Inwestorzy zadają niewygodne pytania, firma staje na progu bankructwa, a bajecznie piękna żona Timothy`ego skacze w przepaść...

„Zamiana” autorstwa amerykańskiego pisarza i byłego finansisty jest pierwszym thrillerem finansowym, jaki miałam okazję przeczytać. Powieść wzbudziła we mnie mieszane uczucia. Akcja powieści rozgrywa się w Dolinie Krzemowej, która od lat 50 XX wieku stanowi centrum przemysłowe Ameryki oraz stanowi kolebkę przemysłu internetowego. Autor mieszkał w Silikon Valley przez dziesięć lat, prowadził tam firmy internetowe, które zbankrutowały, przynosząc inwestorom milionowe straty. Głównym bohaterem „Zamiany” jest właściciel funduszy inwestycyjnego Timothy van Bender, który – podobnie jak autor powieści – traci pieniądze powierzone mu przez inwestorów.

Timothy jest człowiekiem urodzonym pod szczęśliwa gwiazdą, który odnosił w życiu same sukcesy – zarówno na polu zawodowym, jak i prywatnym. Dzięki charyzmie bohater bez trudu pozyskuje nowych inwestorów. Majątek pomnaża kierowany intuicją, a nie przez wykalkulowane, przemyślane działania. I oto pojawia się pierwszy zgrzyt powieści. Trudno wyobrazić mi sobie, żeby jakikolwiek dyrektor zarządzający wielomilionowym funduszem headgingowym dokonywał operacji finansowych opierając się na przeczuciach. Timothy’ego poznaje czytelnik w momencie, w którym jego życie zaczyna się walić. Bohater podejmuje złą decyzję i traci miliony dolarów. Mniej więcej w tym samym czasie żona van Bendera popełnia samobójstwo, co do którego wątpliwości ma policja. Kobieta nie pozostawia po sobie żadnego śladu, a ostatnim człowiekiem, z którym się kontaktowała był jej mąż. Na jaw wychodzą nowe fakty. Przyjaciółka żony van Bendera twierdzi, że Kathleen chciała rozwieść się z mężem.

Główny bohater nie zaskarbił sobie  mojej sympatii. Timothy to człowiek arogancki, którego nadmierna pewność siebie i lekceważące podejście do klientów i żony sprawia, że nie byłam w stanie wykrzesać z siebie jakichkolwiek pozytywnych odczuć. Timothy’ego spotykają kolejne nieszczęścia, a mnie jest to całkowicie obojętne. Van Bender przez znaczną część powieści podkreśla swoją głęboką miłość do żony, nie przeszkadza mu to jednak w zdradzaniu jej. Lekceważący stosunek do kobiety – którą ponoć kocha – i ciągle myślenie o młodej, zgrabnej sekretarce, skutecznie zniechęciły mnie do tej postaci.

Matthew Klein w pewnym momencie powieści wprowadza wątek rodem z utworu science-fiction. I kolejny zgrzyt. Nie spodziewałam się w książce, która z założenia powinna być utrzymana w estetyce realizmu, wątków fantastycznych. Wątek naukowo-fantastyczny wydał mi się wyjątkowo nie na miejscu. Zastanawiałam się, jaką funkcję pełni ten motyw: czy rzeczywiście jest on wątkiem stricte science-fiction, a może pełni on w fabule funkcję kłamstwa? Może został wprowadzony do powieści, by schwytać głównego bohatera w pułapkę?

Czytając „Zamianę” nie odczułam większych, pozytywnych emocji. Od taka sobie książka. Duży problem stanowiły dla mnie opisy działań finansowych, które były dla mnie niezrozumiałe – po fragmentach opisujących konkretne, finansowe operacje prześlizgiwałam się jedynie wzrokiem. Bohater nie zyskał sobie mojej sympatii, a wprowadzenie do powieści wątku science-fiction na pewno nie podniosło wartości tej pozycji.

Myślę, że „Zamiana” powinna spodobać się przede wszystkim mężczyznom, którzy zapewne lepiej niż kobiety zrozumieją postępowanie głównego bohatera.

wtorek, 22 stycznia 2013

"Milczący zamek" Kate Morton

Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 560
Rok wydania: 2011

Pod koniec dwudziestego wieku matka młodej redaktorki, Edith Burchill dostaje list, który zaginął przed pięćdziesięcioma laty. Edith postanawia odkryć tajemniczą przeszłość matki. Dowiaduje się, że została ewakuowana razem z innymi dziećmi w 1939 roku z Londynu i przez półtora roku mieszkała w zamku Milderhurst w Kencie, siedzibie słynnego pisarza, Raymonda Blythe’a, autora jej ulubionej powieści z dzieciństwa. Edith odwiedza zamek i przekonuje się, że nadal mieszkają w nim trzy córki Raymonda. Z czasem odkrywa coraz więcej tajemnic zamku...

Kate Morton już na pierwszych stronach „Milczącego zamku” wprowadza czytelnika w mroczny nastrój powieści gotyckiej. Kilkanaście początkowych kart książki wypełnionych zostało wzbudzającym gęsią skórkę i dreszcze opisem narodzin Człowieka z Błota – fikcyjnej postaci wykreowanej przez jednego z bohaterów „Milczącego zamku”.

„Prawdziwa historia Człowieka z błota” to powieść, która wyniosła Raymonda Blythe’a na literackie wyżyny i zapewniła mu miejsce w elitarnej grupie pisarzy klasycznych. Po siedemdziesięciu pięciu latach od wydania utworu geneza powieści nadal pozostaje okryta woalem tajemnicy.

W roku 1992 Edith Burchill, redaktorka pracująca w małym londyńskim wydawnictwie, dowiaduje się, że jej matka – Meredith – podczas drugiej wojny światowej została ewakuowana z brytyjskiej stolicy i na krótki czas stała się mieszkanką zamku Milderhurst, posiadłości należącej do Blythe’a i jego trzech córek. Zrządzenie losu sprawia, że podczas służbowej podróży Edie, która nie ma za grosz orientacji w terenie, gubi się i trafia wprost pod bramę wspominanego zamku. W kobiecie odżywają wspomnienia. Wie, że już kiedyś była w tym miejscu razem z mamą, jednak Meredith nie odważyła się na przekroczenie bramy posiadłości.

Edie, kierowana zarówno ciekawością miejsca, w którym powstała jedna z najwybitniejszych powieści współczesnych, jaki i pragnieniem poznania domu, w którym podczas wojny mieszkała jej matka, decyduje się zwiedzić zamek. Odbycie wycieczki umożliwia jej pani Bird, właścicielka lokalnego pensjonatu znająca mieszkanki Milderhurst. Zwiedzanie starej rezydencji zapoczątkuje cały ciąg wydarzeń. Edith odkryje nie tylko przeszłość swej rodzicielki, ale pozna również dramatyczną historię powstania jej ukochanej powieści. Persephone, Seraphina i Juniper, córki Blythe’a, ciągle mieszkają w Milderhurst, a jedna z nich jest gotowa na to, by wyznać prawdę i odkryć przed Edie mroczne wspomnienia skrywające się w murach ukochanego domu.

Akcja „Milczącego zamku” płynie dwutorowo, z jednej strony śledzimy poczynania Edith, z drugiej przenosimy się do przeszłości i obserwujemy życie młodych sióstr Blythe. Czytelnik towarzyszy Edith, która stara się odkryć przeszłość swej małomównej i skrytej matki, a wraz z rozwojem akcji staje się powierniczką Percy i Saffy oraz – w pewnym sensie – obłąkanej Juniper, która bierze ją za Meredith. Fragmenty rozgrywające się współcześnie relacjonowane są przez Edith. Bohaterka przyjmuje na siebie rolę narratorki, która nierzadko zwraca się wprost do czytelnika, co w pewien sposób przyczynia się do budowania więzi między osobą czytającą a fikcyjną postacią. W częściach, które koncentrują się na przeszłości sióstr Blythe występuje narrator trzecioosobowy, wszystkowiedzący. Autorka bez problemu radzi sobie z zupełnie różnymi sposobami opowiadania historii, narracja jest płynna i nie wybija z rytmu czytania.

Fabuła „Milczącego zamku” została skonstruowana w taki sposób, że intryguje czytelnika od pierwszych stron i budzi w nim autentyczną potrzebę poznania sekretu sióstr Blythe. Kate Morton ma niesamowita umiejętność budowania świata przedstawionego oraz kreowania ciekawych i wielowymiarowych postaci. Zatracałam się w powieści, słowa stawały się obrazami i nagle przenosiłam się z ulubionego fotela w sam środek akcji. Bohaterki były niezwykle różnorodne, i nawet, kiedy wydawało się, że już wyrobiłam sobie o nich zdanie, pisarka odkrywała nowe fakty, które ukazywały daną postać w zupełnie innym świetle. Nieprzewidywalność jest niewątpliwym atutem tego tytułu, autorka potrafi zaskoczyć czytelnika w najmniej spodziewanym momencie.

„Milczący zamek” to dobrze napisana powieść o ciekawej akcji, której rozwój nie raz zaskoczy czytelnika. Tę książkę, którą bez wahania mogę polecić miłośnikom utworów utrzymanych w nastroju gotyckim oraz czytelnikom, którzy lubią historie bazujące na wątku odkrywania rodzinnych sekretów z przeszłości.

wtorek, 15 stycznia 2013

"Po tamtej stronie ciebie i mnie" Jess Rothenberg

Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 416
Rok wydania: 2012

Rozdzierająca i rozgrzewająca duszę opowieść o dziewczynie, która kochała tak mocno, że aż pękło jej serce, i która raz jeszcze poświęciła swoje życie, by uratować ukochanego. 
Pęknięte serce na skutek szoku po przeżytym dramacie to przypadek opisany w medycynie.
Artykuł w „Wall Street Journal” zainspirował Jess Rothenberg do napisania niezwykłej metaforycznej i filozoficznej powieści Po tamtej stronie ciebie i mnie.

Śmierć naszych bliskich pozostawia w nas ból i rozpacz, ale czy na pewno tylko my cierpimy? A jeśli po drugiej stronie życia nasi bliscy przeżywają ostateczne rozstanie równie dramatycznie? Brie Eegan zmarła jako niespełna szesnastoletnia dziewczyna, jej serce nie wytrzymało zawodu miłosnego i dosłownie pękło na pół. Nastolatka po swej śmierci trafia w zaświaty. Jej małe niebo to miejsce, w którym bez ograniczeń może pogrążać się w radosnych wspomnieniach swego życia. Jednak Brie musi iść dalej, a jedynym sposobem na wyrwanie się z monotonnego pozagrobowego istnienia jest zaakceptowanie swego stanu i tego, że już nigdy nie będzie częścią świata żywych.

Brie spotyka w zaświatach Patricka. Tajemniczy chłopak, który jest starszy od bohaterki o kilka lat, staje się jej opiekunem i przewodnikiem. To on przeprowadzi Brie przez kolejne etapy śmierci: Wyparcie, Gniew, Przekupstwo, Smutek i Akceptację. Patrick pokaże swej podopiecznej drogę na Ziemię w nadziei, że dziewczyna odegrawszy się na chłopaku, który doprowadził do jej śmierci, odzyska spokój ducha. Jednak uczucia Brie są zbyt silne. Miłość i nienawiść oddziela bardzo cienka linia. Nastolatka ciągle kocha Jacoba, targają nią nadzieja i pragnienie zemsty. Co zrobi zraniona dziewczyna, której największym pragnieniem jest żyć i być kochaną? Czy Brie zaakceptuje swój los, czy będzie się buntować? Zaciekawionych odsyłam do książki.

„Po drugiej stronie ciebie i mnie” Jess Rothenberg, to jedna z bardziej poruszających powieści jakie ostatnio czytałam, cudna i piekielnie, a właściwie wypada powiedzieć niebiańsko, romantyczna historia. Pierwszoosobowa narracja pozwala czytelnikowi na zagłębienie się w uczuciowym świecie nastolatki, która miała przed sobą całe życie. Brie targają sprzeczne i silne emocje. Kiedy piętnastolatka odkrywa, że po jej śmierci świat dalej istnieje, a ci których pozostawiła starają się ułożyć swe życie już bez niej, czuje się zraniona tym faktem. Na Ziemi nie ma już dla niej miejsca, dziewczyna może pełnić jedynie rolę obserwatora, a to co widzi nierzadko głęboko ją rani. Pisarka rewelacyjnie opisała złożone uczucia targające bohaterką, dzięki temu Brie nie stała się kolejną schematyczną przedstawicielką romansów paranormalnych - naiwną nastolatką, zakochaną na zabój w idealnym chłopcu.

Podczas lektury „Po drugiej strony ciebie i mnie” odczuwałam mnóstwo emocji. Począwszy od radości, poprzez współczucie, aż do głębokiego smutku i wzruszenia. Końcówka, która przedstawia według mnie jedną z najpiękniejszych historii miłosnych, doprowadziła mnie do łez. Ostatnie strony czytałam ze ściśniętym gardłem.

Zniechęcona całym mnóstwem banalnych i schematycznych romansów paranormalnych skierowanych do nastoletnich dziewczyn, z dużą ostrożnością podchodziłam do powieści Jess Rothenberg. Wbrew wszelkim przewidywaniom, debiutancki utwór amerykanki okazał się fantastyczną i wartościową lekturą. Wiem, że jeszcze nie raz sięgnę po ten tytuł, który wyzwolił we mnie całe mnóstwo różnorodnych emocji.

niedziela, 13 stycznia 2013

"Wszystko, czego pragnę" Allison Winn Scotch

Wydawnictwo: Wydawnictwo Otwarte
Liczba stron: 288
Rok wydania: 2012

Nieoczekiwany dar od losu sprawia, że Tilly – szczęśliwa mężatka, wierna przyjaciółka i oddana córka – zaczyna patrzeć na świat całkiem inaczej. Czy nowa wiedza o sobie i najbliższych odmieni jej życie?
Fascynująca opowieść o kobiecie, która stara się zrozumieć, kim jest i dokąd zmierza.

Tilly Farmer, trzydziestodwuletnia szkolna pani psycholog jest kobietą spełnioną i szczęśliwą, a przynajmniej tak myśli. Ukochany mąż, przytulny dom, oddani przyjaciele, do pełni szczęścia brakuje jedynie dziecka, ale czy na pewno? Patrząca na świat przez różowe okulary bohaterka, która nigdy nie wpada w złość, i nigdy nie potrafi odmówić innym swej pomocy, podczas miejskiego festynu trafia do namiotu wróżki. Od tej chwili jej życie ulegnie diametralnej zmianie, a ona sama przejdzie duchową przemianę. Ashley Simons, przyjaciółka Tilly z lat szkolnych, która lata temu wyjechała z miasteczka Westlake, obdarowuje ją mistycznym darem klarownego widzenia. Nagle bohaterka zaczyna dostrzegać rzeczy, na które wcześniej nie zwracała uwagi – sygnały świadczące o tym, że jej życiu daleko do doskonałości. Tilly przestaje kontrolować swe negatywne emocje, zamiast je tłumić pozwala im wybuchać. Jakby tego było mało, bohaterka sporadycznie zaczyna mieć wizje przyszłości, która nie ma nic wspólnego z życiem jakie planowała dla siebie i swej rodziny. Czy Tilly uda się zmienić własną przyszłość, a może to ona sama musi przejść transformację, by zyskać szansę na prawdziwe szczęście?

Powieść Allison Winn Scotch „Wszystko, czego pragnę” czytało  mi się wspaniale. Nie mogłam się oderwać od książki i przeczytałam ją w rekordowym tempie. W tym utworze podobało mi się wszystko. Począwszy od głównej bohaterki, poprzez fabułę, aż do ogólnego przesłania, które można wyczytać z kart powieści. Tilly to od początku postać niesamowicie sympatyczna. Na pierwszych kartach książki bohaterka jawi się jako mega pozytywna kobieta, która potrafi cieszyć się każdym drobiazgiem i odczuwa niesamowitą radość i satysfakcję z tego jak żyje. Wraz z chwilą, w której autorka obdarza ją darem klarowności widzenia, Tilly rozpoczyna proces psychicznej przemiany. Autorka w bardzo wyważony sposób ukazuje jak w życie Tilly ewoluuje. Bohaterka z zaślepionej swymi wyobrażeniami idealistki staje się realistką, która zdaje sobie sprawę, że jej przepis na szczęście niekoniecznie jest recepturą idealną, która powinna zadowolić wszystkich jej bliskich. Czytelnik obserwuje nie tylko przemianę głównej bohaterki, ale poznaje również jej przeszłość, odkrywa jakie smutne wydarzenia ukształtowały ją w taki sposób, że stała się zaślepioną kobietą, która przyjmowała, że szczęście jest naturalnym i pewnym składnikiem jej życia.

„Wszystko, czego pragnę”, to bardzo przyjemna i absorbująca lektura, która zawiera w sobie pewne wątki fantastyczne. Motywy mistyczne są bardzo wyważone, nie wysuwają się na plan pierwszy i nie przesłaniają psychologiczno-obyczajowego aspektu powieści. Allison Winn Scotch napisała książkę o wewnętrznej przemianie, ale również o przyjaźni i wyjątkowej roli rodziny. Zakończenie książki jest niezwykle pozytywne i pokazuje, że niezależnie od tego jakie trudności spotykają nas w życiu, nigdy nie jest za późno by zawalczyć o marzenia, z których dawno zrezygnowaliśmy.

Powieść „Wszystko, czego pragnę” polecam wszystkim kobietom, które lubią literaturę stworzoną z myślą właśnie o nich, miłośniczkom pozytywnych powieści psychologiczno-obyczajowych ze szczyptą magii. Utwór Allison Winn Scotch to bardzo ciepła opowieść o niezwykle pozytywnym wydźwięku.

sobota, 12 stycznia 2013

"Żony polarników. Siedem niezwykłych historii" Kari Herbert

Wydawnictwo: Carta Blanca, PWN
Liczba stron: 360
Rok wydania: 2011

Czasy wielkich odkryć polarnych i… kobiety, które porzuciły konwencjonalną rolę pani domu, by u boku mężów, najznamienitszych polarników, uczestniczyć w podboju krainy wiecznego śniegu. Brały udział w ekspedycjach, zdobywały fundusze, umacniały sławę swych małżonków, a przede wszystkim im doradzały, nie pozwalając zwątpić w sukces wypraw.
Kari Herbert od nowa pisze historię odkryć polarnych i przedstawia siedem ambitnych indywidualistek, które swoim życiem i dokonaniami wyprzedziły czasy, w jakich żyły. Pokazuje też mało znany obraz ich mężów, zdobywców rejonów podbiegunowych – ich słabości, ambicje, fascynacje i wysiłek, jaki włożyli, by z powodzeniem ukończyć swe ekspedycje. 
 
Ziemskie bieguny to najbardziej wysunięte na północ i południe obszary kuli ziemskiej, miejsca gdzie panują okropne mrozy, terytoria wiecznie przykryte śniegiem. Bieguny to miejsca, którym nie poświęcam w codziennym życiu zbytniej uwagi. Te obszary nigdy mnie nie fascynowały, a moja uwaga kierowała się w stronę surowych obszarów arktycznych i antarktycznych jedynie podczas oglądania filmów dokumentalnych opisujących ubogą florę i faunę tych terenów. Mogę się założyć, że  krainy wiecznie pokryte śniegiem, w życiu większości ludzi nie wywołują ciekawości ani ekscytacji. Inaczej sprawa miała się w XVIII wieku. Wtedy bieguny pozostawały jedynymi niezbadanymi obszarami ziemskimi, rozpętała się prawdziwa gorączka o to, kto jako pierwszy dotrze na skraj świata i przyniesie informacje o tym tajemniczym miejscu, zdobywając tym samym nieśmiertelność i zaszczyty.

Kari Herbert -  córka jednego z największych polarników XX wielu, podróżniczka i fotograf - postanowiła przybliżyć czytelnikom sylwetki odważnych i ambitnych podróżników, którzy zdecydowali się zbadać te nieprzyjazne człowiekowi obszary oraz przedstawić ich żony. Kobiety silne i wytrwałe, które były opokami dla swych mężczyzn szukając dla nich sponsorów, wspierając ich duchowo, a kiedy zaszła taka konieczność organizując misje ratunkowe. Bohaterami  książki „Żony polarników. Siedem niezwykłych historii” są Josephine i Robert E. Peary, Jane i John Franklin oraz Eleonor Anne Porden (pierwsza żony Franklina), Kathleen i Robert Falcon Scott, Emily i Ernest Schackelton, Eva Sars i Fridtjöf Nansen, Mary i Wally Herbert (rodzice autorki). Kari Herbert w bardzo przystępny sposób przedstawia każdą z postaci, opisuje jak doszło do spotkania polarników z ich przyszłymi żonami, jaki wpływ wywarły one na swych sławnych mężów. Książka nie jest zbiorem faktów i dat – czego się obawiałam – to utwór, który ukazuje ludzką, nie wyidealizowaną stronę wybitnych osobistości.

W „Żonach polarników. Siedem niezwykłych historii.” Kari Herbert, wykorzystując materiały źródłowe takie jak pamiętniki i listy oraz relacje krewnych, odkrywa przed czytelnikiem ciekawe fakty z życia ambitnych podróżników, którzy nierzadko odczuwali zawiść i zazdrość w stosunku do innych polarników, których postrzegali przede wszystkiemu jako rywali zdolnych odebrać im sławę i zaszczyty. Pisarka nie boi się obnażać grzeszków wielkich odkrywców i rys zdobiących ich charaktery, dzięki temu utwór czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem. Autorka ma lekkie pióro i lektura książki nie jest nużąca. Sięgając po „Żony polarników” bałam się, że pani Herbert zarzuci mnie masą faktów dotyczących odkryć związanych z biegunami, tymczasem autorka skupiła się na ludziach, ich uczuciach, ambicjach i obawach. Pisarce zależało na ukazaniu wrażeń i odczuć, które towarzyszyły zarówno podziwianym, narodowym bohaterom mającym swój udział w rozwoju nauki, jak i ich żonom, które, choć pozostawały w cieniu swych sławnych mężów, odgrywały niebagatelną rolę w ich osiągnięciach.  

Pisarka sportretowała ludzi, którzy swe sukcesy zawdzięczają ciężkiej pracy i wysiłkowi. W czasach, kiedy polarnicy mogli liczyć jedynie na wytrwałość psiego zaprzęgu, sprzyjającą pogodę i własne umiejętności. Pozostając w obszarach, w których, gdyby doszło do wypadku, nie było właściwie możliwości wezwania pomocy, pozostawało pogodzenie się ze śmiercią. Jednym z najbardziej wstrząsających i wzruszających fragmentów książki są wyjątki z ostatniego listu Roberta Falcona Scotta kierowane do żony. List, który odkrywca pisał w siedemdziesięciostopniowym mrozie, chroniony jedynie płótnem namiotu, doskonale zdając sobie sprawę, że pisze właśnie swoją ostatnią wiadomość. Pozostawała jedynie nadzieja, że jakaś przyszła wyprawa odnajdzie jego zamarznięte ciało i przekaże jego pożegnanie Kathleen.

Chociaż po „Żony polarników. Siedem niezwykłych historii” sięgałam z pewną dozą obaw, to książka w bardzo przyjemny sposób mnie rozczarowała. Oczekiwałam utworu utrzymanego w tonacji naukowej, wypełnionego sporą ilością suchych danych, zamiast tego dostałam historię skupiającą się na ludziach, a nie na faktach. Książkę Kari Herbert polecam nie tylko miłośnikom literatury podróżniczej i fascynatom zainteresowanym biegunami, to książka, która powinna spodobać się czytelnikom lubiącym poruszające opowieści o prawdziwych ludziach.